Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis страница 22
To było wszystko.
Młodzieniec czuł się szczęśliwy. Uszczęśliwiała go przygoda sama przez się, tajemniczość, która ją otaczała, i to wewnętrzne wzruszenie, którego doświadczał po raz pierwszy w życiu i dzięki któremu miał umysł napełniony nieustannie czarownymi widzeniami.
Nie znał nawet imienia swego bóstwa…
W porze tych wstępnych przegrywek namiętności rzeczą, którą się kocha, nie jest właściwie kochanka, lecz miłość – miłość pełna słodkich niepokojów, nieusprawiedliwionych obaw i niezmiernych rozkoszy, których źródłem są niedostrzegalne prawie drobnostki.
Dziś, gdy już Manuel mógł poważniej liczyć się z sobą, gdy już był czymś, jego lotne dotąd uczucia skupiały się, przybierały kształty wyraźniejsze, oblekały się w ciało. Miłość przestawała już dlań być siłą luźną, do niczego nie przystosowaną. W kościele jego marzeń zamieszkało bóstwo, z którym nic go już nie miało rozłączyć.
Wolno już mu było mieć nadzieję; wolno było dążyć do czegoś.
Tak przynajmniej przedstawiało mu się wszystko w chwili, gdy Roland de Lembrat przyszedł podglądać go w jego nowym mieszkaniu. Spojrzenie hrabiego, wąskością otworu krępowane, padło wprost na młodzieńca.
Młodzieniec mówił z ożywieniem – nie był przeto sam. Roland rozejrzał się uważniej po komnacie, szukając tej drugiej osoby i dostrzegł wreszcie w stronie przeciwnej – siedzącego przy kominku Cyrana.
Teraz już mniej przyglądał się, a więcej słuchał.
Niebawem też dobiegł do jego ucha dźwięczny i silnie akcentowany głos poety.
– Tak więc, drogi Ludwiku – mówił Cyrano – jesteś zadowolony z brata?
– Nadzwyczajnie! Okazuje mi wielką życzliwość.
– To naturalne. Ale chciałbym się dowiedzieć o jednym…
– O czym?
– Czy Roland w rozmowie z tobą dotykał już rzeczy głównej?
– Co przez to rozumiesz?
– Sprawy majątkowe.
– Nic mi o tym nie mówił i ja też o nic go nie pytałem.
– Bezinteresowność ta przynosi ci zaszczyt. Jednak trzeba będzie o sprawach tych pomyśleć.
– Po co! Brat przyjął mnie jak najgościnniej; wszystkie potrzeby moje opatrzył, czegóż więcej mam od niego wymagać.
– O poeci! – uśmiechnął się Cyrano. – Jak mało wymaga ten naród od życia! Na szczęście dla ciebie ja tu jestem.
– Cóż zamierzasz czynić?
– Ależ do licha, zamierzam zapewnić ci byt niezależny na dziś i na jutro; zamierzam tak urządzić twoje interesa29, abyś bratu nie potrzebował nic zawdzięczać, lecz był mu we wszystkim równy. I w tym celu właśnie…
– Co w tym celu?
– Chcę wprowadzić w wykonanie ostatnią wolę twego ojca.
– Proszę cię, zaniechaj wszystkiego, co by mogło urazić Rolanda!
– Bądź spokojny. Mówię o przyszłości. Przez miesiąc lub dwa miesiące niech ci wystarcza to, co tytułem gościnności otrzymujesz od brata. Potem zobaczymy.
– Tak, tak, czekajmy. Nic nas nie nagli. Zawsze będzie dość czasu do podjęcia tych nudnych kwestii. Mam teraz zresztą na myśli sprawę nierównie ważniejszą.
– Jaką?
Manuel spojrzał na Cyrana ze zdziwieniem i jakby z wymówką, potem rzekł, wzdychając:
– Alboż zapomniałeś, Sawiniuszu, o mojej miłości?
– Do diabła! – skrzywił się poeta – otóż to orzech najtwardszy do zgryzienia! Mój chłopcze, już cię w tym brat twój uprzedził.
Hrabia podwoił czujność, gdyż zgodnie z jego przewidywaniem, obaj rozmawiający znacznie w tym miejscu głos przyciszyli.
– Brat! – powtórzył Manuel. – Kochaż on w istocie pannę de Faventines, czy też jest to tylko małżeństwo z rozsądku?
– Sądzę, że on ją kocha. Pozostaje do zbadania: czy ona kocha jego? Pod tym ostatnim względem ja mam duże wątpliwości.
– Jeżeli więc Gilberta nie kocha Rolanda, to co?
– To w takim razie powoduje nią tylko poszanowanie danego słowa. Nie ty jednak chyba mógłbyś żądać od brata, aby ją ze słowa tego zwolnił.
– To prawda – poświadczył ze smutkiem Manuel. – Skazany jestem w tym razie na milczenie. Jednakże… sądzę…
– Kończ.
– Gdyby panna de Faventines sama…
– Młody zarozumialcze! Odgadłeś więc, że jesteś kochany?
– Nie. Ale czy temu, kto widzi się zagrożonym w uczuciach najdroższych, nie wolno chwytać za najsłabsze nici nadziei?
– Bez wątpienia wolno. Ale słówko jeszcze. W niedługim czasie ujrzysz Gilbertę, gdyż ani brat twój, ani nawet ja, nie możemy zamknąć pałacu Faventines przed wicehrabią de Lembrat, jak go zamknęliśmy przed grajkiem Manuelem.
– A zatem?
– Gdy ujrzysz ją, co zrobisz?
Manuel nie mógł opanować wzruszenia, które mu głos na chwilę zatamowało.
– Widzieć ją! – wybuchnął wreszcie z rodzajem dziecinnej trwogi – przemawiać do niej bez sprawienia jej odrazy! Ach, o takim szczęściu nie myślałem dotąd.
– Trzeba jednak pomyśleć.
– A więc posłuchaj – rzekł po krótkim milczeniu. – Sądź o mnie, jak chcesz: powiedz, żem winowajca, niewdzięcznik, niegodziwiec, wyznać jednak muszę, że gdy ujrzę Gilbertę, gdy do niej przemówię, pierwsze moje spojrzenie będzie błyskawicą namiętności, pierwsze moje słowo będzie wyznaniem miłosnym… Upewnia mnie o tym drżenie mojej ręki, bicie mego serca. Nie, nie czuję się dość silny, aby nie zdradzić w owej chwili tajemnicy mej duszy. Jestem jeszcze istotą na wpół dziką; strój, który przywdziałem, nie mógł zmienić całkowicie mojej natury. A zatem, drogi Sawiniuszu, jeżeli nie zdołam zdusić w sobie głosu, który woła nieustannie: „Kochaj i rzuć serce swe pod stopy ukochanej”, jeżeli będę musiał być nikczemnikiem i zdradzić zaufanie swego brata,
29