Podlasiak. Bolesław Leśmian
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podlasiak - Bolesław Leśmian страница
Podlasiak
Spotkały się dwa zuchy, Ten ci ślepy, ów – głuchy.
Było ich dwóch: prawy – kulawiec, a lewy – jednoręki.
Ten ostatni posiadał jeno1 lewicę, więc mu było dogodniej i ściślej podczas wędrówek nieustannych prawym, przegrody wszelakiej wyzbytym ramieniem z przyjacielem się stykać, a lewicy, którą wielce sobie ważył, swobodę i przestronność pozostawiać.
Obydwaj nawykli do tych niezmiennych a współzależnych względem siebie stanowisk, jak para dobranych szkap, w jednym chodzących zaprzęgu, z tą jeno z dala już postrzegalną różnicą, że kulawiec pod wpływem zawiłych wymogów mitrężnego kalectwa potykał się i poskakiwał, jakby co chwila pracowitym ułamkiem niedokończonej prawej nogi na świat cały wierzgał opryskliwie, a jednoręki maszerował żwawo, jeden krok dając na kilka przenośnych podrygów dygotliwego przyjaciela.
Toteż jednoręki dzierżył głowę na karku statecznie i ze świadomie pionową przewagą nad kulawcem, który co krok tykwiastą półkolą połyskliwej łysiny wstrząsał luźnie i przymuszenie, niby podrzucany pełną pośpiechu bryką o zatwardziałych resorach, o ile wolno tak zamożnym porównaniem obarczać biedaka, wiedząc z góry, iż wolałby podrzuty wzmiankowanego inwentarza2 niźli własnego kadłuba.
Zdawało się, iż głową swoją, niby stroskaną i boleściwą grzechotką, przyjaciela kosztem własnej niedogody zabawia nieustannie, aby mu wynagrodzić trud współwędrowania.
Idąc, czapę w ręku na odmachu trzymał i okrywał nią niespokojną głowę jeno w chwili postojów, w przeciwieństwie zresztą do druha, który ze swej czapy wprost odwrotny czynił użytek.
Tak czy owak, każdy swej strony trzymał się starannie, gdyż w razie nieoględnego miejsc pogmatwania wikłali się w zgubionym karygodnie kroku i jeden drugiemu stawał się nagle ciężarem nie do zniesienia i przeszkodą nie do usunięcia.
Zgryźliwy i nieustępliwy kulawiec narzekał wówczas na wściubską3 lewicę przyjaciela i bezprawną obecność jej u boku wyczuwał, niby natłok zbyteczny i ciasnotę dokuczliwą.
Jednoręki zaś, łagodniejszego będąc przyrodzenia4, kolanem jeno z lekka napominał i odstraszał szturchającą go na kształt ślepego wahadła nogę kulawca, której z kolei przypisywał namolną zbędność piątego koła u wozu. Przy czym ów wóz mimo woli za swoją i nietykalną własność uważał, a piąte koło za niedorzeczny i złośliwy pomysł zuchwałego przyjaciela.
Rzadko wszakże zamieszka taka się zdarzała.
W ostatnich szczególniej czasach przyjaciele wzajem na siebie uskarżać się nie mogli.
Wyruszając w drogę, obrzędowo niemal zajmowali swe lewe i prawe stanowisko, z tym jednak pomniejszym zastrzeżeniem, że jednoręki, mając na usługi dwie całkowite nogi, zajmował je pierwszy i od razu, kulawiec zaś czynił to z niepoprawnym, aczkolwiek nieznacznym opóźnieniem, zrywając się z miejsca jak do łamanego lotu i z podejrzliwą bacznością obskakując wyczekującego cierpliwie towarzysza.
Po czym szli zgodnie i umownie.
Jednoręki swe kroki powolne do szybkich podrygów kulawca dostosowywał tak umiejętnie, jak gdyby z uroczystymi przestankami5 wtórzył na basetli6 piskliwej krzątaninie smyka na strunach w nic, prócz własnego pisku, nie zasłuchanej skrzypki.
Jeśli jednoręki trafem kulawca z oczu stracił, szukał go zawsze na prawo.
Kulawiec w tym samym wypadku na lewo zerkał nieomylnie.
Dzięki obopólnej bezdomności, zawsze im bywało po drodze i myśl o rozłące, jako nierzeczywista i niewykonalna, nie miałaby dla nich ani znaczenia, ani zastosowania.
Obojętny był im kierunek zdybanej7 drogi i obojętny podział świata na cztery dokładnie oznaczone strony.
Na dwie go zazwyczaj dzielili: lewą i prawą, a i ten podział zbyt był osobisty i miał na celu nie ujęcie w ład przestrzeni, jeno uporządkowanie ich wędrownego współstosunku i współkroczenia po powierzchni ziemnej.
Szli skądkolwiek – dokądkolwiek, a raczej – znikąd – donikąd, co, mimo jednakiej treści, dzięki rozłożystym w swym nieokreśleniu wyrazom sporszy8 na pozór kęs świata zagarnia i uprzytamnia.
Świat, w ten sposób zagarniony i uprzytomniony, udzielał im wszystkich dróg na raz, a żadnej z osobna.
Szli po chlebie prośbowanym, nie pragnąc innego.
Przyszli na świat po to, aby co chwila, nieustannie i raz jeszcze znikąd donikąd przychodzić, jakby przyjście na świat prócz przyjścia żadnych innych skutków samo przez się za sobą nie pociągało.
Kulawcowi ten świat zdawał się – stromy i niedoskoczony, a jednorękiemu – niepochwytny i uboczny.
Jeden na tym stromym, a drugi na owym ubocznym świecie znajdowali czasami już to but, spłaszczoną przyszwą9 w piach wbity, a dziurawą podeszwą ku niebu tak zwrócony, jakby właściciel, pod ziemię ze wstydu uciekając, na powierzchni w pośpiechu go zostawił, już to pergaminowo zesztywniałą na wietrze i rdzawymi zajadami popiętnowaną szmatę, która na próbne uderzenia kija odzywała się pohukiem drzwi, gwałtownie zatrzaśniętych, już to połowiczny rzemyk od niewiadomych raz na zawsze portek, nie tyle widać zgubiony, ile odrzucony jako zgoła bezużyteczny, a który mimo to, zaszyty w przeguby stężałego i kołami wytłoczonego błota, zdawał się napraszać na jakikolwiek postronny nawet i niewłaściwy mu użytek.
Pomiędzy obojgiem przyjaciół ustalił się zwyczaj milczący i surowy, że przedmiot na drodze znaleziony należał do tego, który go pierwszy zaoczył10, nie zaś ręką dosięgnął lub nogą dla przyswojenia nadepnął.
Pierwszy bowiem warunek jednorękiemu, a drugi kulawcowi by nie odpowiadał.
Chociaż trudno było sprawdzić pierwotność zaoczenia, wszakże towarzysze oszczędzali sobie pod tym względem zawodów i nieporozumień.
Obydwaj tak rzetelnie i święcie dbali o nienaruszalność wspólnego obyczaju, że każdy ze czcią bogobojną usuwał się od prześlepionego przez siebie znalazku i nie rościł żadnych praw ani żalów do nabytej przez drugiego własności.
Piechtami11 kawał świata zdreptawszy12, poznali skąpy nadmiar zabrakowanych i niczyich przedmiotów. Rozumieli przeto zbrodniczość i okrucieństwo grabieży, popełnionej na tak rzadkich, a zawczasu we wzrokowe posiadanie ujętych relikwiach. Te ostatnie miały dla nich szczątkowy urok sprzętów domowych i poufny czar osiadłego kędyś13 na stałe zapiecka14.
Koczując z miejsca na miejsce i wiedząc z góry, że nikt ich nigdzie nie czeka, dochrapali się wreszcie takiego samopoczucia, jakby nigdy i nigdzie ich nie było…
Rzec można, iż zanieistnieli w sobie.
Jednakim
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14