Totentanz. Mieczysław Gorzka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 35

Автор:
Серия:
Издательство:
Totentanz - Mieczysław Gorzka

Скачать книгу

na zaplecze albo znalazł się tam przypadkowo. Podejrzewam, że ten strzał, który prawie wpadł na salę pełną bawiących się ludzi, mógł być przeznaczony dla Szawczaka.

      – Myślisz, że ten facet przyszedł go zabić, bo Parol widział jego twarz?

      – Tak.

      – Ale dlaczego? Uważasz, że Parol mógł wiedzieć, kim on jest?

      – Nie można tego wykluczyć.

      Marcin po raz setny wrócił myślami do chwili, gdy morderca stał za nim z pistoletem przy jego głowie. Za każdym razem miał bolesne uczucie déjà vu. Już raz znalazł się w takiej sytuacji. Morderstwo na osiedlu Marszowice. Przez lata, które minęły od tamtego zdarzenia, Marcin wciąż słyszał, jak gdyby to było wczoraj: „Widziałem, jak diabeł chodzi tam na palcach”. Teraz doszły do tego inne niepokojące słowa: „Kim ty jesteś, gliniarzu?… Nie pachniesz jak zwierzyna, tylko jak… łowca… Chyba naprawdę jesteśmy podobni”. Zdania w głowie zaczęły się niepokojąco ze sobą przeplatać. „Widziałem, jak diabeł chodzi tam na palcach… Tak, jesteś łowcą… Kim ty jesteś, gliniarzu?… Widziałem, jak diabeł chodzi tam na palcach… Chyba naprawdę jesteśmy podobni… pachniesz… jak łowca”. Pochylił głowę i ścisnął dłońmi skronie.

      – Wszystko w porządku? – Słowa Pauliny dobiegły go przytłumione, ale głosy w głowie natychmiast ucichły.

      Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.

      – Rozmawiałem z nim – powiedział.

      – Z kim? – zapytała i zaraz zrozumiała, a oczy jej się rozszerzyły. – Jak to?

      – Przyłożył mi pistolet do głowy. Mógł mnie zabić, a jednak… zwyciężyła ciekawość.

      – Marcin, co ty pieprzysz? – Nie wytrzymała.

      – Powiedział, że jest łowcą – ciągnął Marcin. – Poluje, rozumiesz? Z jego słów wynikało, że poluje na ludzi. To musi być niezły popapraniec. Mamy problem.

      Zaczął jej relacjonować pościg i nieoczekiwany finał.

      Paulina odruchowo wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, spojrzała na drzwi z napisem „Blok operacyjny” i zaraz je schowała.

      Zakrzewski, nie wiedzieć czemu, przyciągał psychopatów. Tak jakby chcieli ogrzać się w jego świetle albo próbowali się z nim zmierzyć. Swoim postępowaniem zdawali się mówić: „Popatrz, jestem tak blisko ciebie, jestem twoim przyjacielem. Morduję, a ty tego nie widzisz”. Najpierw zabójca ze Szczepanowa, potem morderca ze zdjęcia. Minęło kilka tygodni i znowu stanął twarzą w twarz z psychopatą, a jednak po raz kolejny wyszedł z takiego spotkania bez szwanku. Szczęście? A może Marcin na swój sposób też był psychopatą i oni o tym wiedzieli?

      Patrzyła na niego i przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl. Psychopaci i niewłaściwe kobiety. Marcin wybierał nieodpowiednie kobiety, zawsze kręciły się w pobliżu. Czy ona była jedną z nich? Skarciła się w myślach, to nie był czas na takie rozważania.

      – Paulina, świat znowu zatoczył koło i ze mnie kpi.

      Przyjrzała mu się z uwagą. Nie zrozumiała.

      – Najpierw spotkanie z mordercą, potem szpital. Ja już raz siedziałem tak w szpitalu. Wtedy na stole operacyjnym leżałaś ty.

      Na wspomnienie tamtych wydarzeń Paulina zacisnęła szczęki w bezwarunkowym odruchu. Powrót do normalnego życia i do pracy był poprzedzony walką z samą sobą, ze swoimi słabościami i z traumą. Wygrała. Jednak blizny pozostały. Nie tylko te fizyczne.

      – Takie przypadki się zdarzają – rzuciła.

      Pokręcił gwałtownie głową, ale nic nie powiedział. Chciała koniecznie zmienić temat.

      – Ty też go widziałeś – odezwała się po chwili.

      – Tak, pamiętam dokładnie jego twarz.

      – Do ciebie też może przyjść.

      – Bardzo na to liczę.

      Ton jego głosu sprawił, że zadrżała.

      *

      Dom położony był w samym środku osiedla identycznych domów, w labiryncie takich samych wąskich uliczek. Najlepsze miejsce, żeby ukryć się przed światem. W środku szarej ludzkiej masy, w miejscu, gdzie wszystko wygląda jak skserowane. Trzeba było tylko założyć maskę, upodobnić się do sąsiadów prowadzących beztroskie życie, kilka razy na powitanie powiedzieć „dzień dobry”, zamienić dwa słowa o pogodzie, zapytać, co słychać. Wtedy otoczenie uważa cię za sympatyczną osobę i przestaje zwracać na ciebie uwagę. Mimikra od milionów lat znana w naturze.

      Była szósta czterdzieści pięć rano.

      Satyr poczekał, aż automatyczna brama się zatrzyma, dopiero wtedy wrzucił jedynkę i wolno wjechał na podwórze. Zaparkował na podjeździe. Nigdy nie wjeżdżał do garażu. Obserwował nawyki sąsiadów z pobliskich domów i się dostosowywał. Każde odstępstwo od normy mogło być niebezpieczne.

      Zawsze miał co najmniej dwa zapasowe auta na mieście. Zniszczył mercedesa, więc po wyjściu z ogródków działkowych w okolicach ulicy Nowodworskiej najnormalniej w świecie poszedł na przystanek autobusowy. Ostatnim autobusem pojechał w kierunku lotniska. Jeszcze przez kilkanaście minut był bezpieczny. Wiedział, że cała policja będzie kręcić się w okolicach osiedla Kosmonautów i minie trochę czasu, zanim rozpełzną się jak zaraza po całym mieście. Ale nie czuł z ich strony zagrożenia. Nic mu nie mogli zrobić. To on przecież był drapieżnikiem.

      Wysiadł. Od dwóch tygodni na parkingu Pod Żyrafą czekał na niego fiat punto, idealny samochód, żeby zniknąć w tłumie innych aut na drodze. Czy ktoś ogląda się za fiatem punto?

      Zanim Satyr otworzył drzwi wejściowe, rzucił okiem na zabezpieczenia. Kropka białej kredy na klamce, zeschły liść wciśnięty w szparę między drzwiami a futryną, jakby przywiał go tu przypadkowo podmuch wiatru. Wszystko było w porządku.

      Wszedł do środka i nie zdejmując butów, poszedł do salonu. Panele zaskrzypiały pod jego stopami. Dom wynajmował od kilku miesięcy. Jak w każdym poprzednim miejscu, nie miał tu żadnych rzeczy osobistych, jedynie laptopa, który służył mu do łączenia z Darknetem, trochę ubrań, w łazience przybory toaletowe, w lodówce jakieś jedzenie. To mu wystarczało. Nie produkował dużej ilości śmieci, brudne ubrania, ręczniki, szczoteczkę do zębów i grzebień utylizował co najmniej raz w tygodniu. W domu nie zdejmował rękawiczek, żeby nie zostawić odcisków palców. Oczywiście wiedział, że pomimo takich środków ostrożności zostawia ślady biologiczne, które w razie wpadki policja na pewno odnajdzie, ale tym się nie przejmował. Nie było go w żadnych kartotekach. Miejsca zbrodni pozostawiał czyste. Ostrożność była jego drugą naturą.

      Otworzył laptopa, poczekał, aż załaduje się system operacyjny, włączył wyszukiwarkę Tor i Darknet stanął przed nim otworem. Nigdy nie korzystał z normalnego Internetu, kody IP były zbyt łatwe do namierzenia. Właściwie każda wizyta w sieci zostawiała niemożliwe do usunięcia ślady. Darknet był inny. Przede wszystkim zapewniał anonimowość.

Скачать книгу