MALARZ DUSZ. Отсутствует

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 31

MALARZ DUSZ - Отсутствует

Скачать книгу

moje najszczersze kondolencje z powodu śmierci siostry – powiedział don Manuel, kiedy tylko spotkali się w fabryce. Wtedy chłopak chodził jeszcze do pijarów. – Przekaż je także swojej matce i najbliższym.

      A teraz Dalmau podawał w wątpliwość Boże miłosierdzie. Manuel Bello postanowił się z nim nie sprzeczać. Jego siostra zapłaciła już za swoją bezczelność. Jeśli zaś chodzi o chłopaka, to może i się nie nawrócił, ale dzięki jego płytkom z nimfami fabryka zyskała ogromne uznanie w oczach architektów i ceramików. Uznał, że będzie jeszcze czas, by przyciągnąć go do Kościoła.

      Dalmau nie był przekonany do tych projektów. Nadal uważał je za pospolite: nie przekazywały żadnych emocji. W odróżnieniu od japońskich motywów przeznaczonych do seryjnej produkcji, zostały wykonane na specjalne zamówienie, dlatego zamiast szablonów i woskowanego papieru używano oryginalnych rozmiarów szkiców podziurkowanych wzdłuż konturów rysunków. Układano papier na płytkach i posypywano go pyłem węglowym, by zaznaczyć kształty, które później pociągano pędzlem. Na koniec kafelki jeszcze raz trafiały do pieca.

      Ceramika została przewieziona do kamienicy przy Rambla de Catalunya – wysadzanej drzewami alei z bulwarem pośrodku, równoległej do Passeig de Gràcia – zdaniem wielu najbardziej prestiżowej ulicy Barcelony. Budynek był już prawie skończony: szeroki hol wysoki na ponad pięć metrów, drzwi ze szkła i kutego żelaza prowadzące na dziedziniec dla powozów i charakterystyczne dla modernizmu elementy, jak mozaika na podłodze czy marmurowe schody wiodące na pierwsze piętro, gdzie mieścił się apartament właścicieli. Prawie wszystkie mieszkania miały wystające poza fasadę budynku loggie, stanowiące doskonały punkt do obserwacji ulicznego ruchu. Piętra przeznaczone na wynajem miały mniej okazały wystrój, a schody prowadzące na strych, gdzie mieszkali dozorcy, pokryte były zwykłymi kamiennymi płytkami. Na dole stała rzeźba kobiety wykonana z białego kamienia, symbolizująca to, co ulotne, prosta, a jednocześnie ujmująca. Za nią ciągnęła się balustrada z motywem kwiatowym. Ściany holu, kasetonowy sufit i budka dozorcy były wykonane z rzeźbionego drewna; lampy z kutego żelaza ozdobiono filigranem, a klatkę schodową dzielił od wewnętrznego patio wielki kolorowy witraż. Na wprost balustrady znajdowała się okładzina ceramiczna zaprojektowana przez Dalmaua: zwiewne nimfy towarzyszyły odwiedzającym w drodze na pierwsze piętro. Kobiety o metalicznym połysku – efekt wypalania płytek – rywalizowały pod względem kolorystyki i estetyki z pozostałymi elementami dekoracyjnymi, dziełami największych barcelońskich mistrzów.

      Dalmau zdjął marynarkę i zakasał rękawy, by pomóc robotnikom przy układaniu płytek. Pilnował każdego szczegółu, a w razie potrzeby interweniował; znał się na tym. Wreszcie mógł się przyjrzeć swojemu dziełu. Gratulacje, które zebrał, nie zdołały zmienić jego zdania: czegoś mu brakowało. Nie chodziło o estetykę ani o wykonanie, raczej o wrażenie, że nie włożył w ten projekt serca, że nie poświęcił mu dostatecznej uwagi, że nie doszło do niezbędnego zjednoczenia artysty z dziełem. Montserrat, Emma i matka skradły wszystkie jego uczucia i emocje. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by uczcić sukces z mistrzem, architektem i rzemieślnikami oraz z właścicielem kamienicy, bankierem, który zapłaciwszy im za wykonaną pracę, zaprosił ich na wystawną kolację do Gran Hotel Continental.

      – Nie masz krawata – skarcił Dalmaua mistrz, kiedy właściciel kamienicy, don Jaime Torrado, zaproponował wyjście do ulubionej restauracji barcelońskiej burżuazji.

      – Wiem, ale przecież moja koszula nie ma kołnierzyka – odparł chłopak.

      – Wystarczy, że ma marynarkę – dobiegł ich głos bankiera. – Nikt nie odmówi wstępu autorowi dzieła sztuki, które umieściliśmy dziś w moim domu. Wybitni artyści i architekci twierdzą – dodał, kładąc dłoń na ramieniu Dalmaua, skrępowanego tym przesadnym gestem uznania – że znajomość rysunku to podstawa. Masz jakieś rysunki do pokazania?

      – Ma, ma – wtrącił don Manuel, dumny, jakby chodziło o jego własne szkice.

      – Chętnie bym je zobaczył – oznajmił bankier.

      – Kiedy tylko pan zechce – odparł mistrz, chcąc pozostać w centrum uwagi. – Moja fabryka i jej zbiory są do pańskiej dyspozycji.

      Gran Hotel Continental znajdował się niedaleko kamienicy, na rogu Rambla de Canaletes i placu Catalunya. Dalmau został nieco w tyle, posuwał się za rozgadaną grupką jakby siłą inercji. Myślał o rysunkach. Oczywiście, że je ma! I to dużo! A także obrazy. A nawet kilka glinianych figurek wypalonych w piecu. Trzymał je w pracowni. Mistrz znał jego prace, chwalił je i zapewniał, że któregoś dnia będzie mógł je wystawić, a wtedy wszyscy dostrzegą artystę, którego ma w sobie. Zapędzał go do pracy. Praca, praca, praca. Dalmau nie protestował, choć nie lubił mechanicznej roboty obliczonej na ilość. Wolał drobne zlecenia, żmudną dłubaninę. To z nich czerpał największą satysfakcję.

      Poprzedniego wieczoru zamknął się w pracowni, zerknąwszy po raz enty na okładzinę, którą nazajutrz mieli położyć w kamienicy. Opóźniał powrót do domu, gdzie czekał go terkot maszyny do szycia. Krzyknął do Paca, żeby przyniósł mu coś na kolację. Staruszek nie odpowiedział, za to zjawił się jeden z chłopaczków.

      – Musiał na chwilę wyjść – poinformował Dalmaua. – Przyszła jego siostra. Jakiś wypadek. Ktoś z rodziny czy coś takiego. Był bardzo zdenerwowany.

      Dalmau spojrzał na umorusaną twarz dziecka, jego potargane, sztywne od brudu włosy, zgaszone zapadnięte oczy. Był mały i chudy, jak wszystkie głodujące dzieci żyjące na ulicy.

      – Nie ruszaj się – przykazał.

      Chłopiec znieruchomiał. Dalmau sięgnął po papier i zaczął rysować jego twarz. Próbował oddać spojrzenie dzieciaka, malujący się w nim smutek… Nie, może to nie był smutek, ale rezygnacja, rozczarowanie, żal do życia, do całego świata, do ludzi i do Boga, którego mistrz kazał mu co niedziela odwiedzać.

      Po wejściu do przestronnej restauracji Dalmaua oślepiło światło elektryczne odbijające się od złoconych wykończeń i od obrazów, zwielokrotnione przez lustra. Uderzył go kontrast z półmrokiem rozjaśnianym słabym blaskiem lampy gazowej, który panował w jego pracowni, kiedy rysował twarz chłopca. Zasiedli przy długim stole, w sumie jakieś dwanaście osób. Lniany obrus, porcelanowa zastawa, srebrne sztućce, delikatne szkło, kelnerzy ubrani lepiej niż niektórzy goście, w tym Dalmau. Zajął miejsce na końcu stołu, po przeciwnej stronie niż bankier i don Manuel, między osowiałym, małomównym sekretarzem pana Torrada a pomocnikiem architekta, starszym od niego studentem, który bezustannie rozpływał się nad dziełami swojego mistrza.

      Dalmau był oszołomiony otaczającym go luksusem, ale nie tak bardzo jak chłopczyk z fabryki, kiedy wręczył mu dziesięć centymów w nagrodę za to, że pozwolił się narysować. Wziął monetę, po czym obszedł stół, żeby zobaczyć szkic: oczy, nic poza tym, małe oczy, bez brwi, bez powiek. Pojedyncza linia zakręcająca na wysokości podbródka umiejscawiała je w nieobecnej twarzy.

      Dalmau zbył studenta, który próbował wciągnąć go do rozmowy, i pogrążył się w milczeniu, podobnie jak siedzący po lewej sekretarz. Spojrzał na stojący przed nim talerz, na serwetkę, kieliszki, srebrne sztućce… Było ich dużo, po co aż tyle? Chłopczyk zacisnął monetę w pięści, jakby bał się, że ktoś może mu ją odebrać. Dziesięć centymów, prawdziwy skarb! Wrzawa, jaka zapanowała przy stole, gdy polano białe wino, niemieckiego Schloss Johannisberga,

Скачать книгу