Zamiana. Beth O'leary
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Beth O'leary страница 14
Parskam śmiechem i odrywam jej dłoń od policzka.
– Nie, wyraźnie się zaróżowiłaś – informuję ją. – Powiesz mi, o co chodzi? To jakiś nowy projekt? Zwykle nie są takie dziwne.
Zaciska usta, aż brzoskwiniowa szminka zbiera się na linii łączącej wargi.
– Och, przepraszam, babciu. – Prowadzę ją do stołu, żeby usiadła. – Może to coś ważnego, a ja zachowuję się jak idiotka.
– Nie, nie – rzuca bardzo nieprzekonującym tonem.
Próbuję jej wyjąć terminarz z rąk; po chwili niechętnie mi go oddaje.
Przebiegam wzrokiem listę, którą sporządziła. Już nie mam wątpliwości, co to jest. Moje serce zalewa fala czułego ciepła, ale zaprawionego goryczą, bo chociaż lista jest taka urocza i taka babcina, to tchnie pewnym smutkiem.
Babcia siedzi spięta i przygląda mi się z nieufną miną, a ja wyrzucam sobie gruboskórność.
– Nie, stanowczo za skromnie – stwierdzam. Znowu zerkam na listę. – Basil to ten z wąsem, który ma na zderzaku naklejkę ruchu Britain First, zgadza się?
– Tak. – Wciąż patrzy na mnie podejrzliwie.
– Podoba ci się?
– No… – Milknie. – Nie bardzo – przyznaje w końcu. – Trochę dewot.
Sięgam po długopis i skreślam Basila z listy.
– Zaraz! – protestuje babcia. – Może mogłabym… go polubić…
Krzywię się, słysząc ton jej głosu. Brzmi w nim znużenie. Jakby nie mogła liczyć na kogoś lepszego od Basila. Nie jest sobą – Eileen Cotton nigdy nie zadowoliłaby się takim facetem. Z drugiej strony, zadowoliła się dziadkiem Wade’em, ale zawsze odnosiłam wrażenie, że zdaje sobie sprawę ze swojego błędu, a została z nim tylko z jakiejś upartej lojalności – ich związek był raczej rodzajem wypracowanego i uzgodnionego partnerstwa niż małżeństwem. Kiedy dziadek odszedł, potraktowała to nie jak zdradę, ale przejaw wyjątkowego grubiaństwa.
– Zasada numer jeden randek – odzywam się tonem, który przybieram, gdy Bee traci zapał i zastanawia się, czy nie umówić się jeszcze raz z którymś z obrzydliwców poznanych tydzień wcześniej. – Faceta nie można zmienić. Nawet jeżeli ma własne zęby. Następny na liście: pan Rogers. To nie jest ojciec pastorki?
– Uroczy człowiek – odpowiada z pewną nadzieją. Cieszę się, widząc, jak odrobinę rozluźnia napięte ramiona.
Przeglądam zanotowane przez nią plusy i minusy. Czytając jej uwagi na temat pana Rogersa, nie potrafię powstrzymać parsknięcia rozbawienia przemieszanego z zaskoczeniem, ale opanowuję się na widok miny babci.
– No tak… najwyraźniej szukasz trochę więcej… fizyczności, niż pan Rogers jest gotów ci zaoferować.
– Boże, to szalenie osobliwy temat na rozmowę z wnuczką – zauważa babcia.
– Nie ma mowy, żeby wystarczyło raz na miesiąc. Spotykając go co cztery tygodnie, poznawałabyś go całe wieki. – Wykreślam z listy pana Rogersa. – Dalej… och, pamiętam doktora Piotra! Ale tu zderzasz się z zasadą randek numer dwa, babciu: nigdy nie uganiaj się za facetem, który jest niedostępny uczuciowo. Jeżeli doktor Piotr wciąż kocha byłą żonę, szykujesz sobie zawód miłosny.
Pociera policzek.
– Przecież mężczyzna może…
Unoszę palec.
– Mam nadzieję, że nie chciałaś powiedzieć „może się zmienić”.
– Hm… – Odchrząkuje, patrząc, jak skreślam z listy Piotra.
– No i na koniec… – czytam dalej. – Babciu, nie, nie! Arnold z domu obok? Ojczym Jacksona Greenwooda?
– Teraz już były ojczym – prostuje babcia z szatańskim drgnieniem brwi, które zwykle jest znakiem, że przechodzi do plotek.
– Najgorszy gbur na świecie? – ciągnę stanowczo, nie pozwalając jej odbiec od tematu. – Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego.
– Musiałam uczciwie zapisać wszystkich – wyjaśnia, podczas gdy ja pracowicie zamazuję nazwisko Arnolda na liście. – To jeden z dwóch samotnych mężczyzn w Hamleigh, który ma ponad siedemdziesiąt lat.
Obie spoglądamy na listę skreślonych nazwisk.
– Zawsze dobrze zacząć jeszcze raz, z czystym kontem – mówię.
Znowu z rezygnacją garbi się nad stołem, więc biorę ją za ręce.
– Babciu, bardzo się cieszę, że chcesz sobie kogoś znaleźć – zapewniam ją. – Twoje małżeństwo z dziadkiem było takie smutne, że zasługujesz na to, żeby poznać jakiegoś cudownego człowieka. Zrobię naprawdę wszystko, co się da, żeby ci pomóc.
– Jesteś kochana, ale niewiele da się z tym zrobić. Prawda jest taka, że nie znam żadnych mężczyzn do wzięcia. – Sięga po chusteczkę w rękawie i wydmuchuje nos. – Pomyślałam, że może… mogłabym pojechać do Tauntingham i sprawdzić, czy nie ma tam kogoś takiego…
Oczami wyobraźni widzę ją krążącą po uliczkach sennego Tauntingham z terminarzem w ręce, tropiącą starszych panów i robiącą notatki.
– Nie wiem, czy to najskuteczniejsza metoda – mówię ostrożnie. – Myślałaś o randkach przez internet?
Babcia robi kwaśną minę.
– Nie miałabym pojęcia, jak się do tego zabrać.
Wstaję. Od dawna nie czułam się tak dobrze.
– Pójdę po laptop – rzucam już w drzwiach.
*
Przed stworzeniem profilu babci w serwisie randkowym robię półgodzinny research. Wygląda na to, że kluczem do sukcesu są szczerość, specyficzność i poczucie humoru oraz – bardziej niż pozostałe rzeczy, które wymieniłam – dobre zdjęcie profilowe. Gdy jednak konto jest gotowe, uświadamiam sobie, że mamy kłopot.
W portalu nie zarejestrowała się ani jedna osoba w jej wieku, która mieszkałaby w odległości godziny drogi od Hamleigh. Problemem jest nie to, że babcia nie zna w okolicy żadnych dżentelmenów do wzięcia, lecz to, że ich po prostu nie ma. Bee żali się na brak odpowiednich facetów w Londynie, ale nie ma pojęcia, jaka z niej szczęściara. Jeśli w twoim mieście mieszka osiem milionów ludzi, musi się znaleźć wśród nich ktoś samotny.
Wolno obracam się na krześle, by spojrzeć na babcię.
Kiedy o niej myślę, zawsze mam przed oczami nieokiełznany żywioł, którego woli poddaje się cały świat. Nie wyobrażam sobie bardziej młodzieńczej starszej