GAZ DO DECHY. Joe Hill

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу GAZ DO DECHY - Joe Hill страница 8

Автор:
Серия:
Издательство:
GAZ DO DECHY - Joe Hill

Скачать книгу

otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale nie pozostało nic do powiedzenia. Odwrócił się i ruszył w kierunku baru. Nie uszedł nawet trzech kroków, kiedy usłyszał za plecami brzęk tłuczonego szkła. Odwrócił się i zobaczył, że Race cisnął butelką w zbiornik paliwa, dokładnie w miejsce, gdzie pięć sekund temu stał Vince. Może celował w jego cień.

      Whiskey i okruchy szkła rozprysły się po baku. Vince rzucił okiem na bok zaparkowanej cysterny i aż drgnął mimowolnie na widok tego, co na nim zobaczył. Na wielkim zbiorniku widniał napis i przez mgnienie oka wydało mu się, że przeczytał słowo MASAKRA. Ale nie. To było MASKAR. Wszystko, co wiedział o Freudzie, można było ująć w niespełna dwadzieścia słów – drobny z małą siwą bródką i cygarem, uważał, że dzieci chcą się pieprzyć z własnymi rodzicami – ale nie musiał się znać na psychologii, żeby rozpoznać działanie podświadomych wyrzutów sumienia. Wybuchłby śmiechem, gdyby nie to, co zobaczył potem.

      W kabinie siedział kierowca. Wywiesił rękę przez okno, w palcach trzymał tlącego się papierosa, a na przedramieniu widniał tatuaż: LEPSZA ŚMIERĆ OD HAŃBY, co świadczyło, że facet jest weteranem. Vince zarejestrował to na wpół świadomie i szybko odsunął tę myśl na bok, może żeby przemyśleć to sobie później, a może nie. Zastanawiał się, ile facet mógł usłyszeć, oceniał niebezpieczeństwo, próbował zdecydować, czy powinno się Maskara wyciągnąć z kabiny i wyjaśnić kilka rzeczy.

      Cały czas się nad tym zastanawiał, kiedy ciężarówka z cysterną zabulgotała i zbudziła się w kłębach smrodu. Maskar wyrzucił niedopałek na parking i zwolnił hamulce pneumatyczne. Kominy beknęły czarnym dymem i ciężarówka ruszyła. Żwir zachrzęścił pod wielkimi oponami. Podczas gdy cysterna odjeżdżała, Vince powoli odetchnął i poczuł, jak opada z niego napięcie. Wątpliwe, żeby facet coś usłyszał, a nawet jeśli tak, to co z tego? Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się mieszał w takie szambo. Maskar musiał się zorientować, że przyłapano go na podsłuchiwaniu, i postanowił się zmyć, póki jeszcze miał szansę.

      Zanim osiemnastokołowiec wyjechał na jednopasmową szosę, Vince odwrócił się w drugą stronę i przepchnął między swoimi ludźmi w stronę baru. To było godzinę przed tym, jak zobaczył cysternę po raz drugi.

      VINCE POSZEDŁ SIĘ ODLAĆ – pęcherz dawał mu w kość od pięćdziesięciu kilometrów – i po powrocie minął swoich ludzi skupionych przy dwóch dużych stolikach. Siedzieli w milczeniu, od stolików nie dolatywał prawie żaden odgłos poza szorowaniem widelców po talerzach oraz brzękiem odstawianych szklanek. Tylko Peaches gadał, i to do siebie. Mówił szeptem i od czasu do czasu sprawiał wrażenie, jakby się kulił, jakby go otoczyła chmara wyimaginowanych muszek. Był to jego żałosny, irytujący zwyczaj. Pozostali zajmowali własne wewnętrzne przestrzenie, nikt na nikogo nawet nie zerkał; każdy zwrócony do środka, Bóg wie, na co patrzył. Niektórzy prawdopodobnie na łazienkę, w której Roy Klowes zaszlachtował dziewczynę. Inni widzieli Clarke’a leżącego twarzą do ziemi, z tyłkiem do góry, z zafajdanymi spodniami, stalowym ostrzem łopaty tkwiącym w czaszce i sterczącym trzonkiem. Kilku pewnie się zastanawiało, czy zdążą wrócić do domu na Amerykańskich gladiatorów i czy kupony na loterię, które wczoraj kupili, okażą się szczęśliwe.

      Zupełnie inaczej było, kiedy jechali na spotkanie z Clarkiem. Lepiej. Zatrzymali się tuż po wschodzie słońca w podobnej knajpie jak ta i chociaż nie tryskali humorami, to pieprzyli trzy po trzy i od czasu do czasu wybuchali śmiechem przy pączkach i kawie. Przy jednym stole Doc rozwiązywał krzyżówkę, a pozostali zaglądali mu przez ramię i stukali się w żebra łokciami, dowcipkując, jaki to zaszczyt obcować z takim wykształconym człowiekiem. Doc odsiedział swoje, jak większość pozostałych, i miał złoty ząb, wstawiony w miejsce jedynki wybitej pałką przez policjanta. Ale nosił okulary dwuogniskowe i miał pociągłe, niemal arystokratyczne rysy, czytał gazety i wiedział różne rzeczy, na przykład co jest stolicą Kenii i kto walczył w wojnie Dwóch Róż. Roy Klowes spojrzał z ukosa na gazetę Doca i powiedział:

      – Dajcie mi krzyżówkę o naprawianiu motocykli i zarywaniu cipek. Na przykład „Co robię z twoją mamuśką” na… – policzył – sześć liter. Na takie pytanie mogę odpowiedzieć, Doc.

      – Powiedziałbym „brzydzisz”, ale „brzydzę” to siedem liter, więc moja odpowiedź brzmi: „mierzisz”.

      – A co to niby znaczy? – spytał Roy, drapiąc się po głowie.

      – Znaczy, że nie może się powstrzymać, żeby nie splunąć na twój widok.

      – No właśnie, mam przez nią taki wkurw, że nie wiem, bo mówiłem jej, żeby połykała, jak ją mierżę.

      Ludzie prawie pospadali z krzeseł ze śmiechu. Podobnie rżeli przy sąsiednim stoliku, gdzie Peaches próbował wyjaśnić, dlaczego zdecydował się na podwiązanie nasieniowodów.

      – Skusiło mnie, kiedy usłyszałem, że wystarczy zrobić jedną wazektomię na całe życie, czego nie można powiedzieć o aborcji. Na to praktycznie nie ma limitu. Każda głupia cipa jest potencjalną ruiną dla twojego portfela. Zanim się obejrzysz, będziesz musiał bulić za skrobanki i dopiero wtedy pukniesz się w głowę, że lepiej zainwestować w co innego. Poza tym twój związek już nigdy nie będzie taki sam, jak spuścisz juniora w toalecie. Zwyczajnie wszystko się wtedy zmienia, uwierzcie fachowcowi.

      Peaches nie musiał się silić na dowcipy. Potrafił wszystkich rozśmieszyć, mówiąc zwyczajnie to, co mu chodziło po głowie.

      Teraz Vince minął bandę przybitych chłopaków o zaczerwienionych oczach i usiadł przy barze obok Lemmy’ego.

      – I co twoim zdaniem powinniśmy zrobić z tym gównem po powrocie do Vegas? – spytał.

      – Zmyć się – odparł Lemmy. – Nikomu nie mówić, dokąd jedziemy. I nie oglądać się za siebie.

      Vince wybuchnął śmiechem. Lemmy nie. Podniósł kubek z kawą, lecz w połowie drogi do ust zatrzymał się i zamiast się napić, odstawił ją z powrotem.

      – Coś nie gra z kawą? – spytał Vince.

      – Nie, nie z kawą.

      – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to o uciekaniu było na serio?

      – Nie bylibyśmy jedyni, stary – powiedział Lemmy. – Widziałeś, co Roy zrobił tej dziewczynie w łazience.

      – Ona go prawie zastrzeliła – przypomniał mu Vince, zniżając głos, aby nikt ich nie usłyszał.

      – Nie miała nawet siedemnastu lat.

      Vince nie odpowiedział, ale też nikt tego nie oczekiwał.

      – Większość chłopaków nigdy w życiu nie widziała takiej jatki i myślę, że część z nich, w każdym razie ci bystrzejsi, rozpierzchną się na cztery strony świata, gdy tylko nadarzy się okazja. Znajdą sobie w życiu nowy cel. – Vince znowu się roześmiał, lecz Lemmy tylko zerknął na niego z ukosa. – Posłuchaj, kapitanie. Kiedy miałem osiemnaście lat, zabiłem brata, bo prowadziłem samochód zalany w trupa. Jak się ocknąłem, czułem na sobie jego krew. Szukałem śmierci w marines, żeby za to zapłacić, ale chłopaki w czarnych piżamach nie mogli mi pomóc. Z wojny pamiętam głównie smród własnych stóp, kiedy złapałem owrzodzenie tropikalne. Jakbym nosił w butach latrynę. Siedziałem w więzieniu tak samo

Скачать книгу