Dracul. Dacre Stoker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 15
Odwróciłem się do podłogi i przyjrzałem się: ślady prowadzące od drzwi były rozsiane po całym pokoju, wiele odcisków drobnych stóp – dziecięcych – żaden nie był dość duży, by mógł należeć do dorosłego.
– Ona nie zostawia śladów.
Matylda odwróciła się od drzwi twarzą do mnie.
– Co?
– Wszystkie ślady na podłodze należą do nas. Widzisz, jakie są małe? Ciocia Ellen jest niewysoka, ale mimo wszystko jej stopy są większe od naszych. A nie zostawiła ani jednego odcisku. Pamiętasz, jak wyglądał kurz tuż po naszym wejściu? Równomiernie rozłożona, nienaruszona warstwa?
W tym momencie mały Richard zaczął się wiercić w kołysce – zapomniałem, że jest z nami w pokoju. Matylda podeszła do niego. Zaczął wierzgać maleńkimi stópkami, kocyk się zsunął. Twarz Richarda wykrzywił grymas i na chwilę w pokoju zapadła kompletna cisza, po czym jego usta otworzyły się i wyrzuciły z siebie rozpaczliwy krzyk, dość głośny, by usłyszał go cały dom. Matylda wzięła go na ręce, przytuliła i delikatnie kołysała.
Szybko odłożyłem materac na jego pierwotne miejsce, starając się nie dotykać zakurzonej kołdry.
W drzwiach pojawiła się mama.
– Płuca tego dziecka obudziłyby nieboszczyka! Chyba nie ty go obudziłaś, co?
Matylda pokręciła głową i bez zająknięcia wypowiedziała krągłe kłamstwo:
– Byliśmy u Brama w pokoju, kiedy zaczął płakać. Nie wiedziałam, dokąd poszła ciocia Ellen, więc doszłam do wniosku, że powinnam do niego zajrzeć. Chyba trzeba go przewinąć.
Mama jednak wcale jej nie słuchała; wpatrywała się we mnie.
– Bram! Wstałeś z łóżka!
Kiedy zacząłem do niej iść, podbiegła do mnie i objęła mnie, chcąc pomóc, ale odsunąłem jej rękę.
– Potrafię sam, mamo, widzisz?
I przeszedłem od łóżka do drzwi. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to było łatwe; wysiłek był na tyle duży, że wycisnął mi na czoło krople lśniącego potu, ale naprawdę czułem się znacznie lepiej niż w ostatnim czasie. Moje mięśnie chciały pracować, ale po latach atrofii ruch sprawiał mi trudność.
W oczach mamy zabłysły łzy.
– Chyba zaraz…
– W porządku, mamo. On potrafi sam! – wykrzyknęła Matylda.
Mama zbyła ją gestem dłoni i wzięła mnie w ramiona.
– Dzięki wam, szczęśliwe gwiazdy, za wujka Edwarda. Niech go Bóg błogosławi!
Ścisnęła mnie tak mocno, że prawie poderwała mnie do góry. Pod rękawami koszuli nocnej swędziały mnie ślady po ukąszeniach pijawek.
– Nigdy nie zrozumiem, jakim cudem ta kobieta utrzymuje dom w czystości, a sama śpi w takim bałaganie. – Rozejrzała się wokół z obrzydzeniem. – No, już mi stąd, jedno z drugim.
Tamtego dnia nie powiedziałem Matyldzie o pewnej rzeczy, którą przez cały ten czas zachowałem dla siebie i zabiorę ze sobą do grobu. Kiedy patrzyłem na ziemię pod łóżkiem cioci Ellen, kiedy patrzyłem na robaki i wijące się larwy, kiedy wdychałem zapach śmierci – nie czułem obrzydzenia, jak by wypadało. Przeciwnie, to wszystko zdawało mi się w niejasny sposób zachęcające; stałem tam i z całych sił zwalczałem w sobie przemożne pragnienie, by wejść do środka i się położyć.
Wieczór.
Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedziałem z całą rodziną w jadalni przy wspólnym posiłku. Czy w ogóle kiedykolwiek tak się zdarzyło? Choroba panowała nad moim życiem od tak dawna, że pamiętałem tylko posiłki u siebie w pokoju, przynoszone na zmianę przez domowników. Czułem się przez to ciężarem, obowiązkiem, który trzeba wypełniać. Kiedy mama zaprowadziła mnie na dół, na początku nie wiedziałem, gdzie mam usiąść. Wokół dużego okrągłego stołu z drewna stało siedem krzeseł, a przy sześciu z nich były nakrycia. Gdyby Matylda ruchem głowy nie wskazała mi, że mam usiąść obok, na krześle, przed którym brakowało nakrycia, nadal stałbym tam jak głupi przed całą rodziną i się jej przyglądał.
Zająłem miejsce wskazane przez Matyldę, a mama podała mi talerz i sztućce. Moje palce kiepsko radziły sobie z widelcem. Kiedy rozejrzałem się wokół, zauważyłem, że inni też czują się nieswojo. Mój młodszy brat Thomas siedział naprzeciw mnie i się gapił. Co kilka minut wsuwał palec do nosa, żeby wyjąć z niego coś, nad czym nie miałem odwagi się zastanawiać, a wtedy Matylda wymierzała mu pod stołem szybkiego kopniaka. Thomas patrzył na nią spode łba i kontynuował swoje niecne poczynania. Mama siedziała po mojej prawej, nieświadoma przepychanek Thomasa i Matyldy, tak zajęta była Richardem, który siedział obok, porządnie zabezpieczony na wysokim dziecięcym krzesełku. Jego jedzenie zostało już podane i mama próbowała karmić go purée ziemniaczanym przy użyciu łyżeczki, kończyło się jednak na tym, że mały wypluwał jasną bezkształtną porcję, aby następnie wetrzeć ją sobie w kolana.
Tata siedział naprzeciwko mamy po drugiej stronie stołu. Myślę, że nie chciał zwracać na mnie uwagi pozostałych; postanowił raczej udawać, że w mojej obecności nie ma nic nadzwyczajnego. Za to byłem mu wdzięczny. Poza Thomasem, wgapiającym się we mnie ze zdziwieniem, wszyscy starali się ukryć poczucie niezwykłości, które towarzyszyło tej sytuacji. Każde z nich przyłapałem na więcej niż jednym zerknięciu w moją stronę, nie padły jednak żadne komentarze na ten temat.
Wtedy nagle Thornley wypowiedział to wprost z szokującą obcesowością. Poprosiłem go o podanie chleba, a on odparł:
– Ktoś wreszcie zrezygnował z umierania, żeby sprawdzić, co słychać u reszty świata, co?
Na dźwięk tych słów mama zgromiła go swoim najsurowszym wzrokiem.
– Twój brat jest bardzo chory i powinieneś raczej być wdzięczny wujowi Edwardowi, że go nam przywrócił.
– A mi tam się wydaje, że kisi się w tym swoim pokoiku tylko po to, żeby nie pomagać w obowiązkach domowych. Wygląda na to, że dolega mu głównie lenistwo – odrzekł Thornley.
Tata uniósł brwi, ale nie przyłączył się do tej nieprzyjemnej wymiany zdań. Zamiast tego rozłożył aktualną gazetę i przeglądał nagłówki.
Thornley miał tylko dwa lata więcej ode mnie, wydawał mi się jednak dużo starszy. Był również większy, przerastał mnie co najmniej o piętnaście centymetrów. Ja byłem drobny i chudy,