Długa noc w Paryżu. Dov Alfon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Długa noc w Paryżu - Dov Alfon страница 20
– Nie, panie generale, po prostu byłam już o niego dzisiaj pytana dwa razy. Najpierw prosił o niego pański adiutant, kiedy przyszła koperta z kodem czarnym.
– A potem chciał go jeszcze raz?
– Nie, przyszła do mnie porucznik, która była dziś na zebraniu. W czasie przerwy poprosiła o sprawdzenie numeru w bazie danych.
– Ta z marynarki wojennej? – spytał generał, choć już domyślał się, jaka będzie odpowiedź.
– Nie, ta w zielonym mundurze. Z osiem dwieście.
Rotelmann pokiwał głową, zastanawiając się nad tą wiadomością.
– Mam pana połączyć z ambasadą w Paryżu? – spytała sekretarka, odczekawszy kilka sekund.
– Nie, nie trzeba. Proszę wezwać Zorro do mojego biura. Niech przyjdzie jak najszybciej.
Rozdział 24
Yermi bardzo długo widział tylko pola.
Pół godziny później krajobraz wzbogaciły szare biurowce i brzydkie centra handlowe. Dopiero kiedy autobus zjechał z autoroute, Yermiemu ukazały się pierwsze dzielnice mieszkalne. Wyglądały dokładnie tak, jak sobie wyobrażał: były piękne i jednolicie wyrafinowane. Yermi domyślił się, że nareszcie dotarli do Paryża.
Zaczął padać ulewny deszcz. Prawdziwi Francuzi pojawili się na chodnikach: mężczyźni w długich płaszczach, smukłe dziewczyny w butach na obcasie, stylowe starsze kobiety – niektóre z pudlami na smyczach; każdy z parasolką, jak gdyby jakiś boski porządek zapewnił im ochronę przed choćby jedną kroplą wody.
Yermi nie miał pojęcia, dokąd wiezie go autobus. Wsiadł do niego przy wyjściu z Terminala 2A, instynktownie zwiększając dystans między sobą a mundurowymi, których zauważył w hali przylotów. Autobus z logo portu lotniczego był biały. Wsiadało do niego wielu pasażerów, więc Yermi poszedł w ich ślady. Miał wrażenie, że jest jedynym Izraelczykiem na pokładzie. Zapłacił kierowcy tak samo jak wszyscy, umieścił walizkę na specjalnej półce tak samo jak wszyscy i usiadł przy oknie – tak samo jak wszyscy. Ale tylko jego ściskało w żołądku.
Deszcz łomotał o szyby autobusu. Piesi uciekali do kawiarni – dużych, dobrze oświetlonych. Yermi zaczął dostrzegać turystów, samotnych i w parach. Wyglądali na równie zagubionych jak on. Autobus wjechał w mniejsze uliczki. Teraz za oknami pojawili się też biznesmeni w lekkich wiosennych garniturach w wesołych kolorach. Taksówki były białe, autobusy zielone, a światła samochodów roztaczały żółty blask. Myśli Yermiego nadal spowijała bura mgła.
Autobus ostro skręcił w bardzo wąską ulicę, o włos unikając kałuży tuż obok przechodnia kryjącego się pod markizą. Yermi znów przetarł zaparowaną szybę, by przyjrzeć się witrynom sklepowym. Od razu dało się zauważyć, że to luksusowe butiki – pełne koronek, biżuterii i designerskich marek. Dostrzegł nawet duży sklep Fabergé; dziadkowie Yermiego byliby zachwyceni. W ich salonie w Aszdod całą półkę zajmowały książki o zaginionych carskich klejnotach.
Wąska uliczka przeszła w przestronny bulwar. Kręciło się po nim więcej ludzi, niż Yermi widział w całym życiu. Po wielkich torbach z zakupami w dłoniach przechodniów domyślił się, że pewnie znajdują się tu jakieś duże domy handlowe, może nawet ten, o którym babcia tyle mu opowiadała. Instynktownie włożył rękę do przedniej kieszeni spodni, tej z pieniędzmi otrzymanymi od niej na podróż.
Autobus powoli zawrócił na niewielkim rondzie, a chwilę później niemal bezszelestnie się zatrzymał. Kierowca otworzył tylne drzwi, a pasażerowie zaczęli się przepychać do części z bagażami, jakby się bali, że właśnie ich walizka zniknie. Yermi wysiadł ostatni. W prawej dłoni ściskał rączkę walizki, a lewą odsunął nieco kaptur, przyszyty do watowanej wojskowej kurtki.
Stanął na niewielkim placyku, który – jeśli wierzyć tabliczce – został nazwany na cześć rosyjskiego impresaria Siergieja Diagilewa. Yermi spróbował uznać to za dobry znak, ale nie miał pojęcia, dokąd iść dalej. Ocenił, że jest za domami handlowymi, czyli budynek przed nim to prawdopodobnie opera. Przeszedł przez ulicę, nieco przyspieszając, i zerknął do sklepowych witryn. Z jednej spoglądał na niego George Clooney, zachęcający z plakatu do picia kawy parzonej z kapsułek.
Wszędzie wokół było mnóstwo jednakowo zapyziałych hoteli; wątpił, by któryś był wyposażony w potrzebną mu technologię. Yermi poczuł na twarzy ostry powiew wiatru, a po chwili ujrzał po lewej monstrualnie wielki i monstrualnie brzydki budynek. Uznał, że pewnie dotarł na tyły opery. Deszcz przegnał wszystkich ludzi z placu. Po obu stronach ulicy tłoczyły się hotele.
W pierwszym recepcjonista przyglądał mu się przez chwilę, po czym powiedział – niemal przekonującym tonem – że niestety nie mają żadnych wolnych pokoi.
Przeszedł na drugą stronę ulicy. W kolejnym hotelu hol wydawał się przestronniejszy niż wnętrze opery. Wokół Yermiego unosił się gwar rozmów w różnych językach. Często rozbrzmiewał rosyjski, w pewnej chwili udało mu się nawet wychwycić hebrajski. W recepcji siedziały same kobiety, co zdecydowanie zwiększało jego szanse na powodzenie.
Recepcjonistka wysłuchała go uważnie, kiedy wyjaśniał, że nie ma karty kredytowej. Po konsultacji z kierowniczką zmiany wróciła z propozycją rozsądnego kompromisu: w takich okolicznościach i bez wcześniejszej rezerwacji hotel może ugościć Yermiego wbrew ogólnym regulacjom, ale płatność – nawet gdyby chciał zostać tylko na jedną noc – musi zostać uregulowana z góry. Następnie kobieta skserowała jego paszport i zaoferowała pomoc w wypełnieniu dokumentów, które mu podsunęła. Przepisała jego dane z dokumentu: Vladislav Yerminski. Narodowość: Izrael. Wiek: 21 lat. Podyktował jej adres i kod pocztowy. Rodzaj wizyty: Służbowa? Turystyczna? Inna? „Służbowa”. Po przekazaniu kobiecie dwustu pięćdziesięciu euro – połowy posiadanej gotówki – Yermi odebrał klucz do pokoju 5508. Jego nadzieja się ziściła: karta magnetyczna była zakodowana trzydziestodwubitowym szyfrem. Bułka z masłem.
Pokój był mniejszy, niż Yermi się spodziewał za taką cenę, ale opłata obejmowała też możliwość podpięcia się do hotelowej sieci Ethernet, i tylko to się liczyło. Okna były odsłonięte; roztaczał się z nich widok na frontową ścianę opery, przyozdobioną podobiznami złoconych greckich bóstw. Z włączonego telewizora leciała reklama hotelu przy akompaniamencie irytującej adaptacji utworu Czajkowskiego. Yermi znalazł pilota i wcisnął guzik, by zmienić kanał. Muzyka natychmiast przeszła w gorączkowe trajkotanie reportera po francusku. Gdy na ekranie pojawił się obraz, Yermi zobaczył samolot El Al, a tuż pod nim ogromny pasek: Le kidnapping à Charles de Gaulle. Nie odrywając wzroku od ekranu, spróbował usiąść na łóżku, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Zjeżdżał coraz niżej, aż znalazł się na dywanie, skąd gapił się na Chińczyków i blondynkę, a jego mózg powoli przyswajał nowe informacje.
Rozdział 25
Każdy parking przy Polach Elizejskich ogłaszał neonowymi literami, że jest zapełniony. Aleja połyskiwała radosną dumą, migotała w słońcu po ulewie, która przed chwilą obmyła całe miasto. Abadi spróbował szczęścia