MALARZ DUSZ. Отсутствует

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 12

MALARZ DUSZ - Отсутствует

Скачать книгу

znać, jeżeli będzie potrzebne więcej – nalegał Dalmau, gotów na każde poświęcenie, byle tylko zobaczyć siostrę.

      – Za pięć peset ci nędznicy byliby gotowi pozwolić jej uciec! – zażartował prawnik.

      Tomás parsknął na znak, że zgadza się z przyjacielem. Ruszyli w stronę więzienia. Dalmau zatrzymał ich i jeszcze raz zaproponował José Maríi pieniądze.

      – Tak czy inaczej, będziemy musieli opłacić twoje usługi… – zaczął.

      – Nie. Nie biorę pieniędzy za pomaganie towarzyszom – przerwał mu prawnik.

      Przed wejściem do więzienia tłoczyli się ludzie. Drogę blokowała umieszczona w korytarzu drewniana belka pełniąca funkcję barierki. Tomás został na zewnątrz.

      – Nie idziesz ze mną? – zdziwił się Dalmau. – Nie chcesz się zobaczyć z Montserrat?

      – Jeżeli tam wejdę, mogą mnie już nie wypuścić, braciszku – zażartował. – Uściskaj ją ode mnie i powiedz… Powiedz, żeby była dzielna. Aha! Daj mi wszystko, co masz przy sobie, bo cię przeszukają.

      „Żeby była dzielna”. Rada Tomasa rozbrzmiewała w głowie Dalmaua, kiedy przeciskał się do barierki w ślad za José Maríą. Drogę blokowały im głównie kobiety, które chciały zobaczyć się z uwięzionymi krewnymi albo dowiedzieć się czegoś o ich losie; zaciekle broniły swoich pozycji. „Proszę się nie wpychać!”, krzyknęła jedna z nich. „Jestem prawnikiem”, odpowiedział José María, przedzierając się naprzód. „A ja kapitanem dragonów!”, rozległo się za nim. „A ja gwardzistką!”, dodał trzeci głos przy wtórze śmiechów i narzekań. Dotarcie do barierki wydawało się niemożliwe. Dlaczego ma być dzielna? – zastanawiał się Dalmau. Co czeka tu jego siostrę? Utknęli w miejscu. Jakiś mężczyzna złapał go za koszulę i próbował odciągnąć. „Ty też jesteś prawnikiem?”, zapytał z przekąsem. Dalmau trzepnął go po ręce. José María parł naprzód. W końcu któraś z kobiet go popchnęła. Szarpanina zwróciła uwagę dwóch strażników stojących po drugiej stronie barierki.

      – Co tu się, u licha, dzieje?! – krzyknął jeden z nich.

      Dalmau zobaczył, że José María macha w stronę mężczyzny. Ten go rozpoznał.

      – Cisza! – nakazał, wygrażając pałką. – Zrobić przejście! – dodał, wskazując adwokata.

      Tłum się rozstąpił. José María złapał Dalmaua za ramię i przecisnęli się wąskim tunelem między ludźmi. Kobieta, która wcześniej go popchnęła, splunęła, kiedy ją mijali.

      – Zawsze tak tu jest? – zapytał Dalmau, pochylając się, żeby przejść pod barierką.

      – Tylko rano. Potem ludzie muszą iść do pracy albo wrócić do innych zajęć i robi się pusto. Zaczekaj tu – przykazał, wskazując belkę.

      Adwokat i strażnik odchodzą na bok. Rozmawiają. Kłócą się o coś. Wartownik wymachuje rękami. Teraz z kolei gestykuluje prawnik. Jeden kręci głową, potem drugi. Strażnik spogląda na Dalmaua, który dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że ma rozdartą koszulę. Może właśnie jego wygląd obdartusa ostatecznie przekonuje mężczyznę. Wykłóca się jeszcze przez chwilę, prawdopodobnie o kilka centymów. José María ustępuje, wartownik kiwa głową. Dostaje monety. Chwilę później Dalmau wchodzi do małego, zawilgoconego, cuchnącego pomieszczenia z wąskim oknem pod sufitem. Mieszczą się tu tylko stół i kilka krzeseł, które dotykają oparciami ścian. Strażnik dokładnie przeszukuje Dalmaua, po czym zamyka drzwi. Minie cała wieczność, zanim ponownie się otworzą.

      „Dzielna!” Siniak na lewym policzku i spuchnięte oko wyjaśniały radę Tomasa. Ubranie Montserrat było brudne, włosy miała potargane.

      – Macie kilka minut – powiedział strażnik, zanim zamknął drzwi.

      Montserrat zacisnęła wargi. „No cóż – chciała przekazać mu tym gestem – wcześniej czy później musiało mnie to spotkać. Rewolucja wymaga poświęceń”. Udawała, że dobrze się trzyma i jest spokojna, ale kiedy Dalmau rozłożył ręce, żeby ją uściskać, z płaczem rzuciła mu się w ramiona.

      – Nie martw się – próbował ją pocieszyć. – Masz już dobrego adwokata, który będzie cię bronił. – Czuł na ramieniu ciepły oddech siostry, lekkie drżenie wywołane szlochem. Odchrząknął, żeby odzyskać głos, który uwiązł mu w gardle. – José María Fuster. Znasz go? Tomás mówi, że to świetny prawnik. Anarchista – dodał, ściszając głos.

      Montserrat wyswobodziła się z objęć brata i cofnęła o pół kroku. Pociągnęła nosem, po czym wytarła go rękawem.

      – Dziękuję. – Z jej gardła wydobył się szept. – Dziękuję – powtórzyła głośniej. Wzięła kilka głębokich wdechów. – Mam nadzieję, że ten prawnik mi pomoże. Z tego, co tu widziałam i co mi powiedziano, będzie mi potrzebny.

      – Co masz na myśli? Co ci powiedziano?

      – A jak matka? – zmieniła temat Montserrat.

      – Bardzo się o ciebie martwi.

      – Opiekuj się nią. – Kiedy brat otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, dodała: – A Emma?

      Unikała odpowiedzi na jego pytania, wykorzystując minuty, które kupiło im te kilka peset, na rozpytywanie o bliskich. W końcu Dalmau stracił cierpliwość.

      – Nie chcesz, żebyśmy rozmawiali o tobie?

      Spróbowała się uśmiechnąć, ale jej posiniaczoną twarz wykrzywił ból.

      – Nie chcę cię do tego mieszać – odparła. – Wystarczy, że w sprawę zaangażował się Tomás i ten prawnik… jak mu tam? José María? – Dalmau skinął głową. – Oni mi pomogą. Tomás może w każdej chwili wpaść; mogą aresztować go choćby dziś. Kto zajmie się matką, kiedy ja będę tutaj? Bo wszystko wskazuje na to, że trochę posiedzę. Trzymaj się od tego z daleka, Dalmau. Muszę mieć pewność, że jesteście z matką bezpieczni. I pilnuj Emmy, niech się w nic nie pakuje. Jeżeli się nimi nie zaopiekujesz, jeżeli nie będę wiedziała, że nic wam nie grozi, przeżyję tu prawdziwe piekło.

      – Ale co oni ci zrobili? – zapytał Dalmau, wskazując twarz siostry. – Kto cię uderzył?

      – Ta druga wygląda jeszcze gorzej – skłamała Montserrat. Miała nadzieję, że zrewanżuje się jej podczas kolejnej bójki, świadoma, że wcześniej czy później do niej dojdzie.

      Wystraszyło ich gwałtowne otwarcie drzwi: uderzyły Montserrat, tak że wpadła w ramiona brata.

      – Koniec widzenia! – krzyknął strażnik, zaglądając do środka.

      Dalmau pocałował siostrę w zdrowy policzek.

      – Uważaj na siebie. Zrobimy co trzeba, żeby cię stąd wyciągnąć.

      – Kogoś, kto skopał, podrapał i pogryzł do krwi żołnierza? – rzucił zjadliwie wartownik.

Скачать книгу