Australczyk. Eliza Orzeszkowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Australczyk - Eliza Orzeszkowa страница 12

Australczyk - Eliza Orzeszkowa

Скачать книгу

niepochwytne, w których, jak muszki prawie niewidzialne, brzęczą wspomnienia?

      W pobliżu dworu ze strzelistemi topolami, na tle już rumieniącej się na zachodzie zorzy wieczornej, posuwa się powoli czarny profil konia, pługa i idącego za pługiem człowieka. Śród rozległej przestrzeni jedyny to w tej chwili objaw życia ludzkiego; odpowiadają mu z oddalenia ryki bydła, piania kogucie, stuki siekiery i pieśni chłopskie, tu i owdzie omdlewające, u wiosek, nad któremi kręte dymy kreślą na błękicie wstęgi blado-złote. Zresztą cicho; tylko jeszcze drobne ptaki szczebiocą w gruszach na miedzy i w wierzbach przy drodze.

      Ciszę przerwało głośne wołanie z pola.

      – Stój, Marcinek! hej, stój! Jak się masz Romku! Zaczekaj, kotku, nie właź na ściernisko, bo nie dla ciebie kobierce takie! Jam przywykł, dobiegnę, co tu robić? No, bywaj powitan, bywaj pozdrowion, co tu robić, mój drogi, dawno niewidziany chłopcze!

      Pług przewrócony i para koni nieruchomych pozostały na zagonie; stary oracz, wysoki i barczysty, siwy i łysy, w ramionach, okrytych rękawami białej jak śnieg koszuli, dość długo trzymał młodzieńca wysmukłego, w paltocie zgrabnym i w błyszczącem jak szkło obuwiu. Potem wypuścił go z objęcia i do parobczaka, siedzącego na koźle, zawołał:

      – Jedź do domu, Marcinek, i powiedz tam Jaśkowi, aby skoczył tu żywo i pług z pola do domu sprowadził. Ja pójdę z gościem…

      Roman z ukrywanem zdziwieniem powiódł wzrokiem ku pługowi; stary to spostrzegł.

      – Dziwisz się, że znalazłeś mię przy oraniu, dawniej tego nie było, a? To prawda, bo widzisz, kotku, dawniej, co tu robić, byłem z innego ciasta, z takiego delikatnego, rodzynkami natykanego…

      – Zapewne środek hygieniczny – wtrącił Roman.

      Stary zaśmiał się.

      – A tak, kotku, hygieniczny… Masz słuszność… pewno że hygieniczny, co tu robić… Ale co tam o tem! Więc przyjechałeś do nas! co tu robić! przyjechałeś jednak…

      Szli ku dworowi aleją nie szeroką, z dwu stron drzewami osadzoną, i wzajemnie przypatrywali się sobie, starając się tego nie okazać. Romuald Darnowski niewiele zmienił się przez lat dziesięć: ten, sam co dawniej, wzrost duży i ramiona szerokie, to samo czoło wielkie i przez łysinę uczynione jeszcze większem, ta sama ognistość ciemnych oczu pod brwiami szpakowatemi, ten sam wyraz jowialny, chwilami trochę przebiegły na twarzy dużej, długiej, ogorzałej i czerstwej, chociaż bardzo już pomarszczonej. W grubych, wysokich, okurzonych butach, w surducie z siermiężnego sukna, który Marcinek podniósł z brzegu pola i włożyć mu dopomógł, wyglądał na zdrowego, silnego rolnika, na wesołego i roztropnego prostaka. Od lat dziesięciu zmienił się niewiele; jednak Romana uderzało w nim coś, czego dawniej albo nie było, albo on tylko nie spostrzegał, a co go teraz dziwiło i trochę niepokoiło. Ta praca własnoręczna, ta odzież gruba, ta skóra na twarzy i rękach zgrubiała i ogorzała? byłżeby zrujnowanym, pomimo posiadania Darnówki zmuszonym do zejścia na poziom życia tak nizki? Jednak zgnębienia nie było w nim ani śladu. Raźnie i wesoło rozmawiał z synowcem.

      – Przyjechałeś więc, kotku! Wiesz co? list twój otrzymałem, konie po ciebie na stację posłałem i jeszczem nie wierzył, co tu robić, że przyjedziesz? jeszczem myślał, co tu robić: ej! w ostatniej chwili zatrzyma go coś pewnie…

      Roman, z niejakiem zmieszaniem mówić zaczął:

      – Winien jestem przed tobą, mój stryju, bardzo winien, czuję to sam i nie dziwię się, jeżeliś zwątpił o przywiązaniu mojem, które jednak…

      – Dlaczego? – zawołał Darnowski – dlaczegoż winien, kotku? Czy dlatego, że odzywałeś się do nas rzadko, a od lat sześciu, co tu robić, nie odzywałeś się już zupełnie? Ej, kotku, wiem ja dobrze, co było tego przyczyną! Swiat, stosunki, roztargnienia, zabawy, zajęcia, karjera… force majeure, kotku… czy ja dobrze jeszcze pamiętam znaczenie tego wyrazu? Force majeure… siła główna, nakazująca, najważniejsza… prawda? co tu robić? Co się zaś tyczy przywiązania, to ono, kotku, może i było, może tam gdzieś i tlało na spodzie, co tu robić, przez force majeure przygniecione… widać, że było, skoro jednak, co tu robić, przyjechałeś… Ale winszuję ci, kotku, bardzo winszuję… Posadę otrzymałeś świetną! pi, pi! wysoko stanąłeś, a co tu robić, staniesz wyżej jeszcze! Ślicznie, ślicznie! Ale bo już i sama gałęź nauki, którą sobie obrałeś, chroniła cię przed tem, abyś został grzybem… tej nauce się oddając, najtrudniej zostać grzybem…

      – Jakto: grzybem? – uśmiechając się zapytał Roman.

      – Ot, takim, jakimi naprzykład my jesteśmy… takim sobie, co tu robić, lichym grzybem, siedzącym wiecznie na tem miejscu, na którem Bóg go posiał… Ty, co tu robić, lecisz sobie jak liść od drzewa oderwany, wolny, lekki… to daleko przyjemniej i ładniej…

      Stanął, wpatrzył się w jakiś punkt trochę oddalony i zawołał:

      – Iruś, Iruś! a chodź-no tu, kotku, gościa naszego powitaj… widzisz! przyjechał!

      Do Romana się zwrócił:

      – Bo to, widzisz, kotku, oni także… Stefan, Irenka, wątpili, abyś naprawdę przyjechał. Po coby miał przyjeżdżać? mówią, interesu przecież nie ma tu żadnego, a i tak, co tu robić, czeka go podróż ogromna… Iruś! a cóż bo tam pomiędzy tem zielskiem tak marudzisz! Chodźże prędzej przywitać się z krewnym!

      Przed ogrodzeniem i bramą dziedzińca, w obszernym ogrodzie warzywnym, rozdzielonym od drogi nizkim płotkiem, Roman zobaczył kobietę, której, idąc obok stryja, przedtem nie dostrzegł. Z pomiędzy kilku rosnących gromadą słoneczników weszła na ścieżkę, wydeptaną pomiędzy rzędami warzyw zielonych, amarantowych, brunatnych, i naglona wołaniem starego szła coraz prędzej ku bramce w nizkim płotku; wysmukła i prosta, ale z głową pochyloną, w sukni jasnej i z koszem w ręku tak napełnionym, że liście zielone, amarantowe, brunatne, zdawały się wylewać zeń przez brzegi.

      Doprawdy? to ona! ona! ta sama Irenka, to samo dziewczę, niegdyś takie miłe i – kochane! Urosła…. tak, wyższą jest, niż była wówczas i kosy na plecach już niema. Czarna, jak heban i lśniąca, jak jedwab, zwiniętą jest teraz z tyłu jej głowy pochylonej, którą, stanąwszy przed dwoma oczekującymi na nią śród drogi mężczyznami, zwolna podnosi. W jednem ręku trzymając kosz, wylewający przez brzegi liście lśniące i pachnące, drugą podała gościowi, i rumieniec oblał jej twarz od brzegu czarnych włosów do opasującego szyję kołnierzyka sukni perkalowej, w błękitne i białe kratki. Przez jedno mgnienie oka Roman widział jej szare źrenice tkwiące w jego twarzy i miał w dłoni rękę, którą wnet cofnęła, poczem znowu ku ogrodowi odeszła.

      Stary Darnowski śmiał się.

      – Języka w gębie zapomniała dziewczyna, jak Boga kocham, co tu robić, kawalera światowego i dygnitarza takiego zobaczywszy, języka w gębie zapomniała… jak trusia dygnęła i uciekła… A! cóż to dziwnego? My tu nie codzień, co tu robić, nie codzień, takich, jak ty, ludzi widujemy…

      – Żartujesz, stryju – odrzekł Roman i po chwili z niejakiem wahaniem dodał:

      – Mówiła mi baronowa Lamoni, że Irenka jest zawsze w Darnówce… dziwiłem się…

      – Czemuś się dziwił, kotku?

Скачать книгу