MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 14
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Montserrat nie odpowiedziała. – Jak się czujesz? Jak cię tu traktują? – dopytywał, ale ona dalej szlochała. – U matki i Emmy wszystko w porządku, tyle że się martwią. Matka nic, tylko szyje i szyje, znasz ją. Kazały cię pozdrowić i ucałować. Dużo osób o ciebie pyta. – Mówił prawdę: koleżanki Montserrat przychodziły do ich mieszkania albo do jadłodajni, żeby dowiedzieć się czegoś o jej losie. – Wszystkie cię wspierają, są gotowe zeznawać na twoją korzyść w trakcie procesu… – dodał, chociaż adwokat twierdził, że kiedy przyjdzie co do czego, żadna nie dotrzyma obietnicy: strach przed represjami weźmie górę nad oddaniem sprawie. – Jesteś dla nich bohaterką – dorzucił Dalmau, żeby podnieść ją na duchu.
On mówił, a Montserrat szlochała wtulona w jego pierś, jakby nie chciała, żeby zobaczył jej twarz. Powoli kończyły mu się tematy, które – jak sądził – mogły zainteresować siostrę. Nie chciał opowiadać jej o polityce ani o rozrywkach, ale bał się ciszy.
– Nie wiem, co mam zrobić z matką. Nie rusza się od maszyny. Wychodzi tylko po to, żeby zrobić zakupy, oddać zamówienie i odebrać materiał – skłamał, próbując przyciągnąć uwagę Montserrat. Matka rzeczywiście spędzała całe dnie przy maszynie, jak wszystkie barcelońskie szwaczki, ale nie zrezygnowała z drobnych przyjemności, jak wypicie szklaneczki wina w tawernie na dole czy pogaduszki z tą lub inną sąsiadką. – Szycie pochłania ją bez reszty, przestała nawet chodzić na plotki.
– Dalmau… – przerwała mu niespodziewanie Montserrat. Minęło kilka sekund, zanim dodała: – Wyciągnijcie mnie stąd. Wykończą mnie. Wiem to. Czuję to przez skórę.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Boję się! – zawyła, ściskając jego ramię i wtulając mu twarz w szyję. – Biją mnie. Wyrzucają mi jedzenie. Znęcają się nade mną i… – Nie dokończyła. – Wyciągnijcie mnie stąd, błagam was. Boję się! Nie mogę spać!
Spojrzał na sufit: odłażąca farba, stoczone przez robactwo belki. Obraz nędzy i rozpaczy.
– Zgwałcili cię? – usłyszał swój głos.
Montserrat nie odpowiedziała.
– Pomóż mi! Błagam cię – poprosiła tylko.
– Kto to zrobił? – naciskał głosem ochrypłym z gniewu.
– Było ich kilku. – Zaszlochała. – Tutaj sprzedają cię taniej, niż bierze stara ulicznica.
Dalmauowi odjęło mowę. Miał ściśnięte gardło, przewracały mu się wnętrzności. Dopóki był z siostrą, starał się trzymać. Kiedy strażnik wyrzucił ich z pokoju, zdążył ją jeszcze pocałować i wyszeptać, że jej pomoże. Już wtedy drżał mu głos. Gdy przeszedł pod barierką, z jego oczu popłynęły łzy, a po wyjściu na ulicę zwymiotował.
Ugięły się pod nim nogi. Zgwałcili ją! Nie zaprzeczyła. Ładna osiemnastoletnia dziewczyna zamknięta w tym siedlisku zepsucia. Gdyby chociaż miała osobną celę, która zapewniłaby jej pewne bezpieczeństwo. Ale na takie luksusy nie było miejsca. Więźniowie siedzieli na kupie. Jakże łatwo było ją zniewolić! Na samą myśl o tym znów zwymiotował, tym razem już tylko żółcią. Zatrzymał się przed wejściem do kamienicy. Na widok jego twarzy matka na pewno odgadnie, że wydarzyło się jakieś nieszczęście. Ruszył w stronę placu Catalunya, ale nie był w stanie iść dalej. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, trząsł się na wspomnienie siostry… Bez zastanowienia wsiadł do omnibusu z małymi kołami i dużym szyldem na dachu, reklamującym piwo. Stary wóz na piętnaście osób ciągniony przez dwa muły kursował między placem Catalunya i Gràcią. Stamtąd będzie miał już blisko do fabryki.
Zapłacił pięć centymów za przejazd i poszukał wolnego miejsca. Z omnibusów korzystali barcelończycy, którzy nie mogli sobie pozwolić na jazdę tramwajem elektrycznym kursującym na tej samej trasie jak ten, który kilkanaście dni wcześniej przewróciły Emma i Montserrat. Po Barcelonie jeździło już tylko kilka omnibusów obsługiwanych przez spółkę La Catalana; w ciągu ostatnich trzech lat większość została zastąpiona przez elektryczne tramwaje. Transport z użyciem zwierząt pociągowych był znacznie mniej efektywny: wozy docierały na miejsce z opóźnieniem, poruszały się powoli, pasażerowie mogli wsiadać i wysiadać, gdzie chcieli – inaczej niż w wypadku tramwajów. Dalmau poczuł, że ogarnia go spokój, kiedy woźnica pogonił muły i zwierzęta zmęczonym krokiem rozpoczęły wspinaczkę Passeig de Gràcia.
Musiał wyciągnąć Montserrat z więzienia. Kiedy rano spotkał się z José Maríą, który przyszedł, żeby przekupić strażnika, prawnik rozwiał jego nadzieje na szybki proces.
– Nie ma nawet sędziego – zakomunikował. – Odesłali go do Madrytu, a jeszcze nie wyznaczono nowego. Twoja siostra spędzi dużo czasu w areszcie.
– Jest tylko jeden sędzia? – zdziwił się Dalmau.
José María wzruszył ramionami.
– Na to wygląda. Wojsko w tym kraju to jedna wielka kpina, zwłaszcza od przegranej wojny o Kubę.
Nie uda się wydostać Montserrat z więzienia przed procesem. Muły ciągnęły wóz tak wolno, jakby zaraz miały się zatrzymać. Dalmau siedział między mężczyzną oblepionym wiórami – prawdopodobnie stolarzem – i kobietą wiozącą w koszyku dwie żywe kury. Zrozumiał, że jest tylko jedna osoba, która mogłaby im pomóc: mistrz. Don Manuel znał wpływowych monarchistów, duchownych i oczywiście wojskowych. Był w bliskich relacjach z biskupem Morgadesem, który zmarł w styczniu tego roku, ale zaprzyjaźnił się też z jego następcą, biskupem Casañasem – to dla niego namalował obraz z modlącymi się kobietami. Znał również komendanta, który zawsze zapraszał go do siebie na przyjęcia i z którym spotykał się na prywatnych kolacjach i bankietach. Dalmau nieraz słyszał o nim od mistrza.
Zapragnął, żeby muły wreszcie się ocknęły i przyspieszyły kroku. Cierpliwie zaczekał, aż omnibus dotrze do alei Diagonal, pożegnał się z pasażerami i w biegu wyskoczył z wozu. Żwawo wyrwał w stronę fabryki, zastanawiając się, jak poruszyć z mistrzem temat siostry. Nie mógł się zdecydować na żadne z rozwiązań, które przyszły mu do głowy. Montserrat to anarchistka, a zamożni mieszczanie nienawidzą anarchistów. Ale jest też jego siostrą… Co okaże się ważniejsze dla don Manuela?
– TO CZYSTE SZALEŃSTWO! – ryknął mistrz.
Dalmau stał przed biurkiem w pracowni don Manuela i słuchał jego krzyków. W jednej dłoni trzymał czapkę, drugą schował za plecami. Rzeźbiony blat pokrywały dokumenty; wszędzie walały się prace mistrza, tworząc rozgardiasz,