Ziemia obiecana, tom drugi. Władysław Stanisław Reymont

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana, tom drugi - Władysław Stanisław Reymont страница 14

Ziemia obiecana, tom drugi - Władysław Stanisław Reymont

Скачать книгу

zwierząt, które jutro będą zabite.

      Zaczął nucić bardzo cicho.

      – Blumenfeld, do telefonu wołają.

      Przerwał i pobiegł natychmiast, a gdy powrócił nie mógł dokończyć, bo musiał załatwić dwóch interesantów czekających przed okienkiem.

      Potem zapisywał w wielkiej księdze, ale bezwiednie przebierał palcami, wystukując melodie.

      – Długoś pisał?

      – Blisko rok. Przyjdź w niedzielę, to usłyszysz, wszystkie trzy części. Dałbym dwa lata życia, żebym mógł usłyszeć to własne dzieło wykonane przez dobrą orkiestrę, dałbym pół życia – dodał po chwili, oparł się o stół i zasłuchany w siebie, wiódł martwym, cofniętym w tył wzrokiem po głowach kolegów, czerniejących się w otworach okienek.

      Wilczek zaczął pisać, a w kantorze zaszemrały rozmowy, leciały dowcipy z okienka do okienka, czasem wybuch śmiechu, który milknął, ilekroć trzasnęły drzwi frontowe, zadzwonił telefon, albo brzęczały szklanki, bo pito herbatę, gotującą się w rogu kantoru nad gazem.

      – Sztil14, panowie stary przyjechał! – rozległ się ostrzegający głos.

      Umilkli natychmiast wszyscy, spoglądając na Grosglicka, który wysiadł z powozu i stał przed kantorem, rozmawiając z jakimś Żydkiem.

      – Kugelman, proś dzisiaj o urlop, stary w dobrym humorze, śmieje się – szepnął Stach do sąsiedniego przedziału.

      – Mówiłem wczoraj, powiedział, że po bilansie.

      – Panie Steiman, niech pan przypomni dzisiaj o gratyfikacji.

      – Żeby on zdechnął15 jak ten czarny psa! – zaklął ktoś za kratą.

      Zaczęli się śmiać dyskretnie z tego „czarnego psa”, ale umilkli natychmiast, bo Grosglick wszedł.

      Ze wszystkich okienek wychyliły się kłaniające z pokorą głowy i wielka cisza przerywana tylko syczeniem wody na gazie, zapanowała w kantorze.

      Woźny odebrał kapelusz i z namaszczeniem ściągnął palto z bankiera, który zatarł ręce i gładząc palcem kruczoczarne bokobrody, odezwał się:

      – Wiecie, panowie, straszny wypadek się zrobił.

      – Broń Boże, nie panu prezesowi? – ozwał się jakiś głos lękliwy.

      – Co się stało?! – zawołali wszyscy, udając zaniepokojenie.

      – Co się stało? Stało się wielkie nieszczęście, bardzo wielkie nieszczęście – powtórzył płaczliwym głosem.

      – Straciliśmy co na giełdzie? – zapytał ciszej prokurent firmy, wychodząc zza przepierzenia.

      – Spalił się kto niezaasekurowany?

      – Umarł kto panu prezesowi?

      – Ukradli może te śliczne rysaki16 amerykańskie.

      – Nie mów pan głupich rzeczy, panie Palman – rzekł z powagą.

      – Ale co się stało, panie prezesie? bo mnie się już słabo robi – błagał Steiman.

      – No, zleciał!…

      – Kto zleciał? Skąd? Gdzie? Kiedy? – leciały strwożone zapytania.

      – No, zleciał z pierwszego piętra klucz i wybił sobie zębów… Ha, ha, ha! – śmiał się serdecznie.

      – Co za witz17, jaki witz! – wołali, zanosząc się od śmiechu, chociaż słyszeli ten głupi dowcip po dziesięć razy na sezon.

      – Błazen! – mruknął Stach Wilczek.

      – Może sobie pozwolić, stać go i na to! – odpowiedział szeptem Blumenfeld.

      Grosglick poszedł do swojego gabinetu, położonego za kantorem od podwórza.

      Pokój umeblowany był z wielkim przepychem.

      Czerwone obicie ścian ze złotymi lamperiami harmonizowało z mahoniowymi meblami suto ozdobionymi brązami.

      Wielkie weneckie okno przysłonięte ciężkimi draperiami, wychodziło na długie podwórze, otoczone olbrzymimi oficynami i zamknięte czteropiętrowym gmachem fabrycznym.

      Grosglick patrzył chwilę na transmisje przerzucone z jednej strony podwórza na drugą i biegnące nieustannie i na długą linię kobiet i mężczyzn tłoczących się do jednych z drzwi, z wielkimi tobołami wełnianych chustek na plecach. Byli to tkacze, którzy brali przędzę z fabryki i tkali chustki u siebie, na ręcznych warsztatach.

      Potem otworzył wielką kasę wmurowaną w ścianę, przejrzał jej zawartość, wydobył pliki papierów na biurko pod okno, które przysłonił żółtawym ekranem, usiadł i zadzwonił.

      Natychmiast zjawił się prokurent firmy z teką pełną papierów.

      – Cóż słychać, panie Steiman?

      – Prawie nic. Palił się w nocy A. Weber.

      – Znane. Cóż więcej? – zapytywał, przeglądając kolejno i bardzo uważnie papiery.

      – Przepraszam pana prezesa, ale już nie wiem nic więcej – tłumaczył się pokornie.

      – Mało pan wiesz – mruknął bankier, odsuwając papiery i naciskając guzik elektryczny dwa razy.

      Zjawił się drugi urzędnik, główny inkasent.

      – Cóż nowego, panie Szulc?

      – Zabili dwóch robotników na Bałutach, jeden miał przecięty cały brzuch.

      – Co mi to szkodzi, tego towaru nigdy nie braknie. Co więcej?

      – Mówili rano, że Pinkus Meyersohn chwiać się zaczyna.

      – Jemu się chce położyć na dwadzieścia pięć procent. Przynieś pan jego conto.

      Szulc spiesznie przyniósł.

      Bankier przejrzał uważnie i szepnął ze śmiechem:

      – Niech się kładzie zdrów, nam to nie zaszkodzi. Ja od pół roku czułem, że on się męczy, że on ma ochotę usiąść.

      – Prawda, sam słyszałem jak pan prezes mówił do Steimana.

      – Ja mam nos, ja zawsze mówię, że lepiej się raz dobrze wyczesać, niż dwadzieścia razy podrapać. Ha, ha, ha! – roześmiał się wesoło, tak mu się podobał własny koncept.

      – Cóż więcej?

      – Nic,

Скачать книгу


<p>14</p>

sztil (z niem. still) – cicho. [przypis edytorski]

<p>15</p>

zdechnął – dziś popr.: zdechł. [przypis edytorski]

<p>16</p>

rysaki – a. kłusaki, konie o bardzo szybkim kłusie, używane gł. do wyścigów w zaprzęgu; gł. rasy: orłowskie, amerykańskie i francuskie. [przypis edytorski]

<p>17</p>

witz (z niem.) – żart. [przypis edytorski]