Zamek z piasku. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamek z piasku - Magdalena Witkiewicz страница 4
Z duchem czasu.
Postanowiłam zacząć od razu. Mierzenie temperatury co rano, o tej samej porze. Budzik na siódmą, termometr do ust. Pod językiem. Zawsze po lewej stronie.
* * *
– Weronka, dziś sobota. – Marek ziewnął, zasłaniając twarz poduszką. – Wyłącz ten budzik.
– Mhm – mruknęłam, zrywając się z łóżka. Boże, przecież nie można się zrywać. To podnosi temperaturę. Wsadziłam termometr do ust. Po chwili zapikał. Marek z trudem otworzył oko.
– Co ty robisz? – zapytał już nieco bardziej trzeźwo.
– Mierzę temperaturę. Pamiętasz, jak nas uczyła ta babka na kursie przedmałżeńskim?
Marek był coraz bardziej zdezorientowany. Skrzywił się, ziewając.
– Widzisz – mówiłam niewzruszona jego krzywieniem się – to wszystko da się przewidzieć. Owulację da się przewidzieć. Po prostu będziemy się kochać tego konkretnego dnia i wtedy wszystko się uda. – Usiadłam na łóżku i zaczęłam tłumaczyć mężowi zawiłości kobiecego cyklu. Wyglądał, jakby mnie nie słuchał. Najpierw walczył z zamykaniem oczu, a potem ziewnął jeszcze raz, obrócił się na drugi bok i zasnął.
Spokojnie.
Skrupulatnie wpisałam wynik w moim tablecie i też próbowałam zasnąć. Nie mogłam.
Wstałam z łóżka, zrobiłam sobie herbatę, kanapkę i usiadłam do komputera. To właśnie wtedy po raz pierwszy weszłam na forum, gdzie dziewczyny opisywały swoją walkę z bezpłodnością.
Miliony historii. Każda inna.
Jedna dziewczyna pokazuje zdjęcie bliźniaków z in vitro. Inna pisze, że ma pierwszą rozmowę w sprawie adopcji. Jeszcze inna wstawia zdjęcie dwóch kresek na teście ciążowym. Są też takie, które słowem wylewają łzy po kolejnej nieudanej próbie.
Jedna wielka społeczność kobiet, które mają potrzebę porozmawiać na pewien najważniejszy w ich życiu temat.
Kliknęłam „rejestruj”.
Weronika25.
Witajcie. Jestem tutaj po raz pierwszy. Od pewnego czasu próbujemy z mężem… Bezskutecznie… Jesteśmy młodzi, zdrowi… Ja mam wszystkie wyniki w normie. I zupełnie nie wiem, dlaczego nam nie wychodzi… Chyba już ósmy miesiąc próbujemy… Albo dziewiąty. Czas leci, a ja bardzo chciałabym być mamą…
Nie minęło kilka minut, jak ktoś wpisał odpowiedź. A raczej pytanie.
Piszesz, że u ciebie wyniki w normie. A mąż? Badał się?
Popatrzyłam na śpiącego Marka. Nie badał się. Oczywiście, że się nie badał. Z lekarzy Marek toleruje chyba tylko dentystę, do którego chodzi regularnie. Inni medycy dla niego nie istnieją. Fakt, należy do mężczyzn, którzy umierają w łóżku z temperaturą oscylującą wokół trzydzieści siedem, ale mija mu po kilku dniach. Do lekarza nie pójdzie.
Wtedy też przy śniadaniu po raz pierwszy poruszyłam ten, jak się okazało, bardzo dla niego niewygodny temat.
– Marek… A może ty byś się zbadał? – wyszeptałam cicho znad kubka herbaty.
Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust.
– Na co mam się zbadać? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami. Czułam się podle. Jakbym wmawiała swojemu mężowi, którego bardzo kochałam, że to właśnie za jego sprawą nie możemy mieć dzieci. Jakbym zabierała mu atrybut męskości.
– Bo… Już się tak długo staramy… A nam nie wychodzi…
– A ty się badałaś? – zaczął lekko zdenerwowany.
– Tak – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Wszystko OK.
– Jak u ciebie wszystko OK, to dlaczego u mnie ma być inaczej? – uśmiechnął się. – Popróbujemy jeszcze trochę. Próbowanie jest takie przyjemne. – Mrugnął okiem.
Zdecydowanie zakończył rozmowę na ten temat.
Czułam się poirytowana. Co za problem pójść się zbadać?
Widać dla niego był.
Jeszcze wiele razy poruszaliśmy ten temat. Marek na początku próbował żartować. Po chwili zapadała niezręczna cisza. A potem już zaczynaliśmy się o to kłócić.
Starałam się żyć normalnie, o ile normalnym życiem było stanie przed witrynami sklepów z modą dla kobiet w ciąży czy zaglądanie do wózków. Każda kobieta w ciąży napotkana na ulicy wywoływała we mnie ból. A miałam wrażenie, że w Gdańsku co druga jest w ciąży. Nawet ta babka z bloku obok, która ma już piątkę i w ogóle się nimi nie zajmuje. Całą ciążę przechodziła z papierosem w bezzębnych ustach. Dlaczego ona może, a ja nie?
Moje życie nie było do końca normalne.
Niesprawiedliwość bolała. Bolała w każdym momencie. Bolała również wtedy, gdy spotkałam się z Ewą, którą wreszcie udało mi się wyciągnąć na kawę. Na piwo nie chciała. Może i dobrze? Bo przecież, jeżeli jakimś cudem się okaże, że jestem w ciąży, to piwo mi zaszkodzi… Niestety, to nie ja byłam w ciąży… Jechałam samochodem, w tle Trójka. Piosenki Osieckiej. „Kołysanka dla okruszka”.
Seweryn Krajewski śpiewał o spodniach na szelkach i o synku małym jak okruszek, a mi łzy ciekły po policzkach. Tak bardzo chciałabym przytulić kiedyś moje maleństwo.
Nie od razu wysiadłam z samochodu. Musiałam się uspokoić. Wytrzeć łzy. Odetchnąć głęboko.
Umówiłyśmy się w Manhattanie w kawiarni. Było nam „po drodze” i „przy okazji”.
– Wreszcie się spotykamy – przywitałam ją, jak zawsze serdecznie.
Ewa nie patrzyła mi w oczy.
– Coś się stało? – zapytałam, zamawiając kawę. – Latte dla ciebie?
– Nie, dzisiaj już piłam… Może sok…
Gdy usiadłyśmy przy stole, ja zanurzałam usta w białej pianie latte, a Ewa bez słowa sączyła przez zieloną słomkę swój sok.
– Co się dzieje?
– Nika… Dostałam pracę… Dobrze płatną… Bardzo dobre warunki…
– Gratulacje! – ucieszyłam się. Ewka nie pracowała po studiach, od razu ta ciąża. Nawet macierzyńskiego przez to nie miała, co bardzo się odbiło na ich finansach.
– Fajnie… Ale…
– Nie