O krasnoludkach i sierotce Marysi. Maria Konopnicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka страница 14
Zdjął go strach zrazu, omal że łańcuszka nie wypuścił z ręki, ale mu nagle nowa myśl przyszła i prędko kapelusz z głowy chwyciwszy, obu ich pospołu268 nakrył, po czym uwiązawszy i Podziomka na sznurku, wesoło się rozśmiał.
– Otóż teraz – rzecze – godny grosz na jarmarku zarobić mogę! Co to grosz! Srebrem, złotem płacić sobie dam za widowisko takie! Małpy, co płaczą, gadają i całują się jak ludzie! To się ledwo raz na tysiąc lat trafi albo i na więcej!
Tu prędko krupniku owego, co się w kociołku warzył, podjadłszy, wstał, ognisko popiołem ogarnął269 i trzymając na jednym ramieniu Koszałka-Opałka, a na drugim Podziomka, dużym krokiem do miasteczka ruszył. Zapłakał gorzko Koszałek-Opałek widząc, na jaką poniewierkę mu przyszło, iż się na jarmarku jako małpa prezentować ma, ale Podziomek trąci go nieznacznie i rzecze:
– Nie trap się270, uczony mężu! Jeszcze nie wszystko stracone!
– Ach, bracie! – jęknie Koszałek-Opałek. – W cóż się obróci cała moja sława, gdy księgi nie mam!
– A cóż się z nią stało?
– Zginęła!
– A pióro?
– Złamane!
– A kałamarz271?
– Rozbity!
– Hm! – rzecze smutnie Podziomek – Prawda jest, iż cała twoja uczoność przepadła, gdy nie masz ani księgi, ani pióra, ani kałamarza! Ale wiesz, co ci powiem? Ratuj się w tej przygodzie nie jak mędrzec, ale jak zwykły prostak, ot taki, jakim ja jestem, a to złe – jeszcze nam się na dobre obróci!
Tu zamilkł, bo na drodze ozwały się272 liczne, coraz zbliżające się głosy.
Była to banda cygańska, takoż273 na jarmark do miasteczka śpiesząca: obdarte i ogorzałe Cyganki, w płachcie na plecach dźwigające dzieci, stare Cyganichy z fajką w zębach, mężczyźni z kociołkami na kijach i małe, półnagie berbecie z kręconymi włosami i przebiegłym wzrokiem.
Połączył się z nimi ów, który Koszałka-Opałka i Podziomka niósł, i tak wszyscy dalej kupą szli.
Cygany274 jak Cygany. Jedni po drodze wróżyli, drudzy chwytali, co się im nawinęło pod rękę: chusty z płotów, kury z grzęd, gęsi z łąki, płótno z bielników275, a nawet sery suszące się po przydaszkach na słońcu. Nietrudno im to było, bo ludzie na jarmark poszli, a chaty pustką stały. Wiele też wtedy rzeczy naginęło po wsiach.
Wreszcie cała ta banda pod miasteczko doszedłszy, zaraz się rozpadła, jedni w prawo, insi w lewo, i uliczkami bocznymi począł każdy swoją drogą ku rynkowi się przekradać.
Tu jarmark wrzał w całej pełni.
Dzień był pogodny, ludzi huk276; konie, wozy, bydło, zalegały plac szeroki, rozłożysty. Chłopi obstąpili stragany, gdzie były buty i czapki; kobiety targowały garnki i miski, dziewczęta kupowały wstążki i paciorki277, dzieci piszczały na glinianych kogutkach278, gryząc pierniki i czepiając się matczynych spódnic.
Z półkoszków279 i wozów wyciągały szyje gęsi i kaczki, wszędzie ruch, ścisk, gdakanie, gęganie, gwar przeróżnych głosów.
Największy tłok wszakże był przed budą, w której drzwiach stał Cygan. Stał, pod boki się trzymał i nadąwszy płuca, co miał siły, krzyczał:
– Hej, ludzie, ludzie! Cuda w tej budzie! Kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania, a grosze do dania! Oto dwie małpki sprowadzone prosto furmanką z księżyca! Na moje cygańskie sumienie! Prosto z księżyca! Wody nie piją, garnków nie myją, jak ludzie gadają i dobrze się mają! Hej, ludzie! ludzie! Cuda w tej budzie!
Rzucali ludzie groszaki, do budy się tłocząc, gdzie uczony Koszałek-Opałek na bębnie bębnić miał, a Podziomek grać na fujarce.
A w miarę jak się koło budy ścisk coraz większy czynił, banda owa cygańska nurkować między wozami zaczęła, ściągając tu kożuch, tam chustkę, ówdzie faskę280 masła, jaja lub kokoszę.
Nikt wszakże nie uważał281 tego, stojąc z oczyma wlepionymi w budę, gdzie się pokazywać miały owe cuda; widział to tylko Podziomek.
Gdy tedy Koszałek-Opałek odbębnił swoje, czemu się wszyscy niezmiernie dziwili, chwycił Podziomek fujarkę, ale zamiast grać na niej, zaśpiewał:
Oj, dana, dana, pilnuj Cygana!
Bo Cygan złodziej, wozy podchodzi!
Obejrzeli się ludzie po sobie, patrząc, co to znaczy, a ten nic, tylko precz śpiewa:
Oj, dana, dana, pilnuj Cygana,
Bo Cygan złodziej, wozy podchodzi!
Wtem spojrzy chłop jeden do swojego woza, a tam kożucha nie ma! Spojrzy inny, a tu mu butów świeżo kupionych brak. Jeszcze się nie opamiętał, kiedy między babami krzyk powstał, że sołtysce chustka kwiaciasta zginęła. Jakże się ludzie nie zgruchną282, jak się do budy owej nie rzucą! Poturbowali Cygana tak, że i sznurek i łańcuszek z rąk puścił, a całą bandę wnet wypłoszyli z miasteczka, het precz. W tym zamieszaniu i tłoku Podziomek i Koszałek zniknęli, jakby ich wiatr zdmuchnął.
V
Dobrze już było z południa283, kiedy nasze Krasnoludki bez tchu prawie na skraj lasu przybieżawszy, rzuciły się na trawę, by wypocząć nieco.
Zwłaszcza Koszałek-Opałek srodze był zmęczony, gdyż ów łańcuszek, do którego Cygan go przykuł, ocierał mu nogę nieznośnie i utrudniał kroki. Jęczał tedy i sykał z bólu uczony kronikarz, póki Podziomek między dwoma kamykami łańcuszka nie rozkuł i świeżą trawą nogi mu nie obwinął. Nie było to tak łatwo. Koszałek-Opałek bronił się z całej siły, utrzymując, że takie prostackie lekarstwo dobre dla chłopstwa, a nie dla uczonych mężów; gdy przecież ulgę poczuł, uciszył się niebawem.
Tymczasem Podziomek, spojrzawszy bacznie dokoła, wykrzyknął z radości:
– A wszak to ta sama polanka, gdzie mnie Cygan pojmał!
– Hola! Jak tak, to tu i krupnik być musi!
267
268
269
270
271
272
273
274
275
276
277
278
279
280
281
282
283