GAZ DO DECHY. Joe Hill
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу GAZ DO DECHY - Joe Hill страница 20
Operator siedział przy składanym stoliku karcianym, na zniszczonym, lecz dziwnie wytwornym fotelu z rzeźbionymi drewnianymi podłokietnikami i siedziskiem wypełnionym końską sierścią. Przelewał się bezwładnie przez boczne oparcie z ramieniem wsuniętym pod głowę w charakterze poduszki i nawet nie drgnął, kiedy weszliśmy. Pat Boone rozczulał się nad sobą w małym radiu tranzystorowym stojącym na brzegu stołu.
Zerknąłem na twarz operatora i wzdrygnąłem się. Przez niedomknięte powieki zobaczyłem wilgotne szarawe białka oczu. Mięsiste, czerwone wargi ociekały śliną. Obok stał otwarty termos, a w całym pomieszczeniu cuchnęło smarem i czymś jeszcze, czego nie potrafiłem zidentyfikować.
Geri trąciła starego w ramię.
– Hej ty, samojeb. Moja przyjaciółka chce odzyskać swoje pieniądze.
Głowa mu się przetoczyła, lecz poza tym się nie poruszył. Jake wcisnął się za nami do środka, a Nancy została na zewnątrz między końmi.
Geri wzięła do ręki termos, powąchała i wylała zawartość na podłogę. Było to wino, różowe i cuchnące octem.
– Zalał się w trzy dupy – orzekła. – Jest nieprzytomny.
– Słuchajcie… – powiedziałem. – Słuchajcie, czy on w ogóle oddycha?
Nikt mnie chyba nie słuchał. Jake przepchnął się obok Geri i zaczął grzebać w przednich kieszeniach faceta. Nagle wyszarpnął gwałtownie rękę, jakby ukłuł się igłą. W tym samym momencie ja w końcu rozpoznałem obrzydliwy smród, maskowany przez zapach WD-40.
– Dobrze powiedziałaś: zalał – mruknął Jake. – Kurwa jego mać, zlał się w gacie. Chryste, mam na rękach jego szczyny.
Geri wybuchła śmiechem. Ja nie. Zacząłem coraz mocniej podejrzewać, że facet nie żyje. Czy nie tak się dzieje, kiedy serce przestaje bić? Traci się kontrolę nad pęcherzem?
Ze skrzywioną miną Jake przeszukał kieszenie operatora. Wyciągnął zniszczony skórzany portfel i scyzoryk z pożółkłym trzonkiem z kości słoniowej, na którym szarżowały trzy konie.
– Nie – powiedziała Nancy, wchodząc w końcu do środka. Chwyciła Jake’a za nadgarstek. – Nie możesz tego zrobić.
– Co? Nie mogę odebrać tego, co ukradł?
Otworzył portfel i wyciągnął dwie pogniecione dwudziestodolarówki – wszystko, co było w środku. Potem rzucił portfel na podłogę.
– Ja miałam pięćdziesiątkę, nowiutką.
– Tak, i ta pięćdziesiątka leży teraz w kasie sklepu z alkoholem. Dziesięć dolców zapłacił za butelkę. Po co się gorączkujesz? Paul widział, jak chował pieniądze.
Ściśle mówiąc, wcale nie widziałem. Nie byłem już pewien, czy w ogóle widziałem coś więcej niż starego faceta ze słabym pęcherzem, poprawiającego sobie fiuta. Nie powiedziałem tego jednak, nie chciałem się wdawać w dyskusje. Chciałem się tylko upewnić, że stary łajdak żyje, i wynieść się stamtąd, zanim się ocknie albo ktoś zacznie się kręcić koło karuzeli. Grzeszna przyjemność, jaką czerpałem z tej eskapady, prysła, kiedy poczułem smród bijący od starego operatora i zobaczyłem jego poszarzałą twarz.
– Czy on oddycha? – spytałem znowu i znowu nikt mi nie odpowiedział.
– Schowaj to z powrotem – poprosiła Nancy. – Wpakujesz się w kłopoty.
– Hej, stary, zgłosisz mnie na policję? – spytał Jake operatora.
Ten oczywiście milczał.
– Chyba nie – odpowiedział sobie Jake.
Odwrócił się, wziął Geri za ramię i popchnął ją w stronę drzwi.
– Musimy go przewrócić na bok. – Głos Nancy drżał ze zdenerwowania. – Jest nieprzytomny, jak zacznie wymiotować, może się udławić.
– To nie nasz problem – odparł Jake.
– Nan, założę się, że odlatywał w ten sposób tysiące razy – zauważyła Geri. – Skoro do tej pory nie umarł, to mało prawdopodobne, żeby to zrobił akurat dzisiaj.
– Paul! – zawołała Nancy prawie histerycznie. – Proszę!
Wnętrzności mi się skręcały, byłem roztrzęsiony, jakbym wydudlał duszkiem dzbanek kawy. Z całej duszy pragnąłem jak najszybciej stamtąd wyjść i nie potrafię wyjaśnić, czemu zamiast tego sięgnąłem po nadgarstek operatora, żeby wymacać puls.
– On żyje, idioto – mruknął Jake, mimo to odwrócił się i czekał.
Puls był słaby i nieregularny, ale dało się go wyczuć. Z bliska operator śmierdział jeszcze bardziej, i to nie tylko uryną i alkoholem. Bił od niego dławiący odór zaschniętej, rozkładającej się krwi.
– Paul – poprosiła Nancy. – Połóż go na łóżku. Na boku.
– Nie rób tego – zaprotestował Jake.
Nie miałem ochoty tego robić, ale chyba nie potrafiłbym ze sobą żyć, gdybym zobaczył jego nekrolog w gazecie, zwłaszcza po tym, jak oskubaliśmy go z czterdziestu dolców. Wsunąłem ręce pod kolana i plecy nieprzytomnego operatora i podniosłem go z krzesła.
Zatoczyłem się z nim na drugi koniec pokoju i położyłem go na łóżku polowym. Mokra plama rozrastała się na kroczu zielonych aksamitnych spodni, a smród podrażnił mój i tak pobudzony żołądek. Przewróciłem go na bok i podłożyłem poduszkę pod głowę, żeby w razie czego wymiociny nie cofnęły się do tchawicy. Chrapnął, ale się nie obudził. Obszedłem pokój i pociągnąłem za kabel u sufitu, żeby zgasić światło. W radiu Cyganka wróżyła Patowi Boone’owi. Jego przyszłość nie rysowała się dobrze.
Sądziłem, że skończyliśmy, lecz kiedy wyszedłem, stwierdziłem, że Geri postanowiła dokonać własnej zemsty. Gwizdnęła operatorowi nóż i właśnie wycinała nim wiadomość na koniu Judy Garland: PIERDOL SIĘ! No cóż, nie była to poezja, ale przesłanie brzmiało wymownie.
Kiedy wracaliśmy na bulwar, Jake próbował oddać Nancy czterdzieści dolarów, lecz ona nie chciała ich przyjąć. Była zła. Wcisnął jej banknoty do kieszeni, a ona je wyjęła i rzuciła na molo. Musiał je ścigać, żeby wiatr nie porwał ich w ciemność.
Na ulicy ruch pomału zamierał, chociaż bary pracowały na najwyższych obrotach. Jake powiedział Nancy, że idzie po samochód i zapytał, czy mogłaby kupić piwo, ponieważ najwyraźniej nie będą uprawiać seksu, więc potrzebuje dużo alkoholu, żeby zapić chandrę.
Tym