Zamek z piasku. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamek z piasku - Magdalena Witkiewicz страница 5
– Lepiej, że wpadłaś z własnym mężem niż cudzym. – Uśmiechnęłam się na siłę.
Ewka pociągnęła nosem i westchnęła:
– Będę musiała powiedzieć, że nie przyjdę do tej pracy…
– Który to tydzień?
– Szósty, siódmy…
– Początek. Dlaczego masz im mówić, że jesteś w ciąży? Czy to nie jest twoja sprawa? Przecież to nie choroba…
– Ale jak to?
– Za dużo masz pieniędzy? Nie chcesz iść na urlop macierzyński?
– Weronika! To nieuczciwe!
– Byłoby nieuczciwe, gdybyś zrobiła to z premedytacją. Dostałaś pracę, miejmy nadzieję, że szczęśliwie popracujesz pół roku, a potem przynajmniej będziesz miała kasę. Naprawdę się zastanów, czy masz jej za dużo.
Wtedy nie miała zbyt wiele pieniędzy. Jacek pracował bardzo dużo, nawet nieźle zarabiał, ale spłacali kredyt na ogromne mieszkanie, które kupili w zeszłym roku. Ewa nie miała czasu dla siebie. Wiecznie siedziała w domu, zajmując się dzieckiem. Teraz jednym, a wkrótce dwojgiem.
– A już znaleźliśmy nianię dla Emilki… Miała przyjść od poniedziałku… Ale coś mnie tknęło i zrobiłam ten cholerny test – chlipała. – Na pewno będę je kochać, ale to wszystko tak nagle na mnie spadło… I teraz mam jeszcze wyrzuty sumienia, że się nie cieszę…
Ewa była bezradna i najwyraźniej załamana faktem, że świat jej się wali, bo po raz drugi zostanie mamą. Znowu pieluchy, nocne wstawanie i bycie na każde żądanie małego stworzenia, które głośno oznajmia światu swoje potrzeby.
Wiele bym dała za takie życie.
Życie bardzo zadziwia. Przez całe studia martwiłam się, żebyśmy z Markiem nie wpadli. Przeżywałam chwile grozy z każdym spóźniającym się okresem. Teraz czasem myślę, że dobrze by było, gdybyśmy wtedy zostali rodzicami…
Los zatacza koło. Najpierw się boisz, że za wcześnie zostaniesz mamą, potem bardzo tego chcesz, a później znowu się martwisz, gdy organizm zachowuje się inaczej. Podobno dzieci same wybierają najlepszy czas na pojawienie się na tym świecie. Cały czas czekałam na moment, aż nasze dziecko się u nas pojawi.
– A jak u was? – Ewa wyrwała mnie z zamyślenia. – Nadal nic?
– Nic. – Pokręciłam głową. – Marek nie chce się zbadać. A ja nadal każdego miesiąca się łudzę… Ewa, za każdym razem, każdego miesiąca robię test. I za każdym razem nic.
– Może powinnaś wyluzować?
Wzruszyłam ramionami.
– Wyluzować? Łatwo ci powiedzieć… Nie mogę. Naprawdę nie potrafię.
* * *
Dziewczyny z forum stały się dla mnie najlepszymi przyjaciółkami. Cieszyłam się wraz z nimi ich radościami i płakałam, gdy kolejnej się nie udawało. One wraz ze mną. Ania trzy razy podchodziła do in vitro. Bezskutecznie. Agnieszka wreszcie namówiła swojego partnera, by się zbadał. I faktycznie, okazało się, że problem był po jego stronie. Podobno lekarstwa mogą to załatwić.
– Marek… Wiesz, że nawet jak coś jest nie tak, to lekarstwa mogą pomóc? – powiedziałam kiedyś przy kolacji.
– Werka… Jestem zmęczony, musisz znowu zaczynać?
– Nie, nie, ja tylko tak… – westchnęłam. Coraz częściej był „zmęczony”, gdy zaczynałam mówić na ten temat.
Marek wziął gazetę i położył się na kanapie. Chyba zadecydował, że nie będziemy kontynuować rozmowy. Spojrzałam na niego. Wydawał się bardzo zajęty programem na Discovery. Westchnęłam i poszłam do łazienki się umyć. Gdy wróciłam, już spał. Nawet nie słyszałam, kiedy wyłączył telewizor i przeszedł do sypialni.
– Marek… – Usiadłam przy nim. – A możemy dzisiaj? – Przytuliłam się do niego. – Bo… Dzisiaj może coś wyjść…
Marek był zmęczony. Ale oczywiście, jakby na siłę chcąc potwierdzić swoją męskość, szybko, niemalże bez gry wstępnej, zaczął się ze mną kochać. Nie. „Kochać” to nie jest dobre słowo. Uprawialiśmy seks mający na celu prokreację. A raczej taki, który według wszelkich przesłanek powinien doprowadzić do tego, byśmy zostali rodzicami. Chwilę później leżałam z pośladkami uniesionymi ku górze. Tak jak zalecały dziewczyny na forum. Marek spojrzał na mnie – wydawałoby się z ironią. Poszedł pod prysznic. Zasnęłam. Gdy obudziłam się w środku nocy, z drugiego pokoju dobiegał dźwięk telewizora i ciche chrapanie Marka. Zasnął na kanapie. Smutno i pusto było mi w łóżku bez niego.
– Nie wracasz do łóżka? – Weszłam do pokoju, w którym spał. Wyłączyłam telewizor.
– Wracam, wracam – mruknął. – Zaraz przyjdę.
Nie przyszedł. Przespał tamtą noc na sofie. Jakby sam kontakt ze mną przypominał mu o konieczności stania na baczność, by pokazać sobie i światu, że jest stuprocentowym mężczyzną, zdolnym niemalże w każdej chwili do spłodzenia potomka.
* * *
Potem był długi weekend majowy. Marek zabrał mnie nad morze. Pojechaliśmy do Jastarni. Teraz mam wrażenie, że chciał zagłuszyć w sobie moje prośby związane z badaniami. A może się myliłam?
– Mogłoby tak być zawsze… – westchnęłam, zanurzając stopy w niezbyt ciepłym jeszcze piasku. – Zobacz, jak jest beztrosko. Siedzimy we dwoje na plaży i w tej właśnie chwili niczego nie oczekujemy od życia… – Natychmiast przypomniałam sobie, że ja oczekuję czegoś od życia non stop, w każdej chwili… Nie powiedziałam tego głośno, jedynie westchnęłam.
Marek milczał. Skupiony patrzył w morze, jakby skrupulatnie liczył wszystkie fale rozbijające się na brzegu.
Chyba wtedy pierwszy raz pomyślałam o tym, że fala rozbija się o brzeg i z wielkiej siły pozostają jedynie muszelki, które ta fala niesie. Starałam się nie myśleć, że wszystko ma kiedyś swój koniec. Teraz wiem, że zawsze jest jeszcze szansa. Na coś innego, może nawet lepszego… Wtedy znałam tylko jedną drogę. A jest ich przecież wiele…
W Jastarni czuliśmy się jak w raju. Oboje nie chcieliśmy wracać do rzeczywistości.
– Marku, ucieknijmy…
– Od czego chcesz uciekać? Od życia?
– Nie, kocham życie. Ale chcę uciec od kłopotów, problemów, trosk…
– Je trzeba rozwiązywać.