Diuna. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Diuna - Frank Herbert страница 15
– „Zastanówcie się nad faktem, że głuchy nie słyszy. A zatem jakaż to głuchota jest udziałem nas wszystkich? Jakich brakuje nam zmysłów, że nie widzimy i nie słyszymy innego świata, który nas otacza? Cóż jest takiego wokół nas, że nie…”
– Zamilcz! – wycharczał doktor.
Paul przerwał i spojrzał na niego ze zdumieniem.
Yueh zamknął powieki, starając się odzyskać panowanie nad sobą. „Jakiż to zły duch rozchylił książkę na ulubionym wersecie mojej Wanny?” Otworzył oczy i napotkał wbity w siebie wzrok Paula.
– Przepraszam – powiedział. – To był ulubiony werset… mojej… zmarłej żony. Chciałem, żebyś przeczytał zupełnie inny. Ten budzi… bolesne wspomnienia.
– Są dwie rysy – rzekł Paul.
„Naturalnie – pomyślał Yueh. – Wanna zaznaczyła swój ulubiony passus. Jego palce są wrażliwsze od moich i odnalazły jej znaki. Ślepy traf, nic więcej”.
– Możliwe, że książka cię zainteresuje – powiedział. – Jest w niej sporo historycznej prawdy, jak również zdrowej etyki filozoficznej.
Paul popatrzył na książeczkę w swej dłoni – co za maleństwo. A jednak kryła w sobie tajemnicę… coś się stało, kiedy z niej czytał. Poczuł, jak coś targnęło jego straszliwym przeznaczeniem.
– Lada chwila przyjdzie tu twój ojciec – rzekł Yueh. – Odłóż teraz Biblię, lecz sięgaj po nią w wolnej chwili.
Paul dotknął krawędzi okładek tak, jak pokazywał mu doktor. Książka się zamknęła. Wsunął ją pod bluzę. Po tym, jak Yueh na niego warknął, obawiał się przez moment, że zażąda oddania Biblii.
– Dziękuję ci za twój dar, doktorze Yueh – powiedział oficjalnym tonem. – Będzie on naszą tajemnicą. Jeżeli jest coś, czego pragniesz ode mnie, jakiś podarunek czy przysługa, nie wahaj się o to poprosić.
– Ja… nie potrzebuję niczego – odparł doktor. „Po co tu stoję, znęcając się nad sobą? – myślał. – I torturując tego nieszczęsnego chłopca… chociaż on jeszcze o niczym nie wie. Oooch! Przeklęte harkonneńskie bestie! Dlaczego właśnie mnie wybrały na swego złego ducha?”
Jak podejść do studiów nad ojcem Muad’Diba? Człowiekiem nadzwyczajnej serdeczności, a zarazem zaskakująco oziębłym był książę Leto Atryda. Jednakże wiele faktów sporo mówi nam o tym księciu: jego bezgraniczna miłość do swej pani Bene Gesserit, marzenia związane z synem, oddanie, z jakim służyli mu ludzie. Oto on – mężczyzna usidlony przez los, samotna postać, której blask przygasł, przesłonięty chwałą syna. Atoli trzeba postawić pytanie: Czymże jest syn, jeśli nie przedłużeniem ojca?
– z Muad’Dib. Uwagi o rodzinie pióra księżnej Irulany
Paul obserwował ojca wkraczającego do sali treningowej, patrzył, jak straż przyboczna rozstawia się za drzwiami. Jeden z ludzi zamknął drzwi. Chłopak jak zawsze wyczuwał w ojcu kwintesencję obecności, kogoś całkowicie obecnego tam, gdzie jest.
Książę był wysoki, cerę miał oliwkową. Ostrość rysów jego pociągłej twarzy łagodziły jedynie ciemnoszare oczy. Nosił czarny mundur polowy z czerwonym jastrzębiem herbowym na piersi. Jego wąską talię opinał posrebrzany pas tarczy pokryty patyną od częstego używania.
– Bardzo jesteś zajęty, synu?
Doszedłszy do stołu w kształcie litery L, rzucił okiem na rozłożone tam papiery, omiótł pokój spojrzeniem i zatrzymał je na Paulu. Był zmęczony, wręcz wyczerpany ciągłym ukrywaniem tego zmęczenia. „Muszę wykorzystać każdą okazję, by odpocząć w czasie podróży na Arrakis – pomyślał. – Tam nie będzie już na to czasu”.
– Nie bardzo – odparł Paul. – Wszystko jest takie… – Wzruszył ramionami.
– Tak. Więc jutro odlatujemy. Dobrze będzie urządzić się już w nowym domu i zostawić za sobą cały ten kram.
Chłopak kiwnął głową, znienacka przytłoczony wspomnieniem słów matki wielebnej: „…dla twojego ojca… nic”.
– Ojcze – spytał – czy Arrakis jest tak groźna, jak wszyscy mówią?
Książę z trudem wykonał niedbały gest, przysiadł na skraju stołu i się uśmiechnął. W jego umyśle powstał gotowy schemat rozmowy – coś, co mogłoby posłużyć zagrzaniu ludzi przed bitwą. Rozpadł się on jednak, nim został ubrany w słowa, pod wpływem myśli: „To jest mój syn”.
– Jest groźna – przyznał.
– Hawat mówi, że mamy plany wobec Fremenów – rzekł Paul. „Dlaczego nie powtórzę mu, co mówiła stara? – nie mógł pojąć. – W jaki sposób zamknęła mi usta?”
Książę zauważył przygnębienie syna i powiedział:
– Hawat, jak zwykle, widzi tylko główną szansę. A to nie wszystko. Ja widzę również Konsorcjum Honnete Ober Advancer Mercantiles: kompanię KHOAM. Dając mi Arrakis, Jego Wysokość jest też zmuszony dać nam mandat do zarządu KHOAM… a to korzyść nie bez znaczenia.
– KHOAM kontroluje przyprawę – stwierdził Paul.
– A Arrakis z jej przyprawą jest naszą bramą do KHOAM – mówił dalej książę. – KHOAM to coś więcej niż melanż.
– Czy matka wielebna ostrzegała cię? – nie wytrzymał chłopak. Zacisnął spotniałe dłonie w pięści. Spociły się od wysiłku, jakiego potrzebował, by zadać to pytanie.
– Hawat opowiadał, że nastraszyła cię, ostrzegając przed Arrakis – rzekł książę. – Nie pozwól, by kobiece lęki zamąciły ci w głowie. Nie ma kobiety, która by chciała narazić na niebezpieczeństwo swoich bliskich. A w tych przestrogach widzę dłoń twej matki. Potraktuj je jako przejaw jej miłości do nas.
– Czy ona wie o Fremenach?
– Tak, i o wielu innych sprawach.
– Jakich?
„Prawda mogłaby się okazać gorsza, niż on sobie wyobraża – pomyślał książę – ale nawet groźne fakty są cenne dla kogoś, kogo nauczono sobie z nimi radzić. A to jest właśnie ta dziedzina, w której niczego nie oszczędzono memu synowi: jak radzić sobie z niebezpiecznymi faktami. Trzeba to jednak złagodzić, jest młody”.
– Niewiele produktów omija KHOAM – powiedział. – Dłużyce, osły, konie, krowy, tarcica, obornik, rekiny, wielorybie futra… najpospolitsze i najbardziej egzotyczne. Nawet nasz skromny ryż pundi z Kaladanu. Gildia przewiezie jak leci dzieła sztuki z Ekaza, maszyny z Richese i z Ixa. Wszystko wszakże blednie przy melanżu. Za garść przyprawy kupisz dom na Tupile. Jej nie da się wyprodukować, ją trzeba pozyskiwać na Arrakis. Jest unikatowa i ma autentyczne właściwości leku geriatrycznego.