Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 36

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

ja wiem i czuwam – odparł Zgierski z uśmiechem. – Wiem również, że pan Dębicki otrzymał kiedyś ostrą admonicję od panny Heleny.

      – Ach, przy tej nieszczęsnej algebrze!…

      – Otóż to. Mam więc prawo przypuszczać, że pan Dębicki nie żywi zbyt sympatycznych uczuć dla panny Heleny i może nierad by zostać jej oficjalistą… Widzi pani, z drobiazgów składają się duże wypadki…

      – Jeszcze nic nie rozumiem.

      – Zaraz pani zrozumie. Otóż w parę dni potem, kiedy mnie doszła wieść o zabiegach pana Solskiego około panny Heleny, jeden z moich przyjaciół wspomniał mi, że pan Dębicki wypytywał go…

      – O co?

      – Ani mniej, ani więcej tylko o wysokość kwoty, jaką złożyłem u pani, a nawet… o wysokość procentu… Przyzna pani, że ta troskliwość byłaby dziwną ze strony pana Dębickiego, gdybyśmy nie mieli prawa zaliczać go do partii nam nieprzychylnej.

      – Jaki niegodziwiec! – wybuchnęła pani Latter. – Ale cóż to znowu za partia nieprzychylna?… Przestrasza mnie pan…

      – Nie ma się czego lękać, gdyż są to rzeczy naturalne – mówił Zgierski. – Znamy przysłowie: zazdrość towarzyszy powodzeniu jak cień światłu… Więc jedni (przepraszam, ale mówimy otwarcie?…), jedni czy jedne zazdroszczą pani – Mielnickiego… Innym – pensja pani może być solą w oku… Ale panny Malinowskiej nie zaliczam do nich…

      – Pan zna Malinowską?… – zapytała pani Latter opuszczając ręce na fotel.

      – Tak. Jest to dobra kobieta i jej niech pani nie zalicza do nieprzychylnych. Ale o tym kiedy indziej… Dalej, są tacy i takie, które zazdroszczą pannie Helenie Solskiego, a nareszcie i tacy, którzy patrzą przez mikroskop na drobne usterki pana Kazimierza.

      – Cóż mają do niego? – szepnęła pani Latter przymykając oczy, bo czuła, że wobec ogromu informacyj Zgierskiego zaczyna się jej w głowie kręcić.

      – Nic wielkiego!… – odparł Zgierski chwiejąc się, jakby pragnął w równowadze utrzymać głowę. – Zarzucają panu Kazimierzowi… to jest nie tyle zarzucają, ile dziwią się, a właściwie…

      – Panie Zgierski… panie Stefanie, mów pan po prostu!… – zawołała pani Latter składając ręce.

      – Mam mówić krótko i węzłowato?… To mi się podoba… To jest w stylu pani…

      – A więc?

      – A więc?… Aha!… no tak… – powtarzał Zgierski usiłując skupić uwagę. – Dziwią się tedy, że syn pani… to jest – szanowny i utalentowany pan Kazimierz, nie ma dotychczas określonego zajęcia.

      – Kazio wkrótce wyjeżdża za granicę – odparła pani Latter.

      – Rozumiem, do pana Solskiego.

      – Do uniwersytetu.

      – Ach, tak! – potwierdził Zgierski. – Dalej, zarzucają panu Kazimierzowi miłostki… No, miłość, pojmuje pani… światło życia, kwiat duszy… Ja – dodał z głupowatym uśmiechem – najmniej powinien bym oburzać się na miłostki młodych ludzi… Pojmuje mnie pani… Na nieszczęście pan Kazimierz zaangażował trochę pensję…

      – Tej panny już nie ma u nas – wtrąciła surowo pani Latter.

      – Zawsze uwielbiałem takt pani – rzekł Zgierski i pocałował ją w rękę. – Co zaś do innych zarzutów…

      – Jeszcze?…

      Zgierski machnął ręką.

      – Wspominać nie warto! – mówił. – Gorszą się tym, że pan Kazimierz trochę gra…

      – Jak to?…

      – No tak… – dodał pokazując rękoma tasowanie kart. – Ale, proszę pani, on gra tak szczęśliwie, że można być o niego spokojnym. Przed świętami pożyczył ode mnie pięćdziesiąt rubli na tydzień (mając do spłacenia jakiś dłużek honorowy), a oddał w trzy dni i jeszcze zaprosił mnie na śniadanie…

      Pani Latter opadły ręce.

      – Mój syn – rzekła – mój syn gra w karty?… To kłamstwo!…

      – Sam widziałem… Ale gra rozsądnie i w tak wybornych towarzystwach…

      Rysy pani Latter zmieniły się w sposób nieprzyjemny: była prawie brzydka.

      – Zrobiłem pani przykrość? – zapytał Zgierski bolejącym tonem.

      – O nie. Tylko… ponieważ wiem, co to jest gra w karty…

      – Zapewne świętej pamięci drugi mąż pani?… – wtrącił pobożnie Zgierski.

      Pani Latter zerwała się z kanapki.

      – Nie pozwolę memu synowi grać!… – zawołała podnosząc zaciśniętą pięść. – Kocham go, jak tylko matka może kochać jedynaka, ale… wyrzekłabym się go…

      Rozbiegnięte oczy Zgierskiego skoncentrowały się. Ujął panią Latter za obie ręce, posadził i rzekł innym tonem:

      – Doskonale!… wygraliśmy!… Teraz możemy pogadać o interesach.

      – O interesach?… – powtórzyła zdziwiona.

      – Tak. Proszę o kilka minut cierpliwości… Akcje cukrowni, pojmuje pani, moje akcje można przecie zastawić, ponieważ (jak powiedziałem) pani stanowi doskonałą hipotekę… Pani i panna Helena… Taki Mielnicki jest człowiekiem majętnym, a taki Solski… O nim nie ma co mówić.

      – Proszę nie wspominać tych nazwisk.

      – Hum!… A jednak wolałbym o nich usłyszeć od samej pani… Pani potrzebuje czterech tysięcy rubli do połowy lipca, rozumiem to i mogę zastawić moje akcje… Ale – muszę mieć pewność, poza obrębem pensji

      – Dlaczego? – zdziwiła się pani Latter.

      – Mój Boże, dlatego że pensja z powodu różnych okoliczności, jakie się w niej wydarzyły, prawie nic nie jest warta. Wybaczy pani szczerość?… Czysty dochód z pensji już w zeszłym roku zmniejszył się, a dziś zapewne spadł do zera. Tymczasem pan Kazimierz ciągle potrzebuje pieniędzy, zwyczajnie jak młody człowiek… Przed chwilą jednak poznałem, że z synem da sobie pani radę, co jest rzeczą bardzo ważną… No, ale choćby pan Kazimierz wziął się do jakiego zajęcia czy też w inny sposób miał byt zabezpieczony, to jeszcze nie wszystko… Zmniejszą się wydatki, lecz dochody nie wzrosną…

      – Nic, ale to nic nie rozumiem – wtrąciła zirytowana pani Latter.

      – Szkoda! szkoda!… – szepnął.

      Oparł

Скачать книгу