Dracul. Dacre Stoker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 25

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dracul - Dacre Stoker

Скачать книгу

pewności, czy to była ona.

      – Miała na sobie płaszcz mamy.

      – Ty tak twierdzisz.

      Stanęła mi przed oczami scena, w której Ellen spada z sufitu, a oczy płoną jej czerwonym blaskiem. Podciągnąłem rękaw koszuli nocnej i pokazałem dwa czerwone punkty.

      – A to niby co?

      Matylda stężała na twarzy.

      – A skąd wiesz, że na pewno ona ci to zrobiła?

      – Bo wiem. Widziałem to. Ona…

      – Widziałeś, jak zlatuje z sufitu i rzuca się na ciebie jak dzikie zwierzę. Wiem. Tak mówiłeś, prawda? Przyjmijmy na chwilę, że coś takiego rzeczywiście zaszło. Przefrunęła przez pokój i wylądowała na tobie. A czy widziałeś, jak dobiera się do twojego nadgarstka?

      – Ja… – Nie widziałem tego, ale powstrzymałem się przed powiedzeniem o tym Matyldzie. – Jeśli to nie ona, to kto?

      – A jeśli ona, to jak to zrobiła? Mam uwierzyć, że cię ugryzła? Obnażyła kły i wpiła się w twoje ciało jak wściekły pies?

      – Tak – powiedziałem tonem, który nawet mnie nie wydał się przekonujący. Nie znalazłszy niczego w szafie, przysiadłem na łóżku obok siostry.

      – Sprowadź ją z powrotem, Bram. Chcę, żeby wróciła. Nie chcę, żeby nas opuszczała. Kocham ją.

      – Musimy dostać się do zamku Artane, na wieżę.

* * *

      Mama i Thornley wrócili dopiero tuż przed kolacją. W mieście nie było śladu po cioci Ellen, nie widział jej też żaden z naszych sąsiadów. Po prostu zniknęła.

      Poczekaliśmy, aż zapadnie zmrok, a wszyscy domownicy pogrążą się we śnie. Wtedy podobnie jak poprzedniej nocy Matylda i ja wymknęliśmy się z mojego pokoiku na poddaszu, zeszliśmy po schodach i wyszliśmy z domu frontowymi drzwiami. Gdy zamknąłem je cicho za nami, uderzył nas złowróżbny bezruch powietrza. Przebiegliśmy szybko przez pole, starając się trzymać w cieniu i unikając miejsc, z których można by nas dojrzeć.

      Przez całą drogę Matylda nie wypowiedziała ani słowa, co wydało mi się niepokojące. W większości sytuacji trudno było powstrzymać ją przed gadaniem, a zwłaszcza wtedy, gdy była zdenerwowana. Zerknąłem na nią kątem oka: miała zmarszczone brwi i wzrok wbity w ciemność przed sobą. Nie mogłem oczekiwać, że uwierzy w to, co mówiłem o cioci Ellen; nawet po tym, co już widzieliśmy, brzmiało to zbyt dziwnie. A jednak pragnąłem, żeby mi uwierzyła. Nie chciałem zostać z tym wszystkim sam. Siostra tak samo jak ja widziała ciocię Ellen wchodzącą do trzęsawiska i utrzymującą się pod powierzchnią znacznie dłużej, niż jakakolwiek normalna osoba dałaby radę. Wprawdzie Matylda nie widziała dłoni, która wynurzyła się z bagna i złapała ważkę, co jednak nie czyniło tego zdarzenia ani mniej prawdziwym.

      Kiedy odwróciłem wzrok, zbliżaliśmy się już do zarośli, w których oprócz podbiałów i perzu rosły, co gorsza, jeżyny i winorośl, otaczające zamek ze wszystkich stron. Matylda nadal patrzyła przed siebie. Wreszcie odezwała się szeptem:

      – Nadal ją wyczuwasz?

      – Czyli w to wierzysz, a w to, co się wydarzyło w moim pokoju, nie?

      – Ja… – zająknęła się. – Sama nie wiem. Może. Nie jestem pewna, nie wiem.

      – Nigdy cię nie okłamałem, Matyldo. Po co miałbym coś takiego zmyślać?

      Matylda westchnęła.

      – Ona była… Ona jest naszą przyjaciółką. Znam ją od urodzenia, ty podobnie. Nigdy nie zrobiła nam krzywdy. Za to dbała o nas jak o własne dzieci. – Przerwała w poszukiwaniu odpowiednich słów. – Odmalowujesz ją jako potwora rodem z koszmarów nocnych, bestię, która rzuca się na ciebie w straszny sposób. Ale po co? Żeby kazać ci iść spać? Spójrz na siebie. Nie wychodziłeś z łóżka od miesięcy. Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek wyszedł z domu bez pomocy. Dzień wcześniej prawie stałeś nad grobem, a dziś jesteś w formie, która dorównuje mojej. Czy to jej sprawka? Skoro tak, to czemu miałaby cię skrzywdzić?

      – Nie wiem, czy chce mnie skrzywdzić.

      – No i twoje ręce – ciągnęła Matylda. – To niemożliwe, żeby rany po pijawkach tak szybko zeszły. A jednak tak się stało. Domyślam się, że z nóg też znikły?

      Kiwnąłem głową.

      – Jak?

      – Żebym to ja wiedział.

      Mimo to świąd nie ustępował. Przyłapałem się na tym, że nawet teraz się drapię.

      – A to bezustanne swędzenie? – Matylda ruszyła naprzód. – Nie wiem, co mam o tym sądzić.

      Zostawiłem rękę w spokoju i popędziłem za nią, przedzierając się przez gęste zarośla.

      Matylda zatrzymała się i zerknęła na zamek majaczący przed nami na tle nocnego nieba.

      – Nie odpowiedziałeś na moje pierwsze pytanie.

      – Jakie pytanie?

      – Wyczuwasz ją?

      Stanąłem nieruchomo i przyjrzałem się posępnej budowli. Zniszczone kamienie pokryte były mchem i bluszczem. Kiedy skupiłem wzrok, zobaczyłem małe mrówki łażące po powierzchni murów, nienaturalnie ożywione, mimo chłodu w powietrzu śpieszące tu i tam w tylko im znanych celach. Były też pająki, setki pająków rozpinających między liśćmi bluszczu swoje podstępne sieci, aby złapać w nie muchy. Obserwowałem to wszystko, wiedząc, że Matylda nie może. Stała obok, drżąc z zimna i wpatrując się w puste okna budynku.

      Zamknąłem oczy i pomyślałem o cioci Ellen. W przeciwieństwie do poprzedniej nocy łącząca nas lina nie dawała się wyczuć, a tym bardziej donikąd mnie nie ciągnęła. Na myśl o tym poczułem się porzucony. Ellen porzuciła moją rodzinę, to prawda, ale w gruncie rzeczy wierzyłem, że mnie nie opuściła. A jednak nie było jej, a ja niczego nie wyczuwałem.

      Pokręciłem głową.

      – Dobrze, no to chodź – zarządziła Matylda, kierując się ku frontowi budowli, gdzie znajdowało się wejście do kwadratowej wieży.

      Miało ponad trzy metry wysokości i co najmniej dwa szerokości. Ze środka czuć było wilgotną ziemią i pleśnią. W przeciwległym rogu zauważyłem mysz; stała na tylnych łapkach i patrzyła na nas wyzywająco, jak na intruzów, którzy wtargnęli na jej posiadłość. Kiedyś wejścia broniły wielkie drzwi, ale dawno już zbutwiały. Kilka rozkładających się kawałków drewna wciąż zalegało na ziemi i dostarczało pokarmu termitom. Pozostałości dużego metalowego zamka, odrzucone kiedyś na bok, rdzewiały pod ścianą z lewej.

      Po tej samej stronie wejścia wznosiła się druga część zamku, która się zachowała:

Скачать книгу