Dracul. Dacre Stoker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dracul - Dacre Stoker

Скачать книгу

przed którym nie ma ucieczki. Mam tylko nadzieję, że któregoś dnia zazna szczęścia wystarczająco dużego, aby zrównoważyć zło, którego dopuścił się jej ojciec.

      Kątem oka przyglądałem się, jak ciocia Ellen zajmuje miejsce przed swoim nakryciem. Ręka lekko jej drżała, kiedy zanurzała łyżkę w rosole i unosiła do ust. Chociaż je otwierała, zupa ani razu nie trafiała do środka, a Ellen opuszczała pełną łyżkę z powrotem do talerza. Chwilę później powtórzyła całą operację i zupa nadal nie znalazła się w jej ustach. Matylda także się temu przyglądała, a kiedy Ellen spojrzała na nas z drugiego końca stołu, oboje odwróciliśmy wzrok. Z tego wszystkiego wypuściłem z rąk własną łyżkę, która spadła na podłogę. Ciocia Ellen odsunęła od siebie talerz.

      – Coś czuję, że ta choroba naprawdę mnie rozkłada. Przepraszam was bardzo.

      Po tych słowach wstała od stołu i weszła po schodach na górę, nie oglądając się za siebie.

* * *

      Później.

      – I co ona tam robi? – spytała szeptem Matylda, kiedy wśliznąłem się do swojego pokoju i dyskretnie zamknąłem drzwi.

      – Nic nie usłyszałem – odparłem cicho.

      Matylda siedziała na łóżku ze szkicownikiem w dłoni, uważnie odwzorowując mapy z sypialni cioci Ellen. Nigdy nie pojmę, jak udało się jej zapamiętać wszystkie te szczegóły.

      – Może śpi – zasugerowała, nie podnosząc wzroku.

      Po obiedzie siostra i ja wróciliśmy do mojego pokoju na poddaszu. Kiedy wchodziliśmy po schodach, odprowadzały nas spojrzenia reszty. Mimo że byliśmy rodziną, ja czułem się wśród nich trochę obco. Prawdę mówiąc, nie sądzę, by mieli nadzieję na to, że przeżyję choćby pierwszy rok, a to znacznie mniej niż siedem. Spodziewali się, że czeka mnie śmierć – jeśli nie dziś czy jutro, to niebawem, i dlatego woleli trzymać się ode mnie z daleka. Nawet mama, która spędzała ze mną wiele czasu, zachowywała dystans – zawsze była między nami nienazwana przepaść. Tatę widywałem rzadko, a Thornley zupełnie mnie unikał. Wobec tego kiedy udałem się do siebie na górę, odczułem ulgę, ale gdzieś pod nią czaił się strach: każde z nas przeczuwało, że po dobrych dniach nieuchronnie nadchodzą złe.

      – Nie śpi. – Wyobraziłem sobie ciocię Ellen, jak siedzi na brzegu łóżka z odsuniętym materacem i grzebie palcami w ziemi, nad którą unosi się wilgotne ciepło i zaprasza do środka. – Czy kiedykolwiek widziałaś, żeby coś jadła?

      – Przecież co dzień je z nami obiad.

      – Nie, pytam o to, czy rzeczywiście widziałaś, jak je?

      Matylda potrzebowała chwili na zastanowienie.

      – Ja… Sama nie wiem. Chyba nie widziałam, ale nigdy za bardzo się na tym nie skupiałam. Sugerujesz, że ona nie je?

      – Dziś udawała, że je.

      – Kiepsko się czuła. Akurat ty najlepiej powinieneś wiedzieć, jak to jest z jedzeniem, kiedy się choruje. Może udawała, żeby nie urazić mamy. Nie chciała sprawiać wrażenia, że zupa jej nie smakuje.

      Zaswędziała mnie ręka i podrapałem delikatną skórę.

      – Pokaż mi to – nakazała Matylda, odkładając szkicownik i łapiąc mnie za rękaw koszuli.

      Odsunąłem się. Nie wiedziałem dlaczego, ale po prostu nie chciałem, żeby to oglądała. Czułem, że nikt nie powinien. Że jeśli ktoś to zrobi, pojawi się więcej pytań. Pytań, na które nie mogę odpowiedzieć.

      Matylda zmierzyła mnie wzrokiem.

      – Bram!

      – To okropnie wygląda. Nie chcę, żebyś patrzyła.

      – Widziałam cię już z pijawkami. Chodź no tu.

      Ponownie się odsunąłem i cofnąłem aż pod ścianę.

      – Co cię opętało?

      Przywarłem plecami do zimnego drewna, przygotowując się, żeby odepchnąć siostrę. Pragnąłem przecisnąć się przez tynk i okładzinę, by wydostać się na lodowate powietrze, gdy nagle…

      – Jest na zewnątrz – oznajmiłem cicho.

      – Co masz na myśli?

      – Ciocia Ellen jest na zewnątrz.

      Matylda podeszła do drzwi i uchyliła je tylko na tyle, by zerknąć na korytarz.

      – Jak może być na zewnątrz, skoro nie wychodziła z pokoju? Słyszelibyśmy ją.

      – Nie wiem jak, ale jakoś znalazła się na dworze.

      – Skąd wiesz?

      Otworzyłem usta, by odpowiedzieć, ale nie wydałem z siebie dźwięku. Nie byłem pewien, skąd wiem; wiedziałem tylko, że wiem.

      Podszedłem do okna i wbiłem wzrok w ciemność.

      Wiszący na niebie sierp księżyca roztaczał nieznaczną poświatę, ukazując tylko słabe zarysy świata, sylwetki i cienie. Z tej odległości wieża zamku Artane była ledwo dostrzegalna, zasłaniały ją falujące wzgórza i pola uprawne przetykane domkami naszych sąsiadów. Dalej były las, leszczyny i brzozy, których ciemne gałęzie drapały nocne niebo w oczekiwaniu na nadchodzącą ulewę. Patrzyłem na to z przestrachem nie dlatego, że nigdy wcześniej tego nie widziałem, ale dlatego, że nie powinienem być w stanie zobaczyć tego przy tak słabym świetle. A jednak byłem w stanie. Wszystko to widziałem.

      – Tam! – Wskazałem palcem na północ, w stronę zamku Artane, tuż za stodołą.

      Matylda podeszła do mnie i wyjrzała przez okno.

      – Nic nie widzę.

      – Właśnie minęła pastwisko. Idzie do domu Roddingtonów. Ma chyba na sobie czarny płaszcz z kapturem zaciągniętym na głowę.

      – Skoro ma kaptur, to skąd możesz wiedzieć, że to w ogóle ona? – Matylda wychyliła się za okno, mrużąc oczy.

      – To ona. Po prostu wiem.

      – Ja tam wciąż nic nie widzę.

      Pociągnąłem siostrę za rękę w kierunku korytarza.

      – Chodź, musimy się pośpieszyć.

      – A dokąd idziemy?

      – Będziemy ją śledzić.

      Matylda zaparła się stopami o podłogę.

      – Czy masz pojęcie, co zrobią mama i tata, jeśli dowiedzą się, że pozwoliłam ci wyjść z domu?

      – No to nic im nie powiemy – zbyłem ją. – W drogę.

Скачать книгу