Dwa bieguny. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dwa bieguny - Eliza Orzeszkowa страница 3
– Czy nie wiesz, kto to?
Równie pocichu odpowiedział:
– Jakaś panna Seweryna, nazwiska nie pamiętam…
– Guwernantka?
– Nie, herytjera.
– Cnoty prababek?
– I pięknych dóbr także… gdzieś tam…
– E, więc kwakierka?
– Może.
– Zkąd Idalka ją wypisała?
– Z puszczy.
Zaśmieliśmy się, a w tejże chwili na twarzy nieznajomej, wciąż z natężoną uwagą słuchającej otaczających rozmów, odmalowało się takie już zdziwienie, iż zdawać się mogło, że oczom i uszom swoim nie dowierza, że zaraz uszczypnie się za ramię, aby nabyć przeświadczenie o tem, czy spi, albo czuwa.
– Czego ona tak dziwi się? – szepnąłem do Stasia.
– Ehe! Żeby cię kto tak przeniósł nagle z pośród ludzi pomiędzy żubry?… pomyśl tylko!
Zaśmieliśmy się znowu.
W tej chwili do salonu wchodzili goście nowi: Bronek Widzki, wcale utalentowany poeta, będący zarazem redaktorem „Poranku” i bardzo miłym, wesołym chłopcem, z Adamem Ilskim, którego malarska sława dotąd przetrwała, a który był wtedy dobrze już podtatusiałym grubasem i od nas wszystkich tęższym wiwerem. Było to w guście Idalki zbierać u siebie entre autres pisarzy i artystów. Pozowała trochę na panią Tallien i zdawało się jej, że po równie burzliwej chwili, w równie krótkim staniku, obowiązkiem jej jest zaszczepiać na gruncie swojskim epokę i ducha francuzkiego dyrektorjatu. Zresztą Widzki i Ilski należeli zupełnie do naszego towarzystwa: stosunki swoje z muzami zamykali w sacro-sanctum swoich serc i pracowni, a na scenie świata byli ludźmi przyzwoitymi, zupełnie takimi, jak wszyscy. W tej samej chwili roznoszono herbatę; Idalka, zajęta puszczaniem nowoprzybyłych gości na fale toczącej się rozmowy, zapomniała widać o przedstawieniu ich pannie Sewerynie, a może przedstawienie to za niepotrzebne uważała, bo bywają czasem w towarzystwach takie intruzy, albo efemerydy, z któremi nikt się nie liczy i którym nikt nikogo nie przedstawia. Herytjera wprawdzie intruzem być nie może, o ile to jeszcze prawda, że ta jest herytjerą, ale efemerydą zostanie dla nas najpewniej, bo pomiędzy ludźmi czuje się tak zdepeizowaną, że wnet zapragnie coprędzej wrócić do żubrów… Pani Marja poetę ku sobie przywoływała.
– Panie Widzki, musi mi pan koniecznie opowiedzieć o wczorajszym raucie… Umieram z żalu, że na nim być nie mogłam…
Zaledwie nazwisko poety i redaktora wyszło z różowych ustek jednej z najprzyjemniejszych przyjaciółek Idalki, gdy wypadkiem spojrzawszy na nieznajomą, ujrzałem na twarzy jej wyraz nowy i bardziej jeszcze od poprzedniego osobliwy. Przedtem dziwiła się, aż do osłupienia; teraz, coś ją ucieszyło, aż do wniebowzięcia. Była tak wzruszoną, że koralowe wargi jej drgnęły, a z oczu trysnęły snopy świateł. Ma foi! wydała mi się w tej chwili zupełnie ładną. Puściłem wzrok w kierunku jej spojrzenia i przedstaw sobie, spostrzegłem, że przedmiotem, który obudził w niej to zachwycenie, to pełne ciekawości i czci wzruszenie – był nasz poczciwy, różowy, okrągły – Bronek Widzki! Ten karmelek – i te utkwione w niego oczy kobiece, zachwycone i wielbiące! Spostrzeżeniem swojem podzieliłam się ze Stasiem.
– Mój drogi – rzekł – ci poeci… zdaleka…
– Zwłaszcza dla mieszkanek – puszczy!… Gdyby go zobaczyła u Stępka…
– Albo za kulisami…
– Olimpu…
Zaśmieliśmy się, lecz jednocześnie nieznajoma powstała i zbyt pospiesznym ruchem filiżankę z herbatą na stole stawiąc, ku Idalce przychylona, dość głośno, abyśmy usłyszeć mogli, wymówiła:
– Moja Idalko, przedstaw mię panu Widzkiemu!
Tym razem, jakby ściany salonu spadły na nas ze Stasiem i na wszystkich, którzy szczególniejsze to odezwanie się usłyszeli. Ta dama żądała, aby ją temu mężczyźnie przedstawiono! C'était renversant! Kilka osób uśmiechnęło się, pani Oktawja, wielka śmieszka, zaśmiała się nawet dość głośno, czegobym jej w żadnej innej okoliczności nie pochwalił, ale co tym razem przebaczyłem tem łatwiej, że sam zwycięzko wprawdzie, lecz nie bez trudu, ze śmiechem walczyłem. Po twarzy Idalki przeleciał figlarny esik, ale była wytrawną gospodynią domu, więc natychmiast i najnaturalniej w świecie przemówiła:
– Pan Bronisław Widzki, panna Seweryna Zdrojowska, moja krewna.
Bronek z gracją porwał się z krzesełka, złożył przed nieznajomą ukłon i orzuciwszy ją niezmiernie pobieżnem spojrzeniem, wrócił do rozmowy z panią Marją o raucie, a w szczególności o zagranicznej artystce, która go śpiewem swym uświetniła. Na kobietę, której przedstawiony został, nie zwrócił uwagi żadnej, zapewne, jak ja przed chwilą, wziąć ją musiał za guwernantkę. Ale dla mnie nazwisko jej i pokrewieństwo z Idalką, było promieniem światła. Wiedziałem coś o Zdrojowskich. Była to rodzina majętna, zamieszkała w głębokim prowincjonalnym zakącie, i o której zasłyszałem był coś ciekawego, nie pamiętałem dokładnie co… jakąś historję posępną, choć snadź pospolitą, skorom jej nie pamiętał. Panna Seweryna była tedy krewną, nietylko Idalki, lecz i moją, może daleką, zawsze przecież krewną. Nic dziwnego, często się nie zna dalekich krewnych, w odległych stronach zamieszkałych. Ale, oto, co znaczy głos krwi! Nie daremnie obserwowałem ją z takiem zajęciem i pomimo, że śmiałem się z niej ze