Dracul. Dacre Stoker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 12
Pokój cioci Ellen nie był duży; prawdę mówiąc, był mniejszy od mojego. Miał kształt prostokąta szerokiego na jakieś trzy metry i głębokiego na dwa, a jego sufit opadał skosem w kierunku okna. Wydawało mi się, że musi być z niego widok na pole z tyłu domu, ale nie mogłem się upewnić, ponieważ szybę zakryto grubym kocem przygwożdżonym do ramy we wszystkich czterech rogach. Przez szpary na krawędziach koca próbowało przedostać się światło, do środka przenikało go jednak niewiele i wnętrze pogrążone było we względnej ciemności. Widziałem sylwetkę Matyldy stojącej nad niedużą kołyską, w której spał mały Richard. Poprawiła mu kocyk i przyłożyła sobie palec do ust.
Kiwnąłem głową. Oczy przyzwyczaiły mi się do braku światła.
Sypialnia cioci Ellen była skąpo umeblowana. Pod tylną ścianą stała szafa, a po prawej od kołyski niewielkie biurko, na którym leżało kilka kartek papieru i gęsie pióro. Po lewej był pojedynczy stolik z miednicą i ręcznikiem. Łóżko było starannie zasłane, a na stoliku nocnym znaleźć można było tylko starą lampę olejną oraz gazetę. Kiedy przyjrzałem się dokładniej, zauważyłem, że miednica jest sucha jak pieprz. Na jej dnie zgromadził się kurz.
– Dziwne – wyszeptałem.
Matylda podeszła i przejechała palcem wskazującym po wewnętrznej krawędzi.
– Może myje się na dole?
Z tyłu, pod stołem z miednicą znalazłem także nocnik – on również wyglądał na nieużywany. Kiedy odsunąłem go czubkiem stopy, stała się widoczna obwódka kurzu wokół miejsca, gdzie stał. Spojrzeliśmy na siebie z Matyldą, ale żadne z nas się nie odezwało. Za opróżnianie nocników odpowiedzialna była Matylda, ale ciocia Ellen zawsze wolała zajmować się tym sama.
Wtedy zauważyłem nasze ślady na podłodze, w oczywisty sposób prowadzące od drzwi do miejsca, w którym właśnie staliśmy. Parkiet pokrywała cienka warstewka tego, co mogło być tylko kurzem – z odciskami naszych stóp. W niektórych miejscach była cieńsza niż w innych, ale pokrywała chyba cały pokój cioci Ellen; brudny i najwyraźniej od jakiegoś czasu niezamiatany.
– Teraz na pewno się zorientuje – powiedziałem do siebie bardziej nawet niż do Matyldy.
– Na razie szukaj, potem coś wymyślimy.
– A czego właściwie szukamy?
– Nie wiem. Mieszka tu od kilku lat, a my tak niewiele o niej wiemy. – Matylda sięgnęła do drzwi od szafy i szybko otworzyła je na oścież, jakby chciała zaskoczyć to, co mogło czekać na nią wewnątrz. Na wieszakach wisiało pięć sukienek, a na dole po prawej spoczywało pudełeczko z bielizną osobistą. Z zawstydzeniem odwróciłem wzrok.
Matylda zachichotała.
– Biedny Bramuś boi się kilku par majtek? – Wzięła jedną z nich i zrobiła ruch, jakby chciała ją do mnie rzucić. Cofnąłem się, a ona odłożyła bieliznę do pudełka, po czym uklękła i zaczęła przetrząsać resztę jego zawartości.
– Dama zawsze chowa najcenniejsze rzeczy pod majtkami, ponieważ żaden mężczyzna nie ważyłby się szukać w takim miejscu.
Chwilę później wstała.
– I cóż takiego znalazłaś pod tymi majtkami? – zapytałem.
– Nic.
Podszedłem do biurka i podniosłem kartkę leżącą na wierzchu pliku.
Pusta.
Matylda wyrwała mi papier z ręki, obejrzała pod światło, którego odrobina sączyła się z korytarza, i uważnie odłożyła arkusz z powrotem.
– Szukaj dalej.
Dotarłem do stolika nocnego. Podobnie jak umywalka i nocnik, lampa wyglądała na nieużywaną. Zbiornik był pusty, a gdy go powąchałem, nie wyczułem nawet śladowych ilości nafty, tylko stęchły zapach jak w zapomnianym pojemniku otwartym po wielu latach. Powiedziałem o tym Matyldzie, ale ona zbyła mnie machnięciem ręki, pochłonięta swoją pracą.
Gazeta była wczorajszym wydaniem „Saunders’s News-Letter”. Nagłówek wydrukowano czarnymi, pogrubionymi, wielkimi literami.
Przy Malahide Road w piątek wieczorem około godziny drugiej w nocy doszło do barbarzyńskiego i okrutnego mordu w okolicznościach budzących najwyższe oburzenie. Ofiarami zbrodni padli: Siboan O’Cuiv, matka, oraz jej dzieci: najstarszy syn, Sean, lat pięć, i jego siostra Isobelle, około dwóch lat. Trzecie dziecko, córka w wieku sześciu i pół roku, zdołała umknąć przed napastnikiem i to właśnie ona powiadomiła Jamesa Boulgera, konstabla dzielnicowego rejonu Church Street Barracks, który zrządzeniem losu akurat przechodził obok, gdy jego uwagę przykuło dziecko uciekające z domu.
Konstabl Boulger wkroczył do mieszkania i usłyszał jęki Patricka O’Cuiva, który obficie krwawił z obu ramion. Konstabl Patterson sprawdził sypialnie, w których znalazł matkę i dwoje nieszczęsnych dzieci martwych w ich łóżkach. Pan O’Cuiv sam otarł się o śmierć, gdyż stracił znaczne ilości krwi. Przewieziono go karetką do Szpitala Richmonda.
– Widziałaś wczorajszą gazetę? – spytałem.
– Nie, ale słyszałam, jak mama i tata rozmawiali o niej przy obiedzie. Powiedzieli, że zdaniem konstabli O’Cuiv próbował zabić swoją rodzinę, ponieważ nie dawał rady jej wyżywić, a potem obrócił nóż na siebie samego, ale nie był w stanie dokończyć dzieła. Gdyby nie mała Maggie, z pewnością dopiąłby celu i wszyscy byliby teraz martwi.
– Gdzie on teraz jest?
– Pewnie na Church Street Barracks. Załatali go. Za taką zbrodnię powinni byli go zostawić w słonej wodzie, żeby się wykrwawił na śmierć.
Nie dalej niż przed miesiącem rodzina O’Cuivów była u nas na obiedzie. Posiłek nie był niczym szczególnym, ale i tak goście okazali wdzięczność; mały Sean wziął aż trzy dokładki, a jego siostrzyczka niewiele mówiła, ponieważ była zbyt zajęta gryzieniem pajdy chleba wielkości jej głowy, którą maczała w sosie do kurczaka przygotowanym przez mamę. Żona O’Cuiva była milcząca, co zrozumiałe – korzystanie z łaski obcych ludzi było niezwykle poniżającym doświadczeniem, na które wielu by się nie zdecydowało, gdyby nie puste brzuchy ich głodnych dzieci. Pani O’Cuiv odzywała się tylko wtedy, gdy mama albo tata zadawali jej rozmaite pytania w trakcie rozmowy, a ona, udzieliwszy możliwie najzwięźlejszej odpowiedzi, wracała do jedzenia, od czasu do czasu zerkała tylko ukradkiem to na dzieci, to na męża. Próbowałem przypomnieć sobie, czy między tych dwojgiem dorosłych było widać jakieś napięcie. Nic jednak nie przyszło mi do głowy; sprawiali wrażenie dość serdecznych, po prostu ofiary głodu, i tyle.
– Myślisz,