Ziemia obiecana, tom drugi. Władysław Stanisław Reymont

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ziemia obiecana, tom drugi - Władysław Stanisław Reymont страница 16

Ziemia obiecana, tom drugi - Władysław Stanisław Reymont

Скачать книгу

– zawołał, uderzając się w piersi.

      Szteiman uśmiechnął się ironicznie.

      Bankier spostrzegł to, usiadł przy biurku i zawołał:

      – No, zresztą co to długo gadać, nie chcę dać i nie dam, a za te pieniądze kupię sobie ładny garnitur do stołowego pokoju. Panowie będziecie mieli tę przyjemność mówić na mieście: „Pan Grosglick, nasz szef, ma stołowy garnitur za tysiąc rubli”, to dobrze robi! – zawołał, wybuchając drwiącym śmiechem.

      Szteiman utkwił w nim blade, jakby wygryzione atramentem oczy o czerwonych obwódkach i długo patrzył, aż się bankier poruszył niespokojnie, przeszedł parę razy gabinet i powiedział:

      – No, dam gratyfikację, dam, niech wiedzą, że ja umię19 ocenić pracę.

      Zaczął prędko przerzucać w kasie stosy papierów i wyciągnął w końcu paczkę pożółkłych weksli i bacznie je przeglądał.

      – Tu jest weksli na tysiąc pięćset rubli, proszę pana.

      – Firmy Wasserman i Spółka, to ony20 akurat warte są cały grosz – mówił Szteiman, oglądając weksle.

      – Nic nie wiadomo. Pan wiesz, że firma jest w likwidacji, że oni mogą jeszcze się podnieść i zapłacą sto za sto.

      – Żeby oni chcieli zapłacić pięć za sto, ale nie zapłacą ani grosza.

      – Masz pan weksle, ja panu życzę, żebyś pan wycisnął z nich sto pięćdziesiąt za sto, sceduję je zaraz na pana.

      – Dziękuję panu prezesowi – szepnął smutnie i cofnął się do wyjścia.

      – Zabierzże pan swoje weksle.

      – Papieru nie brakuje w kantorze.

      Zabrał jednak weksle i wyszedł.

      Bankier wziął się do roboty i przede wszystkim w książce trzymanej w kasie, przekreślił tytuł gratyfikacja i wpisał u dołu cyfrę 1 500 rs. jako wypłaconą.

      Uśmiechnął się po tej operacji długo i z lubością gładził faworyty.

      Wsunął się wkrótce do gabinetu bardzo elegancki Żydek, wysoki, szczupły, w złotych binoklach na garbatym nosie, z bródką rudawą w ostry klin przyciętą, z włosami kręcącymi się jak wełna i przedzielonymi przez całą głowę; z niespokojnymi, biegającymi ustawicznie z przedmiotu na przedmiot oczami oliwkowymi; wywinięte mocno wargi popękane i sinawe obcierał ustawicznie językiem i wykrzywiał lekceważąco.

      Był to Klein, kuzyn bliski bankiera i powiernik zaufany.

      Wszedł tak cicho, że bankier nie usłyszał, obiegł pokój oczami, rękawiczki rzucił na fotel, kapelusz na krzesło, a sam usiadł niedbale na otomanie.

      – Jak się masz stary? – mruknął, zapalając papierosa.

      – Ja się mam dobrze, ale ty mnie Bronek przestraszyłeś, kto tak wchodzi po cichu!

      – Nic ci nie zaszkodzi!

      – Co słychać?

      – Dużo słychać, bardzo wiele słychać. Fiszbin już dzisiaj skończył.

      – Niech mu będzie na zdrowie! Co to był Fiszbin? To był muzykant, co grał na dziesięciu instrumentach – głową, łokciami, kolanami, rękami i nogami! Co to za interes? jeden dał dziesiątkę zarobić, a drugi wyrzucił go za drzwi!

      – Mówią, że w tym tygodniu potrzebuje się spalić Goldberg – szepnął cicho.

      – Takie nieszczęście nie zaszkodzi i najbogatszemu.

      – Co słychać z Motlem?

      – Ty o nim nie wspominaj, to łajdak, to złodziej, plajciarz, chce płacić trzydzieści procent.

      – I on potrzebuje żyć!

      – Ty głupi jesteś, Bronek, ty się nie śmiej, kiedy ja tracę ze trzy tysiące rubli.

      – Akurat mu tyle potrzeba, żeby się ożenić, ha, ha, ha!

      Zaczął się śmiać i spacerując po gabinecie rzucał ciekawe spojrzenia do wnętrza otwartej kasy.

      Grosglick podchwycił te spojrzenia, kasę zamknął i zawołał ironicznie:

      – Bronek, ty się patrzysz na kasę, jakby ona była twoja narzeczona! Ja ci daję słowo, że ty się z nią nie ożenisz, ty ją nawet nie pocałujesz, ha, ha, ha!

      Roześmiał się serdecznie z miny Kleina, który usiadł obok niego i zaczął mu po cichu opowiadać. Grosglick długo słuchał i w końcu rzekł:

      – Wiedziałem już o tym. Muszę się z Weltem rozmówić. Panie Blumenfeld, proszę zatelefonować do pana Moryca Welt, że ja go proszę do siebie, że jest bardzo ważny interes! – zawołał przez drzwi do kantoru.

      – Bronek, o tym sza! My zjemy Borowieckiego nim się ugotuje!

      – Ja ci mówię, że wy go nie zjecie, on ma za sobą…

      Nie dokończył, bo wszedł do gabinetu jeden z urzędników.

      Był tak pomieszany i zestraszony21, że bankier zerwał się z krzesła.

      – Panie prezesie, panie prezesie, ten łajdak co on zrobił, ten gałgan Tuszyński, ten!

      – Co zrobił? Mów pan ciszej, tutaj nie bóżnica!

      – On wczoraj zainkasował czterysta rubli i uciekł. Byłem w jego mieszkaniu, nie ma nic, zabrał rzeczy i w nocy pojechał! Pojechał do Ameryki.

      – Aresztować go, okuć w kajdany, wsadzić do kryminału, wysłać na Sybir! – krzyczał bankier, grożąc pięściami.

      – Ja to chciałem zrobić, chciałem już depeszować, chciałem dać znać policji, ale że to wszystko będzie kosztować, to potrzebowałem upoważnienia od pana prezesa.

      – Niech kosztuje, niech ja stracę cały majątek, a tego złodzieja złapać, niech on zgnije w kryminale za moje czterysta rubli!

      – To może zaraz pan prezes każe otworzyć conto na tę sprawę.

      – Co to będzie kosztować? – zapytał już spokojniej.

      – Ja nie wiem, ale zawsze kilkadziesiąt rubli kosztować musi!

      – Co, co? Ja mam jeszcze dokładać do tego złodzieja. A niech on zdechnie! Kto go wysłał za inkasem? – zapytał po chwili.

      – Ja, ale pan prezes upoważnił mnie do tego – tłumaczył się nieśmiało.

      – Pan go wysłałeś – to pan odpowiadasz. Ja nic słuchać nie chcę. Moje czterysta

Скачать книгу


<p>19</p>

umię – dziś popr.: umiem. [przypis edytorski]

<p>20</p>

ony – dziś: one. [przypis edytorski]

<p>21</p>

zestraszony – dziś popr.: zastraszony a. przestraszony. [przypis edytorski]