Dzika rzecz. Rafał Księżyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dzika rzecz - Rafał Księżyk страница 15

Dzika rzecz - Rafał Księżyk Poza serią

Скачать книгу

Ride On jest rytm, którego wcześniej i później na świecie nie słyszałem, rytm trochę postawiony na głowie, bardzo krótkie synkopy, tak jakby przesunięty beat ragga. Układałem ten rytm ze Stopą w Stanclewie, Stopa doznał wtedy swoistego olśnienia. Jeszcze przed Londynem zaczęliśmy przygotowywać demo Legendy i pracowaliśmy z automatem perkusyjnym. Na automacie robiliśmy też Ride On. Widziałem, jak strasznie Stopa się przy tym rozwinął, jak gdyby w tym automacie usłyszał siebie z innej perspektywy i zorientował się, co jeszcze może usprawnić.

      A może to podczas przenoszenia pomysłów z automatu na żywe bębny Stopa osiągnął tak niesłychane połączenie siły i precyzji uderzenia? Jakby na przekór temu procesowi jego gra z 1991 przepowiada to, co się miało dziać z samplowanymi i programowanymi breakami we wschodzącej epoce techno.

      Izrael zagrał kilka koncertów w londyńskich klubach, w tym w słynnym Marquee. Szukali wydawcy dla nowego materiału, Miller próbował też znaleźć dla nich zachodniego menedżera.

      – Naiwnie myślałem, że jak chłopaki przyjadą, to na fali tej solidarnościowej, nowej Polski zainteresują świat swoją muzyką. To był dobry moment. Izrael był bardzo oryginalny. Ale żeby coś osiągnąć, musieliby tu zostać przynajmniej rok. Pokręcić się, pograć koncerty, zbudować sobie jakąś bazę fanów. A tak, żeby sprzedać coś, co było z kosmosu, trzeba by trafić na kogoś, kto by się tym autentycznie zachwycił. Ekonomicznie w Anglii było wtedy nieciekawie, to był moment upadku thatcheryzmu. Nie mogłem się zająć chłopakami na pełen etat, bo musiałem też pracować. Mieli gdzie mieszkać, pomogłem im załatwić pracę. Zatrzymali się nad moją pracownią przy North End Road, na dole urządziliśmy prowizorycz­ne studio, gdzie nagrali demo. Udało mi się zrobić parę koncertów. Zadzwoniłem do Marquee, akurat odebrał właściciel, przebojowo uderzyłem: przyjechali Soul Rebels from Warsaw i trzeba im zrobić koncert. Od razu nas zabukował. Sami rozwieszaliśmy plakaty. Trochę ludzi przyszło, łącznie z dwiema paniami z Izraela, które wyszły oburzone, bo myślały, że będzie to izraelska muzyka ludowa. Problem był taki, że Derek nie dotarł i zespołem zajął się pijany akustyk z klubu. Nagłośnił ­Izrael jak heavy metal – skomentował to potem Robert.

      Brylewski w wywiadzie dla „Brumu”:

      Przyznam się, że liczyliśmy na nawiązanie kontaktów z jakąś większą firmą. Poszliśmy nawet całą bandą do Virgin. Tam facet nas obejrzał, posłuchał muzyki i powiedział: „Widzę, że jesteście prawdziwymi ludźmi”. To u nich duży komplement. Niestety, wtedy firma zajmowała się promocją średnio ambitnych duetów elektronicznych i nie mieli­śmy tam czego szukać.

      Miller: – Z innego wydawnictwa zadzwonili i spytali, jak mógłbym określić muzykę z tego demo. „Muzyka leśnych ludzi”, odpowiedziałem. Widocznie nie mieli takiej szufladki.

      Otarli się, i owszem, o wielki show-biznes, ale przypominało to groteskową komedię.

      W Londynie mieli kontakt z Markiem „Kabulem” Potempskim, barwnym obieżyświatem, którego znali z Warszawy. Kabul pracował wówczas w Londynie jako kierowca limuzyny. Akurat wiózł gości z japońskiej telewizji, którzy kręcili w stolicy Wielkiej Brytanii program muzyczny, a że był człowiekiem kontaktowym i miał przy sobie kasetę Izraela, z miejsca wkręcił zespół do tego programu. W obsadzie show, w którym grało się z playbacku, pojawił się między innymi nowofalowy zespół The Opposition, Basia Trzetrzelewska oraz bard z Rumunii. Izrael wykonał I Don’t Wanna Get Stuck, a Brylewski wszedł na scenę w koszulce z logo „Solidarności” i w góralskim kapeluszu. Nie było to wydarzenie artystyczne, ale honorarium, tysiąc dwieście funtów, pozwoliło sfinansować powrót do Polski.

      Show Izraela dla japońskiej telewizji. Od lewej: Vivian Quarcoo, Brylu, Maleo

      Archiwum Marcina Millera

      Polska koncertowa premiera nowego materiału miała miejsce na warszawskim festiwalu Rock Atak 10 czerwca, tydzień po wolnych wyborach i masakrze na placu Tian’anmen. Londyńskie nagrania długo czekały na publikację. Prawa kupiła wytwórnia Wifon, ale zwlekała i umowa wygasła. Dopiero w rok po sesji ukazały się kaseta i kompakt (trzy tysiące sztuk wytłoczonych w Berlinie), wtedy właśnie nazwane 1991, wydane przez kumpli. Menedżer zespołu Krzysztof Kownacki wraz z bratem ciotecznym i Piotrem „Czombe” Dubielem, eksgitarzystą Deutera, Tiltu i TZN Xenny, na fali transformacji założyli własną wytwórnię – DNA. Nie przetrwała długo, ale zdążyła wydać jeszcze dwa ważne materiały. Co ciekawe, DNA odrzuciło pierwszy solowy materiał Kazika, słynne Spalam się, a w każdym razie zażądało poprawek, na które artysta nie przystał. Ukazały się u nich natomiast 3 potocki, przebojowa pierwsza polska płyta De Press, legendy norweskiej nowej fali dowodzonej przez górala-emigranta Andrzeja Dziubka, oraz, tylko na kasecie, Paff, arcyciekawy avant-popowy projekt ­Kiniora nagrany w 1989 roku.

      Brylu reprezentuje Polskę. W garderobie przed nagraniem telewizyjnym

      Archiwum Marcina Millera

      Paff przeszedł wtedy bez większego echa – na rynku, bo najwyższe uznanie, jakie może wyrazić muzyk, okazał Grzegorz Ciechowski, który zaangażował skład zespołu do jednej z inkarnacji Obywatela GC. Przy Kiniorze trzeba się zatrzymać. Jeśliby szukać kontynuacji oryginalnej muzycznej formuły wypracowanej na 1991, to na myśl przychodzi przede wszystkim kolejny zespół Kiniorskiego z początku lat dziewięć­dziesiątych, kielecka Kinior Sky Orchestra. Na cztero­śladowym magnetofonie Tascam, kupionym przez Kiniora w Londynie, nagrali w 1991 roku fantastyczny materiał, rozpowszechniany podczas koncertów na wydanej własnym sumptem kasecie. Paff 1989 i Kinior Sky Orchestra to esencjonalne dzieła wyrosłe z zamętu czasów transformacji, wizjonerskie albumy z dziwną mieszanką psychodelii, art rocka i dysonansowej nowej fali, muzyki elektroakustycznej i etnicznej, funku i free jazzu. A przy tym są to płyty z najlepszym polskim funkowym groove’em, w transowym zapamiętaniu dryfujące w stronę rytmów przepowiadających ewolucję techno i ­jungle, które właśnie wtedy rodziło się w czarnych dzielnicach Londynu.

      Magia ognia,

      Magia transu,

      Magia natury,

      Magia przestrzeni

      – śpiewa Kinior w Drala z Paff 1989 i jakkolwiek naiwnie dziś brzmią te słowa, wówczas działały jak zapowiedź nowej epoki. Czapki z głów przed Kiniorem i muzykami Sky Orchestra: perkusistą Andrzejem Rajskim, basistą Mario Matyskiem, kongistą Radkiem Nowakowskim i gitarzystą Marcinem Bracichowiczem. Innym groove’owym arcydziełem tego czasu jest Gin Gi Lob nagrany w 1991 przez kolegów Kiniora z często­chowskiej formacji Tie Break.

      W 1991, 1992 roku ludzie w Polsce nie byli gotowi na takie granie. Dlatego też roczny poślizg w wydaniu wcale nie ­zaszkodził płycie Izraela. Ba, wciąż była za bardzo do przodu.

      Nową odsłonę grupy w pierwszej chwili przyjęto nieufnie.

      Wspomina Dżu Dżu: – Zanim ludzie się przekonali do naszej nowej muzyki, mieliśmy problem. Bo Izrael był przypisany do reggae i mówili, że jesteśmy zdrajcami. Na pierwszych koncertach z materiałem z 1991 negatywnie nas odbierali, nie było to rozumiane.

      Izrael przekonał do siebie publiczność porywającymi energią koncertami.

Скачать книгу