Dracul. Dacre Stoker
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dracul - Dacre Stoker страница 26
OBECNIE
Przez prawie godzinę Bram zbiera się na odwagę, żeby z powrotem zapalić lampę olejną i oświetlić nią pokój. Wreszcie czyni to z zapartym tchem, lampa wraca do życia, w końcu zmuszając cienie do ucieczki.
Bram oczekuje powrotu cienistej istoty, to jednak nie następuje. Nic też nie rusza się za drzwiami. Przeciwnie – w pokoju zalega całkowita cisza, tak głęboka, że Bram otwiera okiennice, aby wpuścić do wnętrza choć trochę przyrody. Zrobiwszy to, wychyla się przez okno i wdycha rześkie nocne powietrze. Spostrzega, że księżyc pokonał sporą drogę – Bram ma już za sobą prawie połowę nocy.
Po powrocie na krzesło stojące na środku pokoju, siada i wyciąga z kieszeni płaszcza piersiówkę. Wie, że nie powinien pić, a już szczególnie w taką noc, ale kiedy adrenalina opada, Bram czuje dyskomfort i musi się rozgrzać. Zdejmuje nakrętkę i podnosi butelkę do ust; smakuje każdą kroplę wiśniowej brandy, która rozgrzewa mu gardło i ucisza żołądek. Zakręca piersiówkę i chowa na powrót do kieszeni, po czym bierze karabin i trzyma w pogotowiu z lufą wycelowaną w drzwi.
Ostatnia róża, którą umieścił na progu, jest już tylko stosikiem czarnych resztek na kamiennej posadzce. Gdyby nie wiedział, że te wyschłe pozostałości były kiedyś różą, nie umiałby się tego domyślić. Zastanawia się, czy nie zastąpić jej nową, ale zmienia zdanie; szybki rzut oka na koszyk ujawnia fakt, że zostały już tylko trzy. Woda święcona prawie się wyczerpała, a ostatnią hostię wykorzystał do przygotowania pasty, którą chciał zapieczętować drzwi. Nie na wiele się to zdało; zło siedzące w środku wysuszyło mieszankę na proch. Nawet teraz, gdy Bram patrzy na drzwi, kawałek opłatka wykrusza się z lewego górnego rogu i ląduje na podłodze jako odrobina pyłu. Po nim odpada następny, a niebawem jeszcze kolejny; wkrótce jedyną blokadą utrzymującą te drzwi zamknięte pozostanie metalowy zamek pośrodku drzwi i róża na progu.
Powieki Brama robią się ciężkie, więc mężczyzna potrząsa głową.
Sen przyzywa go syrenim śpiewem.
Nie zrobię ci krzywdy, Bramie. Takie groźby nie powinny były paść.
Głos ponownie dobiega gdzieś ze środka jego własnej głowy. Nie jest tak silny i głęboki jak poprzednio, lecz cichy i dziecięcy, kobiecy, anielski.
Bram ignoruje go, by uchronić się od jego wpływu.
Panuje tu chłód, Bramie. I samotność. Po raz pierwszy jestem w tak ponurym miejscu. Jeśli otworzysz drzwi i wypuścisz mnie, podzielę się z tobą tyloma rzeczami. Wiedzą o sprawach tak niesamowitych, że nie uwierzysz, dopóki ci ich nie pokażę; a wówczas już nigdy więcej nie będziesz ich kwestionować.
Bram siada prosto na krześle i unosi lufę karabinu, która zaczynała ciążyć ku dołowi. Z coraz większym trudem utrzymuje tak ciężką broń w zmęczonych rękach.
Chciałbyś zobaczyć te rzeczy, prawda, Bramie? Usłyszeć odpowiedzi na pytania, które zadawałeś mi przez całe życie? Wiesz, że tak. W przeciwnym bowiem razie dlaczego opisywałbyś to wszystko? Te wydarzenia z twojego dzieciństwa – bez wątpienia znaczące – przygody w towarzystwie kochanej siostrzyczki. Co słychać u Matyldy? Bardzo za nią tęsknię.
Tembr ulega zmianie, staje się nieco głębszy i bardziej znajomy: to głos Matyldy.
Nie potraktujesz mnie w ten sposób, prawda? Nie zamkniesz mnie w pokoju w oczekiwaniu, aż śmierć zabierze mnie w środku nocy? Mama byłaby taka niezadowolona, że traktujesz damę tak niewłaściwie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby tata się dowiedział! Och, przełożyłby cię przez kolano i zbił rózgą, jakbyś wciąż był dzieckiem. Wysłałby cię zapłakanego do twojego pokoiku na poddaszu, źródła tylu przygód w późniejszym życiu, a zarazem tylu chorób u zarania. Tak się cieszę, że spisujesz wspomnienia z tamtych czasów. Pamiętam wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj, i muszę nadmienić, że sporo ominąłeś. Wiem, że się śpieszysz, ale dobry narrator nigdy nie pozostawia luk, więc w swoim najlepiej pojętym interesie powinieneś cofnąć się i zastanowić nad tym, czego brakuje. Powiem więcej – chętnie pomogę! Otwórz drzwi, a ja będę ślęczeć z tobą nad każdą stroną i przypominać sobie wszystko. Pamiętasz rękę z bagna? Nie chciałbyś wiedzieć, do kogo należała? Zakładasz, że do Ellen, ale czy jesteś pewny? Ja mogę ci to wyjawić. Poczekaj – mogę ci to pokazać! Mogę przenieść cię tam, weź mnie za rękę, a razem udamy się na brzeg trzęsawiska i świeżym okiem zajrzymy w mętną głębię. Możemy również na nowo zwiedzić zamek. Tylko pomyśl, jak by to było wrócić tam i opowiedzieć tamtemu Bramowi o tym, co dziś wiesz! Możesz sobie coś takiego wyobrazić? Moglibyśmy uklęknąć nad wodą i złapać tę rękę, przyciągnąć do siebie, wyciągnąć z wody. Wtedy pozwolilibyśmy jej zatopić zęby w twoim miękkim przedramieniu i pić. Czyż nie tego pragniesz? Wreszcie przestałoby swędzieć. Zaręczam.
Bram sięga do koszyka, wyjmuje kolejną różę i ciska nią w drzwi. Patrzy, jak kwiat uderza o drewno, po czym opada, jak gdyby unosił się w powietrzu, przez kurz, i osiada na kamieniach.
Zza drzwi dobiega wybuch śmiechu, śmiechu tak głośnego, że karabin wypada mu z rąk i z łoskotem ląduje na podłodze. Bram chwyta go rozpaczliwie i mierzy w miejsce, z którego dobiega śmiech.
Robisz się nieuważny, Bramie. Zapomniałeś pobłogosławić kwiat; to pewnie zmęczenie.
Bram z przerażeniem patrzy, jak płatki róży opadają, jeden po drugim, aż zostaje tylko kolczasta łodyga. Na jego oczach wszystko to czernieje i rozsypuje się na kawałeczki. Zza drzwi znów dobiega śmiech, a po nim głośne uderzenie w drewno, po którym wykrusza się jeszcze więcej pasty. Bram pozbawiony nadziei opada na krzesło.
Śmiech zanika, a pokój znów wypełnia się ciszą, w której zaraz rozbrzmiewa głos z jego głowy. Głos Matyldy.
Uwielbiałam zbierać kwiaty na błoniach za naszym domem w Clontarf, pamiętasz? Tuż za naszymi drzwiami rozciągał się park, a dalej port i Artane. Mama zabierała mnie na spacery po wybrzeżu. Robiłyśmy sobie piknik i oglądałyśmy statki unoszące się na morzu. To były szczególne czasy. Oczywiście ty byłeś już chory, nawet wtedy. Byłeś zaledwie cieniem chłopca, wyglądałeś tak delikatnie, jak gdyby wypadnięcie z łóżka mogło oznaczać dla ciebie śmierć.
Pamiętam, jak ciocia Ellen otulała cię co wieczór i opowiadała ci historyjkę. Czasem pozwalała mi usiąść obok, a nawet jeśli nie, to i tak słyszałam ją ze swojego pokoju i łowiłam każde słowo. Czy to cię martwi, Bramie? Czy martwi cię, że podsłuchiwałam cię w twoich prywatnych chwilach?
Bram nie odpowiada.
Jej opowieści były takie wciągające; nie mogłam się oprzeć. Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że z tobą to była strata czasu. Przez połowę czasu miałeś taką gorączkę, że nie umiałbyś powiedzieć, gdzie się znajdujesz, a co dopiero słuchać z uwagą, na którą zasługiwały. A nawet w te nieliczne noce, kiedy rzeczywiście słuchałeś, odpływałeś w sen na długo, zanim opowiadanie dobiegło końca. Idę o zakład, że ani razu nie dosłuchałeś do finału opowieści.