Tylko grajek. Ганс Христиан Андерсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko grajek - Ганс Христиан Андерсен страница 5
Uchylił fartucha i podniósł pokrywkę pudła, w którem leżały zwęglone zwłoki żyda. Wargi Joela zadrżały gwałtowniej, jakby konwulsyjnie, łzy spłynęły na policzki, ale głos jego stawał się coraz więcej niezrozumiałym i głuchym.
– Jezu Chryste! bądź mu miłościwy – zawołała Marya wchodząc do komórki, lecz w tej chwili rumieniec przebiegł po jej twarzy, bo jej się zdawało, że wymówieniem świętego imienia, w które nie wierzył Joel, jakby się urągała zmartwionemu. – Panie Boże – dodała tedy prędko z przyciskiem: – Panie Boże! bądź mu miłościwy!
– Grobowiec jego wzniesie się obok grobowca jego córki – odpowiedział Joel, przykrywając napowrót spalone szczątki swego pana.
– Toć ona pochowana aż w Frederycyi6, rzekła Marya. Wam daleko jechać, żeby się dostać do grobu. Nie zapomniałam jeszcze tej nocy, kiedy ją ztąd wywieziono. Trumnę jej upakowano w słomę, a towarzyszył jej wraz z wami jej ojciec, który teraz leży w węglach i w popiele. Deszcz lał strumieniami. Teraz pozostało już tylko biedne dziecko! Dziadek jedyną był jej podporą na świecie.
– Matka jej była z naszych, – rzekł Joel i dodał z tonem pewnej dumy: – Nasza gmina nie opuści żadnego ze swoich. Ja stary także dostanę swój kawałek chleba, i z nią się nim podzielę, jeśli nie znajdzie miejsca przy bogatszym stole. Alboż to dziecko chrześcianina nie powinno być w domu chrześcian? – dodał cicho, że niktby tego nie dosłyszał.
– Dziecko jest u nas, – odpowiedziała Marya, – niechże więc w imię Boże zostanie, aż dopóki nie trafi się co lepszego. Gdzie warzą kaszy dla trojga, tam się nawarzy zarazem dla czwartego!
Nazajutrz późno wieczorem, kiedy już na ulicach było ciemno i głucho, mały orszak przechodził przez miasto do portu; naprzód szedł krawiec z latarnią, za nim Joel, z tłomoczkiem na plecach i z pudłem pod pachą, później Marya z Krystyanem i Naomi. Dziewczynka płakała, Joel ucałował ją w rączki i w czoło, i wsiadł na jacht do odpłynięcia gotowy. Wszystko odbyło się cicho, a orszak pogrzebowy w milczeniu stanął przy bulwarku, od którego majtkowie odczepili liny statku.
Krystyan przy świetle wschodzącego księżyca widział rozwijające się białe żagle i okręt posuwający się na szklistej powierzchni; na pokładzie stał Joel z pudełkiem pod pachą; wszystkie kontury występowały ostro w niepewnym blasku miesiąca.
Poeci mówią o cyganach, którzy nieżywego dowódzcę zdjąwszy z szubienicy, włożyli nań koronę i kaftan purpurowy, a ciało wrzucili w głębokie nurty rzeki, co miały je ponieść do Egiptu, gdzie spocznie pod wielką piramidą; podobna myśl napełniała duszę chłopczyka, bo zdawało mu się, że Joel z umarłym popłynie do dalekiej, oj! dalekiej krainy fantazyi, może blizko aż samej Jerozolimy, królewskiego grodu Izraela.
– Zupełnie jak Ren pod Moguncyą! – zawołał krawiec, wskazując przez cieśninę ku wysepce Thorseng.
– Mój ty Boże! – rzekła Marya, – jakże teraz myśleć można o takich rzeczach? Przecież należałoby się cokolwiek inaczej być usposobionym na pogrzebie, choćby tylko na żydowskim! biedni ludzie! nawet po śmierci nie mają spoczynku! Jeszcze podróżować muszą, żeby się dostać w ziemię! – I smutna spojrzała za okrętem na cieśninie.
IV
Jakże łatwo i prędko dzieci zapominają swoje troski, może tak samo łatwo i prędko, jak my zapomniemy troski naszego życia ziemskiego, gdy oddychać będziemy na tamtym kiedyś świecie.
Naomi z początku tyle się napłakała za dziadkiem: teraz już spoczął uśmiech, gdzie dopiero płynęły łzy; wszakże wielka, kwitnąca ziemia obróciła się już raz na około swej osi, a dla troski dziecięcej znaczy to tyle, co dla starszych tygodnie i miesiące. Już przywykła do małej izby krawca i do grzecznego współtowarzysza. Przysłano jej ładną, prawie nową sukienkę żałobną, która niemało sprawiła jej uciechy.
– Czy co dzień mam w niej chodzić? – zapytała. – Czy nie trzeba jej oszczędzać? Bo inaczej nie byłaby już nową, gdyby wypadło znowu wdziać żałobę! – O piękne swoje zabawki, o lalkę z kuchnią i z domkiem dowiadywała się nierównie troskliwiej, niż o zmarłego dziadka. Nie było to zresztą nic dziwnego; mówiła tak, jak zwykle mówią dzieci. Wesoło tedy usiadła na wysokim progu, trzymając w ręku liść kapusty, który dla niej zarazem był wachlarzem, altaną i ogrodem; ogromny ten liść zielony zastępował jej nawet cały piękny ogród kwiatowy z wonią i barwami.
Niekształtne kamienie polne, powrzucane raczej na siebie, aniżeli porządnie ułożone, stanowiły wysokie schodki przed sienią, na progu której siedziała Naomi! Otwory pomiędzy kamieniami nazywała swoim młynem; piasek, jaki w nie sypał Krystyan, był zbożem do mielenia. Musieli się bawić, jak mogli najlepiej, bo właściwe zabawki Krystyana ograniczały się na jedynym bąku, który dość często buczał przed gościem; prawda też, że był piękny, w samym środku sterczał gwoźdź mosiężny, a naokoło pomalowane były kolory czerwone i niebieskie.
– To kwiat, co tańcuje, – rzekła Naomi.
– Nie, – zawołał Krystyan, – niech to będzie czarnoksiężnik; służy w naszym młynie i wtenczas się tylko nadaje, kiedy go porządnie ściąć batem! Słuchaj, jak mruczy! patrz, jak skacze!
– Teraz niech umiera! – rzekła Naomi. – Potem go pochowamy, tak samo jak mojego dziadka, a potem będziemy się bawić w żałobę i w pogrzeb; o, jakże to będzie zabawne! – A Krystyan przedstawiał zarazem zakrystyana i śpiewaka z chóru. Dzieci włożyły bąka w otwór pod schodami i przysypały uszczkniętą trawą; a dalej bawiły się w pożar, przy którym bito w dzwony i ludzie przybiegli na ratunek. Z sąsiedztwa przyłączyło się do nich jeszcze kilkoro dzieci, a zabawa inną przybrała postać; rozumiano się tak dobrze, tak prędko zabierano znajomość i przyjaźń, chociaż Naomi nigdy się jeszcze z niemi nie bawiła! Ale dzieciom z rówieśnikami dzieje się tak samo, jak nam starszym, gdy zobaczymy znanego gatunku kwiaty; witamy je jak dawnych znajomych, jakkolwiek te właśnie kwiaty, które widzimy, po raz pierwszy oczom naszym przedstawiają się.
Zabawa, którą teraz wymyśliły dzieci, zapewne nikomu z nas starszych nie przyszłaby nigdy do głowy. Zdjęły swoje trzewiczki, ustawiły je wzdłuż muru i przechadzały się tam i napowrót. Miała to być illuminacya, na którą chodziły niby patrzeć.
W owymi czasie było zwyczajem weselnym w Swendborgu, że goście przy pochodniach i z światłem odprowadzali młodą parę z domu panny do pana młodego; więc i dzieci wzięły każde za swój trzewiczek, który miał wyobrażać światło, i odprowadzały Krystyana i Naomi, jakby młode małżeństwo po ślubie. Nigdy się jeszcze w życiu lepiej nie bawiły; czemże były lalki, kwiaty i obrazki w porównaniu z temi żywemi zabawkami. Czule przytuliła się dziewczynka do Krystyana, który szyję jej objął rękami i pocałował w same usta; ona mu dała medalionik, który nosiła na piersi; jak się w niego przystroi, mówiła, to będzie hrabią i znowu się pocałowali, gdy tymczasem
5
6