Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria страница 13
Sperling dawno był uciekł. Bojąc się awantury i rozgłosu młody człowiek uznał się winnym, zapłacił sto marek kary i został przez żandarmów odprowadzony do karety.
Postawił jednak na swoim: list Sperlinga miał w kieszeni – okazał się mocniejszym nad rygor pruski.
Nazajutrz ciocia Dora wracała wcześniej z rannej mszy rozpromieniona powrotem wychowańca. Radość przy spotkaniu z nim zagłuszyła dawny żal, zawód i słuszne oburzenie. Przyjęła go zgodnie z parabolą99 o synu marnotrawnym.
Powóz jej wyminął przy bramie inny. Był to wolant hrabiego – a dalej dorożka, przy której krzątał się Urban, ładując walizy.
Cioci Dorze zastygła krew w żyłach.
– Co ty robisz? – spytała lokaja.
Nim zdołał odpowiedzieć, hrabia się zjawił w paltocie i kapeluszu, nakładając rękawiczki.
– A, ciocia wraca od św. Jadwigi! – zagadnął wesoło. – Dzień dobry!
– Co to jest? Gdzie ty jedziesz?
– Ja jadę do św. Jadwigi!
– Do kościoła? Z rzeczami?!
– Uhm, myślę odprawiać tam rekolekcje!
– Co ty gadasz! Takie nieładne żarty! Mów prawdę. Kiedy wrócisz?
– Po rekolekcjach. Do widzenia! Czy kupiła już ciocia chińskie dziecko?
– Pfe! Dorosły człowiek, a błaznuje jak łobuz! Jesteś źle wychowany!
– No, to mi ciocia pierwsza mówi w życiu! Ach! Ja nieszczęśliwy! Czyż nigdy nie znajdę łaski w cioci oczach? To mnie do grobu wpędzi!
Załamał ręce ruchem teatralnego kochanka. Panna Dorota zakryła twarz aksamitnym modlitewnikiem i podreptała szybko na górę.
– Marsch100! – zakomenderował hrabia stangretowi.
Wolant wytoczył się na ulicę i popędził na dworzec kolei.
Wentzel był tak zajęty, że nawet nie spojrzał w okna hrabiny Aurory. Co prawda, nie ciekawy był zobaczyć admirała.
V
Z pomocą karty geograficznej odnalazł Croy-Dülmen miejscowość Braniszcze.
Była to duża wieś o dziesięć wiorst od kolei żelaznej, przerżnięta szosą i posiadająca pocztę, telegraf, doktora, aptekę, szkółkę i oberżę „Pod Smokiem”.
Do owej tedy oberży w ulewny deszcz, odkrytą kariolką bez resorów, zajechał pewnego wieczora panicz berliński z nieodłącznym Urbanem, obydwaj zziębnięci, potłuczeni i w szkaradnych humorach. Lokaj przez uszanowanie milczał, hrabia klął. Istotnie, ciężka to była wyprawa.
Blichtr niemiecki ginął o parę kroków za plantem101 kolei – dalej leżał kraj obcy, nieprzyjaźni ludzie, nieznane stosunki, niezrozumiały język.
Zaborcy skaleczyli mowę miejscową, a nie nauczyli swojej – z tego stworzył się żargon, którego ani rodowity Niemiec, ani Polak z innych stron nie potrafiłby zrozumieć. Był to bigos słowiańsko-germański, przeraźliwy.
W oberży gospodarz powitał dostojnego gościa tysiącem ukłonów; należał do jakiejś nieokreślonej rasy, wyrażał się jak krowa po hiszpańsku.
„To dopiero Metys polsko-pruski!” – pomyślał Wentzel wzgardliwie.
Dnia tego nie można było myśleć o dalszej podróży. Rozgościł się w najlepszej izbie, zjadł kolację i legł spać, zdając bezpieczeństwo swej osoby i mienia w ręce wiernego Urbana.
Gdy się obudził, na świecie było południe.
Bolały go członki od twardej pościeli, a głowa od mocnej woni siana; przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje.
– Urban! – zawołał.
Drzwi się otwarły, w promieniach światła ukazała się wypomadowana, uczesana modnie głowa lokaja.
– Was gibt's102 – ziewnął Croy-Dülmen.
Sługa tempem żołnierskim przymaszerował aż do łóżka, wyprężył się jak struna i wyraportował jednym tchem:
– Gut Mariampol; Besitzerin Wohlgeborene Frau Thekla von Ostrowska; liegt ungefähr zwei Meilen nach Osten103!
– Głupiś ze swoim Osten! Nająłeś konie?
– Pocztę, jasny panie.
– To dobrze. Będę wstawał.
Urban przyjął tę wiadomość głębokim ukłonem i zamilkł, zajęty toaletą pańską.
Nie odzywał się nigdy niezapytany.
A Wentzel stroił się jak na królewskie salony, z całą starannością kobiecego ulubieńca i wytwornego eleganta.
– Gdzieś dostał wiadomość? – zagadnął. – Któż tu rozumie po ludzku?
– Poczthalter104, jasny panie, jedyny cywilizowany człowiek. Ein echter Preusse105!
– Pani Ostrowska sama mieszka?
– Po śmierci męża mieszka przy niej panienka, sąsiadka, Fräulein von Żonżoska, której brat, Herr von Żonżoski, zarządza majątkiem i interesami.
– Cóż o nich wszystkich mówi poczthalter?
Urban pozwolił sobie na gest oburzenia.
– Schauderhafte Geschichten106! Niemców tam nie puszczają na dziedziniec, nie przyjmują na służbę. Stara pani nie przyjmuje nikogo, kto ich językiem nie mówi, a pan Żonżoski przestrzelił sobie umyślnie prawą rękę, żeby nie służyć w armii naszej.
– Ho, ho! Scewola107! – mruknął Wentzel. – Daj perfum. A o panience nic nie mówił?
– Panienka jest okropnie dumna! Sie ist verlobt mit Herrn von Glembocki aus Struka108.
98
99
100
101
102
103
104
105
106
107
108