Córka. Anne B. Ragde

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Córka - Anne B. Ragde страница 10

Córka - Anne B. Ragde Arcydzieła literatury norweskiej

Скачать книгу

go podnieść, mięśnie ją bolały i strzelało jej w stawach, ścisnęła kłąb w palcach i wyniosła go do kubła na śmieci pod zlewem, odkręciła wodę i obmyła końcówki palców i nadgarstki, przepłukała chłodną wodą usta, spijając parę kropel, potem mokrymi dłońmi natarła twarz, nagle przypomniała sobie, jak Erlend marudził, żeby używała tuszu do rzęs, pytał, dlaczego nie chce się trochę upiększyć. Ale gdyby pragnęła się upiększać, nie mogłaby trzeć oczu i przemywać twarzy lodowatą wodą, wtedy wyglądałaby jak na filmach, z czarnymi zaciekami aż po kąciki ust, albo jak przebrana na Halloween. Czuła się strasznie skołowana, zawieszona gdzieś między snem, wspomnieniami a rzeczywistością, prawdopodobnie takiego stanu permanentnie doświadczali starzy ludzie, dziadek jej o tym opowiadał, był otoczony osobami, które nie odróżniały snu od rzeczywistości, bo tak źle sypiały w nocy, a on za to miał w głowie wyjątkową jasność. Wciągnęła spodnie dresowe wiszące na oparciu jednego z krzeseł w kuchni, a potem wyszła na ganek i usiadła.

      Woda i papieros ją rozbudziły.

      Dobrą stroną zasypiania na sofie było to, że teraz nie zaśnie wcześniej niż późno w nocy, kładzenie się o zwykłej porze byłoby marnowaniem czasu, więc mogła równie dobrze popracować nad tym, co i tak musiała zrobić dziś wieczorem: obrobić do końca albumy ze zdjęciami z dwóch ostatnich pogrzebów.

      Po pogrzebie rodziny zawsze dostawały albumy z fotografiami, były tam zdjęcia trumny, wieńców i bukietów albo wystroju pomieszczenia, w którym odbywała się ceremonia, w zależności od tego, jaka forma pogrzebu została wybrana. Nauczyła się dobrze fotografować. Chodziło o to, aby udokumentować pożegnanie tak, jak to sobie wyobrażała rodzina. Robiła zdjęcia wszystkiego z bliska, potem obejmujące całość fotografie z chóru, zdjęcia kościoła z zewnątrz, każdego elementu, który, jak sądziła, będzie dla nich ważny później, na przykład kwitnącego krzewu różanego pochylonego nad schodami kościoła w Vavold tego popołudnia, kiedy odbywała się ceremonia pogrzebowa czterdziestoletniego nauczyciela gimnazjum, który zmarł na raka, w kościele miały się zebrać tłumy młodzieży z telefonami komórkowymi w kieszeniach, a ona z całej siły trzymała kciuki, żeby żaden z nich nie zadzwonił ani nie wydał innego dźwięku podczas ceremonii.

      Zdjęcia robione z chóru zawsze dobrze wychodziły, ujęcia były symetryczne, barwne i w dostatecznym stopniu wzniosłe, światło padające z boków dawało korzystny efekt, jako że wszystkie kościoły, w których miała okazję robić zdjęcia, miały okna z boku, po obu stronach ołtarza. Kiedy tak stała przy barierce na chórze z aparatem na statywie, przyszedł organista, którego nigdy wcześniej nie widziała, prześliznął się za nią i zaczął grać Berceuse, zwaną kołysanką, melodię skomponował Finn Kalvik, to wiedziała, a słowa napisał André Bjerke, i było to tak piękne, że aż się wyprostowała i stała tak, zasłuchana. W lustrze, które organiści zazwyczaj umieszczali z przodu, żeby widzieć, kiedy pastor daje im znak, na pewno zauważył, że przestała robić zdjęcia. Uniósł dłonie znad klawiszy i obrócił się na stołku. W kościele zapadła nagle ogłuszająca cisza.

      Organista miał solidne, rogowe okulary w miodowym kolorze, wciśnięte aż na grzywkę, oczy lśniły mu przygaszonym błękitem, a wargi były wysuszone na wiór i pokryte drobnymi kawałkami białego naskórka, powinien je posmarować, pomyślała i jednocześnie zauważyła, że paznokcie niektórych palców organisty są ogryzione niemal do krwi, nie wyglądał na szczęśliwego człowieka, jego wełniany sweter w kolorze cynamonowego brązu upstrzony był z przodu licznymi plamami po jedzeniu. Samotny i niekochany, pomyślała, najprawdopodobniej pozbawiony kobiety.

      Ich oczy się spotkały.

      – To zrobi mocne wrażenie – powiedziała.

      – Słyszałem, że chcą zaśpiewać wszystkie osiem zwrotek, więc będę po prostu grał.

      – Mieliśmy z nimi, że tak powiem, dyskusję na ten temat – dodała. – Ale teraz najbliższa rodzina już się zgodziła na odśpiewanie całości. Uczniowie tego chcieli.

      – Taki… szczery ten tekst – stwierdził. – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek grał go na pogrzebie, dlatego muszę trochę poćwiczyć, zanim zaczniemy.

      – Szczery, mówi pan? Nie jest pan wierzący?

      – Nie, w zasadzie nie – odparł. – Chyba bardziej wierzę temu tekstowi niż Ewangelii. Ale jestem trochę zaskoczony, że pastor się na to zgodził. Na zaśpiewanie tego w kościele.

      – On był chyba… bardzo niezwykłym nauczycielem – powiedziała – który miał ogromny wpływ na swoich uczniów. Był zdania, że każdy jest w pełni i do końca odpowiedzialny za własne życie, uważał też, że dobrze jest kwestionować wszystkie utarte prawdy, na jakie natykamy się w życiu, niektórzy rodzice mieli z tym problem, jego opinie nie zawsze były popularne.

      – Przy tak długiej pieśni zazwyczaj ma się chórmistrza do pomocy – stwierdził. – Albo solistę.

      – Oczywiście. Ale teraz nie będzie nikogo takiego. Jego uczniowie postanowili zaśpiewać, wszyscy razem.

      Organista ponownie odwrócił się do niej plecami i zaczął grać, a ona wtórowała mu, nucąc.

      – „Słodko śpij, chłopcze mój, życie twe jest snem; poprzez ciemną wodę mórz płyń ku nocy, która tuż; każdy z nas jest sam…”

      Pochyliła się nad aparatem na statywie. Zawsze kończyła robić zdjęcia przed przyjściem rodziny i pozostałych żałobników do kościoła lub innego miejsca ceremonii, na tych fotografiach nie powinno być ludzi. Ale obróbka tego materiału potem to było trudne zadanie. Peder Bovim przygotował szablon i nawiązał współpracę z zakładem fotograficznym, co się znakomicie sprawdzało. Oprócz analogowego albumu najbliższa rodzina otrzymywała również cyfrową wersję zdjęć. Dzięki temu mogli je wysłać, do kogo chcieli, albo zamieścić na przykład na Facebooku.

      Lubiła pracę fotografki. Miała album z pogrzebu Margida, z pogrzebu, którym zajęli się Karin i Konrad Bovimowie, rodzice Pedera prowadzący o wiele większe przedsiębiorstwo pogrzebowe od małego biura Neshov.

      W albumie znalazło się też zdjęcie Margida w trumnie, nalegała na to, bo tak pięknie w niej wyglądał, w ciemnym garniturze, białej koszuli i z tym krawatem w kolorze niebiańskiego błękitu, który sama wybrała, niebieskim jak niebo, w które wierzył. Nie było ważne, że ona tej wiary nie podziela, to Margido tam leżał, to jego niebo miał odzwierciedlać ten krawat, jego godność podkreślać ten garnitur, w zasadzie zgodnie z przepisami nie wolno było chować ludzi w takich ubraniach, ponieważ nie były biodegradowalne, dlatego Konrad Bovim w albumie cyfrowym pominął zdjęcie Margida leżącego w trumnie, aby na wypadek zamieszczenia fotografii w internecie nikt nie zobaczył, że pracownicy biura omijają przepisy, kiedy chodzi o bliskich im ludzi. Mieliby wtedy kłopot z wyjaśnianiem tego następnym klientom.

      Jednocześnie cieszyła się – nie wiedziała, jak to inaczej nazwać… – ale tak, cieszyła się, że miała ten przywilej przygotowania Margida do ostatniej podróży, że mogła zaznać, jak to jest znaleźć się po drugiej stronie barykady, kiedy samemu jest się tym bliskim krewnym i chce się podjąć wszystkie ważne decyzje, dokonać jak najlepszych wyborów. Nauczyło to ją, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze większej pokory.

      Chociaż oczywiście zdawała sobie sprawę, że Konrad i Karin Bovimowie po prostu robią swoją robotę w związku ze śmiercią Margida, cały ten proces dał jej poczucie wielkiego sensu, czuła wagę własnych

Скачать книгу