GAZ DO DECHY. Joe Hill
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу GAZ DO DECHY - Joe Hill страница 6
Kurczę, czyta się jak powieść Stephena Kinga. Mówiąc uczciwie, zasłużyłem na to.
ZAWSZE DOŚĆ PÓŹNO UJAWNIAŁEM swoje zdolności, tak więc moja pierwsza książka, Upiory XX wieku, ukazała się, gdy miałem trzydzieści trzy lata. Teraz mam czterdzieści sześć, a kiedy ten zbiór trafi na półki księgarskie, skończę czterdzieści siedem. Uf, dni pędzą na pełnym gazie, aż człowiekowi zapiera dech.
Kiedy zaczynałem pisać, nie chciałem, aby ludzie się dowiedzieli, że jestem synem Stephena Kinga, więc nałożyłem maskę i udawałem kogoś innego. Lecz książki zawsze mówią prawdę, prawdziwą prawdę. W każdym razie dobre książki. Książki, które napisałem, są nieuniknionym produktem ich twórczego DNA: Bradbury’ego i Blocka, Saviniego i Spielberga, Romera i „Fangorii”, Stana Lee i C.S. Lewisa, a przede wszystkim Tabithy i Stephena Kingów.
Nieszczęśliwy twórca stoi w cieniu innych, większych artystów i chowa za to urazę. Ale jeśli dopisze ci szczęście – a jak powiedziałem, miałem szczęścia pod dostatkiem i proszę, Panie Boże, niech tak pozostanie – ci inni, więksi artyści rzucą ci światło, abyś odnalazł swoją drogę.
I kto wie? Może pewnego dnia los się do ciebie uśmiechnie na tyle, że będziesz mógł pracować u boku jednego ze swoich idoli. Miałem okazję napisać parę opowiadań razem z ojcem. Było zabawnie. Mam nadzieję, że wam się spodobają; dwa z nich znajdziecie je w tej książce.
Nosiłem maskę przez kilka lat, lecz teraz, kiedy opadła, mogę głębiej odetchnąć.
Na razie to wszystko, co mam do powiedzenia. Czeka nas niezła jazda. W drogę.
Pora na czarne charaktery.
Joe Hill
Exeter, New Hampshire
Wrzesień 2018
GAZ DO DECHY
(Ze Stephenem Kingiem)
Przełożyła Izabela Matuszewska
JECHALI NA ZACHÓD PRZEZ PSTRĄ pustynię i nie zatrzymali się, póki nie oddalili się sto pięćdziesiąt kilometrów od miejsca rzezi. Dopiero wczesnym popołudniem zjechali z szosy do baru z otynkowaną fasadą i dystrybutorami na betonowych wyspach. Przetaczający się grzmot silników wstrząsnął szybami w oknach. Zaparkowali obok siebie między wielkimi ciężarówkami po zachodniej stronie budynku, ustawili motocykle na nóżkach i zgasili silniki.
Przez całą drogę prowadził Race Adamson, jego harley wyprzedzał pozostałych niekiedy nawet o pół kilometra. Zawsze jeździł na przedzie, od kiedy do nich wrócił po dwóch latach na pustyni. Tak bardzo się wysforowywał, że czasem się wydawało, jakby rzucał im wyzwanie, aby próbowali go dogonić. Ale może po prostu miał ochotę zostawić ich za sobą. Nie chciał się tu zatrzymywać, jednak Vince go zmusił. Gdy tylko bar pojawił się w polu widzenia, dodał gazu, wyprzedził Race’a i wyciągnął lewą rękę w geście doskonale znanym Szczepowi: „Za mną, zjeżdżamy z drogi”. Szczep posłuchał gestu Vince’a. Jak zawsze. To była prawdopodobnie kolejna z wielu rzeczy, których Race u niego nie znosił.
Race zawsze parkował pierwszy, ale zsiadał ostatni. Stał okrakiem z motocyklem między nogami i powoli ściągał skórzane rękawice, spoglądając spode łba na towarzyszy przez przeciwsłoneczne lustrzanki.
– Powinieneś pogadać ze swoim chłopakiem – powiedział do Vince’a Lemmy Chapman, wskazując głową Race’a.
– Nie tutaj – odparł Vince.
Rozmowa może poczekać, aż wrócą do Vegas. Chciał mieć drogę za sobą. Chciał się położyć w ciemności i poczekać, aż zelżeje okropne ściskanie w żołądku. A może jednak najbardziej tęsknił za prysznicem. Nie miał na sobie krwi, mimo to czuł się skażony i wiedział, że nie poczuje się dobrze we własnej skórze, dopóki nie zmyje z siebie porannego smrodu.
Ruszył w kierunku baru, lecz Lemmy złapał go za ramię.
– Nie. Właśnie że tutaj.
Vince spojrzał na dłoń spoczywającą na jego ramieniu, lecz Lemmy jej nie cofnął. On jeden z całej grupy się go nie bał. Przeniósł wzrok na dzieciaka, który od wielu lat nie był już dzieciakiem. Race otworzył kufer nad tylnym kołem i szukał czegoś w środku.
– O czym tu gadać? – rzucił Vince. – Clark zginął. Pieniądze też. Sprawa skończona.
– Musisz się dowiedzieć, czy Race myśli tak samo. Cały czas zakładasz, że nadajecie na tej samej fali, chociaż od dłuższego czasu chłopak chodzi na ciebie wkurwiony przez czterdzieści minut na godzinę. I coś ci jeszcze powiem, szefie. To on ściągnął tu część tych ludzi i to on ich nakręcił gadką, że zarobią kupę forsy na jego interesach z Clarkiem. Nie on jeden może chcieć usłyszeć, co dalej.
To mówiąc, Lemmy spojrzał znacząco w stronę członków Szczepu. Dopiero teraz Vince zauważył, że nie ruszyli całą bandą w stronę baru, tylko kręcili się przy maszynach i co raz zerkali w kierunku jego i Race’a, jakby na coś czekali.
Vince nie chciał rozmawiać. Na samą myśl o gadaniu robiło mu się słabo. Już od jakiegoś czasu rozmowa z Race’em przypominała przerzucanie się piłką lekarską i nie przynosiła nic poza nużącym wysiłkiem, a on nie miał na to ochoty, zwłaszcza po tym, co zostawili za sobą.
Mimo to poszedł, ponieważ kiedy chodziło o ochronę Szczepu, Lemmy prawie zawsze miał rację. Jeździł sześć lat, a Vince dwanaście, zanim się poznali w Delcie Mekongu, a świat stanął na głowie. Wysłano ich na zwiad, mieli szukać zakopanych min i drutów połączonych z pułapką. Od tamtej pory przez czterdzieści lat niewiele się zmieniło.
Vince zostawił maszynę i podszedł do Race’a, który stał między swoim harleyem i zaparkowaną cysterną. Znalazł to, czego szukał w kufrze – butelkę z płynem, który wyglądał na herbatę, ale nią nie był. Pił od dawna, czego Vince nie lubił. Race pociągnął łyk, wytarł usta i podsunął butelkę Vince’owi, lecz ten pokręcił głową.
– Mów – powiedział.
– Jeśli pojedziemy szóstką, za trzy godziny możemy być w Show Low. O ile ta twoja azjatycka cipa tyle wyciągnie.
– Co jest w Show Low?
– Siostra Clarke’a.
– Po co mamy do niej jechać?
– Z powodu pieniędzy. Może nie zauważyłeś, ale wyjebano nas na sześćdziesiąt kawałków.
– I ty uważasz, że ona je ma.
– Gdzieś trzeba zacząć.
– Pogadamy o