Diuna. Frank Herbert
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Diuna - Frank Herbert страница 23
„Wielka Macierzy! Obudziłem w niej podejrzenia! – pomyślał. – Teraz muszę użyć wszelkich wybiegów, jakich nauczyła mnie Wanna. Mam tylko jedno wyjście: powiedzieć jak najwięcej prawdy”.
– Nie wiedziałaś, że moja żona, moja Wanna… – Wzruszył ramionami, nie mogąc mówić z powodu nagłego skurczu w gardle. – Oni… – Słowa uwięzły mu w krtani. Wpadł w popłoch, zacisnął mocno powieki, nic prawie nie czując prócz bólu w piersi, dopóki jakaś dłoń nie dotknęła delikatnie jego ramienia.
– Wybacz mi – powiedziała Jessika. – Nie miałam zamiaru otwierać starych ran. – I pomyślała: „A to bydlaki! Jego żoną była Bene Gesserit: widać to w nim jak na dłoni. I oczywiście Harkonnenowie ją zamordowali. Oto kolejna nieszczęsna ofiara złączona cheremem nienawiści z Atrydami”.
– Przepraszam – rzekł. – Nie mogę o tym mówić.
Otworzył oczy, zdając się na świadomość rozpaczy. To przynajmniej była prawda.
Jessika wodziła po nim wzrokiem, zatrzymując go na wystających kościach policzkowych, na ciemnych cekinach skośnych oczu, na kremowej cerze, na sznureczkach wąsów zwisających niczym portal nad purpurowymi wargami, na wąskim podbródku. Zauważyła, że bruzdy na czole i policzkach świadczą tyleż o wieku, co o troskach. Poczuła do niego głęboką sympatię.
– Żałuję, Wellingtonie, że sprowadziliśmy cię w to niebezpieczne miejsce – powiedziała.
– Przyjechałem z własnej woli – odparł.
To także była prawda.
– Ale cała ta planeta jest pułapką Harkonnenów. Musisz o tym wiedzieć.
– Trzeba czegoś więcej niż pułapki, by schwytać księcia Leto – stwierdził.
I to również była prawda.
– Może powinnam bardziej w niego wierzyć – rzekła. – Jest genialnym taktykiem.
– Zostaliśmy wyrwani z korzeniami. Dlatego czujemy się niepewnie.
– A jakże łatwo jest zabić wykorzenioną roślinę – powiedziała. – Szczególnie kiedy się ją wsadzi we wrogą glebę.
– Czy na pewno ta gleba jest wroga?
– Były rozruchy na tle wody, gdy się rozniosło, jak wielu ludzi książę tu sprowadza – odparła. – Ustały dopiero wtedy, kiedy miejscowi się dowiedzieli, że instalujemy nowe oddzielacze wiatru i skraplacze, by przejęły to brzemię.
– Wody jest tu tylko tyle, żeby utrzymać ludzi przy życiu – powiedział Yueh. – Oni wiedzą, że jeśli mieszkańców przybędzie, a nie zwiększy się ilość wody, jej cena pójdzie w górę i najbiedniejsi poumierają. Ale książę rozwiązał ten problem. Rozruchy wcale nie muszą świadczyć o trwałej wrogości do niego.
– I straże – powiedziała. – Wszędzie straże. I tarcze. Gdzie spojrzeć, widać tę mgiełkę. Inaczej żyliśmy na Kaladanie.
– Dajmy tej planecie szansę – rzekł doktor, lecz Jessika ponownie skierowała kamienne spojrzenie za okno.
– Czuję śmierć w tym miejscu – oznajmiła. – Hawat wyprawił tutaj przodem swych agentów w sile batalionu. Ci gwardziści na zewnątrz to jego ludzie. Tragarze to jego ludzie. Ze skarbca bez żadnych wyjaśnień pobiera się wielkie sumy. A to oznacza tylko jedno: łapówki w wysokich sferach. – Potrząsnęła głową. – Dokąd kroczy Thufir Hawat, tam idzie śmierć i zdrada.
– Oczerniasz go.
– Oczerniam? Ja go wychwalam. Śmierć i zdrada to teraz nasza jedyna nadzieja. Ja po prostu nie mam złudzeń co do metod Thufira.
– Powinnaś… się czymś zająć. Nie zostawić sobie ani chwili na takie niezdrowe…
– Zająć! A co innego zabiera mi prawie wszystkie chwile, Wellingtonie? Jestem sekretarką księcia, i to tak zajętą, że codziennie dowiaduję się, co jeszcze będzie mi spędzać sen z powiek, a jemu nawet nie przyjdzie do głowy, że wiem o tym. – Zacisnęła wargi i powiedziała bezbarwnym głosem: – Czasami zastanawiam się, na ile moje handlowe wykształcenie Bene Gesserit zaważyło na tym, że jego wybór padł na mnie.
– Jak mam to rozumieć? – Uderzył go jej cyniczny ton, gorycz, której nigdy przed nim nie ujawniła.
– Nie sądzisz, Wellingtonie, że związana miłością sekretarka jest o niebo pewniejsza?
– To poroniony pomysł, Jessiko.
Reprymenda przyszła sama. Uczucia księcia do konkubiny nie budziły wątpliwości. Wystarczyło spojrzeć, jak wodzi za nią oczami.
Jessika westchnęła.
– Masz rację. Poroniony. – Ponownie objęła się ramionami, przyciskając do ciała pochwę z krysnożem i myśląc o związanej z nim niezakończonej sprawie. – Wkrótce obficie poleje się krew – powiedziała. – Harkonnenowie nie spoczną, dopóki nie legną w grobie albo nie zniszczą księcia. Baron nie może zapomnieć, że Leto jest spokrewniony z królewskim rodem, nieważne jak daleko, podczas gdy godności Harkonnenów mają swe źródło w kiesie KHOAM. Ale zadra, która tkwi w nim głęboko do dziś, to świadomość, że po bitwie pod Corrinem jeden z Atrydów skazał Harkonnena na banicję za tchórzostwo.
– Dawna wendeta – mruknął Yueh.
Poczuł przypływ zapiekłej nienawiści. Wpadł w sidła tamtej dawnej wendety, która zabiła jego Wannę lub – co gorsza – wydała ją na tortury Harkonnenów do czasu, aż jej mąż spełni ich żądania. Dawna wendeta omotała go, a ci ludzie byli częścią tej morderczej gry. Na ironię zakrawało, że taka śmierć mogłaby rozkwitać tutaj, na Arrakis, jedynym we wszechświecie źródle życiodajnego melanżu, dawcy zdrowia.
– O czym myślisz? – spytała Jessika.
– Myślę, że za przyprawę dają na wolnym rynku już sześćset dwadzieścia tysięcy solarisów za dekagram. Takie bogactwo pozwala mieć wiele rzeczy.
– Czy nawet ty nie jesteś wolny od chciwości, Wellingtonie?
– To nie chciwość.
– A co?
Wzruszył ramionami.
– Banał. – Spojrzał na nią. – Pamiętasz smak swej pierwszej przyprawy?
– Smakowała jak cynamon.
– Lecz nigdy dwa razy tak samo – rzekł. – Ona jest jak życie: ilekroć jej kosztujesz, ukazuje inną twarz. Niektórzy utrzymują, że przyprawa wywołuje smakowy odruch warunkowy. Przekonując się, że to mu dobrze robi, ciało przyjmuje smak jako przyjemny… z lekka euforyczny. I tak jak życia, nigdy nie uda się przyprawy wiernie zsyntetyzować.