STO MILIONÓW DOLARÓW. Lee Child
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу STO MILIONÓW DOLARÓW - Lee Child страница 16
Waterman i White wyszli, ale Reacher został. On i Sinclair, tylko we dwoje. Sinclair podniosła wzrok i otaksowała go spojrzeniem.
– Chce pan o coś spytać?
Odparł w myśli: Tak. Czy jadła już pani kolację? Tego dnia też była w czarnej sukience do kolan, bardzo obcisłej, i też miała ciemne nylony i eleganckie szpilki. Ta jej twarz, te bezpretensjonalnie ułożone, przeczesane ręką włosy… I palec bez obrączki.
Ale spytał tylko:
– Naprawdę myśli pani, że chcieliby to kupić faceci, którzy łażą po linach w Jemenie?
– Dlaczego nie? Nie są zupełnymi prostakami. Sto milionów dolarów chyba to potwierdza. Popiera ich albo jakaś bandycka korporacja, albo rząd bandyckiego kraju, albo mają dostęp do kapitału bardzo bogatej rodziny. Każda ewentualność wskazuje na znajomość nowinek technicznych, w tym systemów komputerowych.
– To samospełniająca się przepowiednia. Wmawiacie to sobie.
– O co panu właściwie chodzi?
– Improwizacja to dobra rzecz. W przeciwieństwie do paniki. A wy chwytacie się brzytwy. Możecie się mylić. Gdzie się podziało zaglądanie pod każdy kamień?
– Ma pan do zaproponowania inny kierunek śledztwa?
– Jeszcze nie.
– Coś się działo w Hamburgu?
– Niewiele – odparł. – Widzieliśmy dom, w którym mieszkają. A co słychać u Irańczyka?
– Wszystko dobrze. Meldował się dziś rano. Nic się nie dzieje. Cztery ulice dalej było małe zamieszanie. Zamordowano jakąś prostytutkę.
– Wiem, widzieliśmy. Widzieliśmy wiele rzeczy, w tym mnóstwo miejsc nadających się na spotkanie. Jest ich za dużo. Zaczynamy ze złej strony. Trzeba śledzić posłańca.
– To zbyt ryzykowne.
– Nie ma innego wyjścia – upierał się Reacher.
– Jest. Namierzcie Amerykanina, zanim dojdzie do spotkania. Tak byłoby lepiej dla wszystkich zainteresowanych.
– Góra na panią naciska.
– Tak, przyznaję, że nasza administracja byłaby bardzo zadowolona, gdyby sprawę szybko zamknięto.
– Dlatego chcecie to zawęzić, żeby lepiej się poczuć. Nie ma to jak postęp, nawet wyimaginowany. Dwustu podejrzanych brzmi lepiej niż dwieście tysięcy. Ja to rozumiem. Ale robić coś tylko dla lepszego samopoczucia? To niezbyt mądre.
Sinclair długo milczała. W końcu podjęła decyzję.
– Dobrze. Kiedy nie będzie pan potrzebny kolegom, może pan pracować na własną rękę.
• • •
Co było ograniczeniem innego rodzaju, bo swoboda działania wiązała się z ryzykiem. Jedno złe uderzenie i wypadasz z gry. Jedna fałszywa teoria i…
– Wszystko sprowadza się do jednego pytania: co ten facet sprzedaje? – podsumowała Neagley.
– Pełna zgoda – powiedział Reacher.
– Więc co?
– Zrobiłaś listę.
– Nie. Lista jest pusta. Jakich informacji wywiadowczych mogliby od nas chcieć? Co jest warte dla nich sto milionów dolarów? Przecież wszystko już wiedzą. Wystarczy wziąć gazetę. Nasza armia jest większa od ich armii. Koniec opowieści. Jeśli przyjdzie co do czego, skopiemy im tyłek. Mieliby wydawać sto milionów, żeby sprawdzić, w jaki sposób i jak mocno? Co by im to dało?
– W takim razie sprzęt.
– Ale jaki? Sprzęt jest albo tani i łatwo dostępny, albo wymaga pułku inżynierów do obsługi. Nie ma nic pośredniego. Sto milionów to dziwna cena, ni przypiął, ni wypiął.
Reacher kiwnął głową.
– To samo powiedziałem White’owi. Jego zdaniem chodzi o czołgi i samoloty.
– Czego mogliby od nas chcieć? – deliberowała Neagley. – Daj mi choć jeden dobry przykład. Oczywiście czegoś, czego przeciętny żołnierz piechoty mógłby użyć w terenie, na polu walki, podczas bitwy. Nic innego by ich nie interesowało. Polują na coś prostego, solidnego i niezawodnego. Coś z dużym czerwonym guzikiem. I wielką strzałką wskazującą do przodu. Bo nie mają ani specjalistycznego wyszkolenia, ani pułku inżynierów.
– Jest mnóstwo takich rzeczy – zauważył Reacher.
– Zgoda. Na pewno mieliby chrapkę na przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe. Można zestrzeliwać nimi samoloty pasażerskie, najlepiej nad miastem. Z tym że oni już je mają. My podarowaliśmy tysiące takich zestawów mudżahedinom, kolejne tysiące zostawili wychodzący z Afganistanu Sowieci. I teraz nowa Rosja opycha im tysiące tych, które zdążyli stamtąd wywieźć. A gdyby im zabrakło, zawsze mogą kupić tanie podróbki w Chinach. Albo w Korei Północnej. Wydanie stu milionów dolarów na naramienne wyrzutnie przeciwlotnicze byłoby fizyczną niemożliwością. Są zbyt powszechne. Za tanie. Ekonomia się kłania, kurs podstawowy. To tak, jakby wydali tę kasę na hałdę ziemi.
– Więc co zostaje?
– Nic. Nie mamy żadnej teorii.
W McLean w Wirginii była dziesiąta wieczorem.
• • •
A w afgańskim Dżalalabadzie wpół do ósmej rano. Posłaniec znowu czekał w sieni. Przez wbudowane wysoko okno wpadały promienie słońca, budząc pyłki kurzu i nowo narodzone muchy. W kuchni parzyła się herbata.
W końcu zaprowadzono go do tej samej małej izby co zawsze. Tam też było wysoko wbudowane okno, promienie słońca, tańczące pyłki kurzu i budzące się do życia muchy. Na tych samych poduszkach siedzieli ci sami mężczyźni. Obydwaj brodaci, jeden gruby i niski, drugi szczupły i wysoki, obaj w prostych białych szatach i prostych białych turbanach.
– Wyjedziesz dziś z naszą odpowiedzią – zaczął ten wysoki.
Posłaniec z respektem pochylił głowę.
– Świat żyje handlem – ciągnął mężczyzna. – Ale my nie kupujemy wielbłądów. Dlatego odpowiedź jest prosta.
Posłaniec znowu pochylił głowę i lekko ją przekrzywił, jakby nadstawiał ucha.
– Powiedz Amerykaninowi, że zapłacimy, ile chce.
8
Cztery