Trzej muszkieterowie. Александр Дюма
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzej muszkieterowie - Александр Дюма страница 10
– To dobrze, młodzieńcze, to dobrze – mówił dalej Tréville – znam ja tę dumę; i ja przybyłem do Paryża z czterema dukatami w kieszeni, a byłbym się bił z każdym, kto by mi powiedział, iż nie jestem w stanie kupić Luwru.
D’Artagnan prostował się coraz więcej; dzięki sprzedaży konia, rozpoczynał on karjerę z czterema dukatami więcej, aniżeli pan de Tréville.
– Otóż winieneś zachować to, co masz, chociażby to była suma niepoślednia; lecz potrzebujesz zapewne doskonalić się w ćwiczeniach, które szlachcicowi przystoją. Dziś zaraz napiszę do dyrektora akademji królewskiej list, a od jutra przyjęty tam zostaniesz bez najmniejszej zapłaty. Nie odmawiaj małej tej ulgi. Szlachta nasza, najlepiej urodzona i najbogatsza, prosi o nią nieraz, nie mogąc jej otrzymać. Nauczysz się jazdy konnej, fechtunku i tańca; wejdziesz tam w dobre znajomości, a od czasu do czasu będziesz mnie tu odwiedzał, abym wiedział, jak ci się wiedzie, i czy będę mógł zrobić coś dla ciebie.
Jakkolwiek obcy dworskim obyczajom, d’Artagnan odczuł chłód tego przyjęcia.
– Niestety – rzekł – widzę teraz dobrze, jak mi zbywa na liście polecającym, który mi ojciec dla pana powierzył.
– W istocie – odpowiedział Tréville – dziwi mnie, że przedsięwziąłeś podróż tak daleką bez tego wiatyku niezbędnego, jedynej ucieczki naszej, jako bearneńczyków.
– Miałem go, panie, i to w pięknej formie, dziękować Bogu – wykrzyknął d’Artagnan – lecz wydarto mi go podstępem.
I opowiedział całe zajście w Meung, ze szczegółami najdrobniejszemi odmalował szlachcica nieznajomego, a wszystko to z zapałem i prawdą, które oczarowały Trévilla.
– A to osobliwe – powiedział w zamyśleniu – mówiłeś więc o mnie i to głośno?
– Tak, panie, i popełniłem bez wątpienia niedorzeczność, lecz cóż pan chcesz, imię takie, jak pańskie, miało mi służyć w podróży za puklerz, osądź więc panie, czy chroniłem się za nie zbyt często.
Pochlebstwo to było na swojem miejscu, a pan de Tréville lubił kadzidła, jak król i kardynał. Nie mógł się więc powstrzymać od uśmiechu zadowolenia, lecz uśmiech ten zatarł się wkrótce, i Tréville powrócił znów do awantury w Meung.
– Powiedz mi – ciągnął dalej – czy ten szlachcic nie miał czasem blizny nieznacznej na policzku?
– Tak, jakby od zadraśnięcia kulą.
– Czy był to człowiek pięknej postawy?
– Tak.
– Wzrostu wysokiego?
– Tak.
– Bladej cery, o włosach czarnych?
– Tak, tak, zupełnie tak samo. Więc pan zna tego człowieka? O panie, jeżeli spotkam go kiedy, a spotkać go muszę, przysięgam, że choćby w piekle to samem było…
– Czekał na przyjazd kobiety? – badał dalej Tréville.
– Tak, i porozumiawszy się z tą, na którą czekał, odjechał.
– Czy nie wiesz o czem rozmawiali?
– Dał jej pudełko, mówiąc, że zawiera ono zlecenie, i mówił, aby nie otwierała go aż w Londynie.
– Czy ta kobieta była Angielką?
– Nazywał ją milady.
– To on! – wyszeptał Tréville – to on! sądziłem, że jest jeszcze w Brukseli.
– O! panie, jeżeli wiesz kim on jest – wykrzyknął d’Artagnan – wskaż mi go, a zrzekam się wszystkiego, nawet obietnicy twojej przyjęcia mnie do muszkieterów; bo przede wszystkiem pragnę się zemścić.
– Strzeż się, młodzieńcze – zawołał Tréville – przeciwnie, jeżeli zobaczysz go na tej samej stronie ulicy, przejdź na drugą! Nie potrącaj o taką skałę, strzaskałaby cię, jak szklankę.
– To nie przeszkadza, że jeżeli go kiedy odnajdę…
– Ale tymczasem nie szukaj go, jeżeli mogę ci radzić.
Naraz Tréville zamilkł, tknięty nagłem podejrzeniem. Straszna nienawiść, jaką młody podróżny tak głośno objawiał dla tego człowieka, który niezbyt prawdopodobnie miał mu list ojca wydrzeć, czyż nie kryła w sobie jakiego podstępu? czy sam ten młodzieniec nie był przez eminencję nasłany i nie przychodził po to, aby sidła na niego zastawić? a może ten rzekomy d’Artagnan jest szpiegiem kardynalskim, którego usiłują do domu jego wprowadzić, aby, zyskawszy zaufanie, następnie zgubił Trévilla, jak się to już tysiące razy zdarzało.
Więc zmierzył jeszcze bystrzejszem okiem d’Artagnana, niż za pierwszym razem. Widok tej twarzy dowcipem tryskającej, przebiegłej i pełnej przesadnej pokory, uspokoił go nienazbyt.
– Wiem dobrze, że to gaskończyk – pomyślał – lecz może być nim tak dobrze dla kardynała, jak dla mnie. Zobaczymy, weźmy go na próbę.
– Mój przyjacielu – przemówił wolno do niego – ponieważ chcę wierzyć w historję zgubionego listu, jako synowi mojego dawnego przyjaciela, pragnę ci wynagrodzić chłodne moje przyjęcie, które zauważyłeś od razu, i odkryję ci tajemnice naszej polityki.
Król i kardynał najlepszymi są przyjaciółmi, a jeżeli się zdarzają pozorne zajścia między nimi, to jedynie, aby oszukać głupców. Nie życzę sobie, by ziomek mój, młodzieniec przyzwoity i dzielny, stawiał pierwsze kroki swoje pośród tych wszystkich komedyj i, jak dudek jaki, sam się dał złapać, gdy w ten sposób tylu innych już się zgubiło. Wiedz zatem, że oddany jestem tym dwom panom wszechwładnym i że wszelkie postępki moje innego nie mają celu, niż służyć królowi i panu kardynałowi, temu najświetniejszemu genjuszowi, jakiego kiedykolwiek wydała Francja.
A teraz, młodzieńcze, stosuj się do tego, a jeśli, czy to z rodziny, czy ze stosunków, czy choćby z instynktu samego, masz niechęć jakąś dla kardynała, taką, jaką widzimy, objawiającą się u szlachty, pożegnaj mnie i najlepiej rozstańmy się od razu. Spodziewam się, iż otwartością moją w każdym razie zyskam w tobie przyjaciela, gdyż dotąd jesteś jedynym młodzieńcem, z którym mówię tak otwarcie.
Tréville myślał sobie jednocześnie: jeżeli młody lisek jest wysłańcem kardynała, tenże, wiedząc, jak dalece go nie cierpię, nie omieszkał z pewnością powiedzieć szpiegowi swojemu, iż najlepszym sposobem przypodobania mi się jest wygadywanie na niego w mojej obecności rzeczy niestworzonych; więc niezawodnie, pomimo zapewnień moich, przebiegłe to ziółko będzie się popisywało przede mną wstrętem do eminencji.
Ale, wbrew oczekiwaniom Trévilla, d’Artagnan odpowiedział z największą prostotą:
– Przybywam do Paryża z temi samemi zamiarami.