Córka. Anne B. Ragde
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córka - Anne B. Ragde страница 17
– Mnie?
– Tak, Anna strasznie się cieszy na twój widok i tylko dlatego nie doszło do katastrofy. A przy okazji: połowa twoich zębów leży na ziemi.
Faktycznie, górna proteza wypadła mu z ust, dziadek pochylił się z mozołem i niezdarnie ją podniósł.
– Nie wkładaj jej z powrotem, najpierw ją umyjemy, nie chcesz chyba mieć w ustach kamyków i psiej sierści – powiedziała Torunn i zaczęła uwiązywać psa do drzewa na podwórzu.
– Dobrze, że nie uciekła – stwierdził staruszek, przesuwając językiem po dziąsłach z głośnym mlaśnięciem.
– A może widzisz tu coś, na co nie zwróciłeś w pierwszej chwili uwagi? – zapytała Torunn. Dziadek stał ze sztuczną szczęką w dłoni, wciąż miał rozbawioną minę.
– Hę? – zdziwił się.
Wskazała palcem na maszt.
Zobaczył go wreszcie, wyprostował plecy, a jego twarz przybrała przedziwny, uroczysty wyraz.
– W końcu – powiedział. – Ale…
– Ale co?
– Na dole, on przecież… Nie, o nie…
– O czym ty mówisz? – spytała Torunn.
– Na samym dole jest ciągle stary. A wszystko miało być nowe. Na dole jest nadal ten stary złom.
– To mnie akurat bardzo ucieszyło. Że dało się wykorzystać dawny fundament.
– Miałem zapłacić za wszystko, żeby każda część była nowa.
W tej samej chwili niebo nad nimi otworzyło się i zaczął padać lodowaty deszcz, Torunn nie widziała wcześniej chmury, bo też jej nie wypatrywała, i była na to zupełnie nieprzygotowana.
– Do domu! Musimy się schować, weź mnie pod ramię.
Dotarli razem do ganku.
– Ale pies…
– Siedzi pod drzewem jak pod parasolem. To polarna rasa, nic się nie stanie, jak trochę zmoknie. Rany boskie, co za ulewa, aż się wierzyć nie chce.
Usadziła dziadka przy laminowanym stole pod oknem kuchennym, z kępek włosów, które mu jeszcze pozostały na głowie, kapała woda, staruszek śmiał się bezzębnymi ustami, wciąż ściskając górną szczękę w dłoni. Torunn wyjrzała na Annę, która stała z zadartym pionowo ogonem, uważnie śledząc drżące na deszczu liście drzewa.
– Daj mi protezę, to ją opłuczę. A potem będzie kawa i kogel-mogel. Rany boskie, co za dzień…
– Dużo u ciebie tych ran boskich. Dobrze, że Margido tego nie słyszy.
Żółtka czekały już w plastikowej misce, Torunn przeczytała w sieci, że do ucierania najlepsze są w temperaturze pokojowej. Opłukała protezę pod ciepłą wodą z kranu.
– On nie takie rzeczy słyszał. I zawsze mi wybaczał. Proszę bardzo. Świeżo umyta. Można wkładać.
Dziadek wsunął szczękę na miejsce, Torunn usiadła naprzeciwko niego, ale musiała odwrócić wzrok, gdy jego wargi zacisnęły się wokół kupnych zębów.
– No i tak to wygląda. Siedzimy tu sobie i miło spędzamy czas.
– Weź psa do domu. Przecież tak pada.
– To tylko przelotna ulewa, zaraz się rozpogodzi, a ja przygotuję w tym czasie kawę i kogel-mogel. Jak przestanie padać, to wciągniemy na maszt chorągiewkę. Zobaczysz, jak to będzie pięknie wyglądać. Poza tym wybieram się z nią potem na przebieżkę, a nie chce mi się jej myć i wycierać dwa razy.
– Kto zdecydował, żeby zostawić to stare na dole? Ci, co stawiali nowy maszt?
– Po prostu tak zrobili, nawet za bardzo o to nie pytali. Nie mówili po norwesku.
– W domu opieki też jest dużo takich, co nie mówią.
– To gorzej – stwierdziła Torunn.
– Oni przede wszystkim sprzątają. I podają jedzenie i takie tam.
– To ja zaczynam parzyć kawę i ucierać kogel-mogel, dopiero się będzie działo, prawdziwe przyjęcie w zupełnie zwykły dzień.
– Tak – zgodził się dziadek i przeczesał rzadkie włosy drżącą dłonią.
Nie wydawał się zbyt zachwycony, pewnie dużo bardziej cieszyły go napój gazowany i kostki cukru w jego własnym pokoju. A te spodnie będzie chyba musiała oddać do sklepu Armii Zbawienia, może nawet uda im się połączyć je w pary z pasującymi marynarkami, o ile ich jeszcze nie sprzedali.
– Teraz trochę pohałasuję mikserem, ale chyba jakoś to zniesiesz – powiedziała.
Dziadek tylko skinął głową i wyjrzał przez okno kuchenne, pewnie patrzył na psa. Powinnam częściej zabierać ją do domu opieki, pomyślała Torunn, starzy ludzie tak lubią zwierzęta.
Wszystko było nie tak. Pies siedział na zewnątrz, a on tak cieszył się na możliwość zanurzenia palców w jego futrze, teraz suka była mokra i nie dało się wziąć jej do środka. Nowy, wspaniały maszt flagowy został postawiony na starej ohydzie, no i ta sprawa ze spodniami, Torunn, zdaje się, bardzo się to nie spodobało. I do tego wszystkiego chciała zrobić kogel-mogel, który jadał tylko na siedemnastego maja. Smak kogla-mogla to nie było byle co. Nie można było tego jeść w zwykły dzień. Jajko na miękko odrobinę go przypominało, ale tylko odrobinę, mimo to wtedy też przemykało mu przez myśl majowe święto narodowe.
Dzień był dobry, póki siedział i czytał. Roald Amundsen był niezłym spryciarzem, zazdrosnym o pozycję Fridtjöfa Nansena, to na pewno dlatego okłamał Nansena i podstępem zabrał jego drewniany żaglowiec na biegun południowy. Dziwnie było też czytać, że Amundsen uganiał się zawsze za zamężnymi kobietami, dzięki czemu nie musiał potem się z nimi wiązać, to musiało być bardzo osobliwe uczucie, żeby przez cały czas zawracać sobie głowę mężatkami, równie niepojęte, jak używanie brązowego cukru, że też można było w ogóle czegoś takiego pragnąć.
Miał wrażenie, że kawa i kogel-mogel zostały przygotowane dosłownie w chwilę, on przyglądał się w tym czasie psu krążącemu dookoła drzewa na podwórzu i myślał z radością o możliwości poczytania o Amundsenie i wszystkich innych polarnikach, będzie musiał porządnie się otulić, może weźmie dodatkowy koc, albo wręcz ściągnie z łóżka kołdrę, i pomyśleć, że byli w stanie maszerować w tym przenikliwym zimnie, to będzie zupełnie jak czytanie o bitwie o ciężką wodę w Vemork albo o Janie Baalsrudzie, któremu za cenę odmrożeń i kompletnego wycieńczenia udało się uciec przed Niemcami, to zupełnie nieprawdopodobne, zdarzało się, że kiedy czytał o tego rodzaju rzeczach, siedząc w swoim wygodnym