Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzepot skrzydeł - Katarzyna Grochola страница 6
Ten brak w moim boku bardziej mnie martwił i przerażał niż wszystko inne. Aż do momentu, kiedy coś się zaczęło dziać w mojej drugiej ranie, ranie między nogami, z której pewnego dnia zaczęła kapać krew. Wiedziałam, oczywiście, wszystko o miesiączce, ale nikt mi nie powiedział, że to coś pięknego, ważnego, najważniejszego w życiu każdej kobiety. Że te parę dni, kiedy wszechświat kieruje moim dojrzewaniem, to są dni magiczne, dni wolności, tajemnicy, niedostępności.
Więc ponieważ o tym wszystkim nie wiedziałam, kładłam między nogi grube podpaski i płakałam ze wstydu, że jestem kobietą.
Ale dzięki Bogu w tym świecie, w którym żyłam i w którym mordowali się ludzie zgodnie z prawem wojny i oczekiwaniami dzienników telewizyjnych („zgodnie z naszymi oczekiwaniami nastąpiło bombardowanie” – mówił spiker) – więc w tym świecie były też noce, a noce służyły do wyobrażeń.
W nocy wyobrażałam sobie, że spadam, lecę z olbrzymiej skalnej półki, i kiedy już już mam się rozbić o ziemię, nagle skądś wyciągają się ręce, które mnie łapią, i miękko ląduję w przyjaznych i ciepłych, mocnych i dużych dłoniach Ratownika.
Nie wzięło mi się to znikąd, o nie.
To było marzenie ubezpieczające, bo zawsze prześladowały mnie niedobre sny.
Podobno w niedobrych snach są najważniejsze wskazówki, ale nie umiałam tych wskazówek odczytać.
Śniły mi się powodzie, które zalewają całą ziemię, a ja uciekam i uciekam przed olbrzymią falą, coraz wyżej i wyżej, razem z innymi. Najbardziej boję się tego, że zgubię rodziców, że ich nie odnajdę, ale lęk przed wodą jest silniejszy, więc uciekam, wspinam się, a wzgórze, na które muszę się wspiąć, jest gliniaste i nogi cały czas ślizgają się, i co zrobię krok do przodu, to zjeżdżam w dół, i ta woda, mętna, okropna woda pochłonie mnie, moje nogi, moje ciało i moją twarz, mnie całą, ale wdrapuję się ostatnim wysiłkiem i nareszcie mogę spojrzeć na to, co się dzieje wokół. A wokół z brudnej głębokiej wody wystają takie same gliniaste wzgórza jak to, na którym jestem, i na tych gliniastych wzgórzach stoją ludzie, stoją moi rodzice, ale woda między nami jest skłębiona jak burzowe chmury i szarobura, moje wzgórze jest najwyższe, a woda cały czas połyka ziemię, na której stoję. Jestem przerażona, tak bardzo przerażona, chcę krzyczeć, ale nie mogę, więc zamykam oczy i powtarzam sobie: to sen, zaraz się obudzę, to nie może być prawda, ale kiedy otwieram oczy, widzę, że to nie sen, i nie ma już żadnych innych wzgórz, jestem sama w oceanie brudnej wody, która podnosi się pomalutku coraz wyżej i wyżej, i teraz pochłonie mnie…
Jak się ma takie sny, to nie można sobie wymyślić nic cudowniejszego niż ręce silne, uskrzydlone, które cię z tego wzgórza przeniosą gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna… Ręce Ratownika.
Więc wyobrażałam sobie, że ktoś mnie uratuje.
Tak sobie wyobrażałam przed snem zawsze.
Co Ty sobie wyobrażałeś przed snem, gdy byłeś dzieckiem? O czym śniłeś? Jak zasypiałeś, kiedy byłeś malutki? Co ci czytano do snu i co jadłeś na śniadanie?
Powinnam to wiedzieć, nie znam Cię.
Potem, co prawda, jak on mnie kopał i leżałam twarzą na dywanie, udawałam, że mnie nie ma, żeby jeszcze kopnął tylko raz, no, może dwa, bo jak się nie będę ruszać, to jaka będzie przyjemność z tego kopania, że kawy w domu nie było, leżałam cichusieńko na tym dywanie i w ogóle się nie ruszałam, i rzeczywiście, kopnął tylko trzy razy, a potem mnie zostawił, jeszcze tak chwilkę leżałam, bo mogło mu się coś odmienić, ale jak leżałam, to był właśnie ten moment, żeby Tamten mnie ocalił. Ale go nie było.
Zapomniał? A może myślał, tak jak ja, że skoro wyszłam za mąż, to mąż mnie ocali czy wybawi, czy uratuje, czy będzie chronił? Ale mężowie, których znałam, nie byli od chronienia, tylko od bicia i krzyków. Najpierw mówili: nigdy cię nie skrzywdzę. I to już powinno być dzwonkiem alarmowym, bo przecież człowiek, który nie ma zamiaru skrzywdzić, tak nie mówi.
No, czy jeśli spotykasz człowieka, to zapewniasz go od razu, że go nie zabijesz?
Że mu nie przypalisz papierosem brzucha?
Albo uprzedzasz kobietę, że jej nie uderzysz w twarz, tylko dlatego że włożyła spódnicę, a nie spodnie, a przecież tak prosiłeś?
Albo że jej nie uderzysz w głowę otwartą dłonią, mocno, w sam czubek, tak że gwiazdy przenoszą się do tęczówek, bo włożyła spodnie, nie spódnicę, a przecież tak prosiłeś?
Albo że nigdy nie powiesz, ty zajebana kurwo?
Prawda że nie?
Jak jest smutno, to wszystko choruje. Obce psy mają smutne oczy. Obce koty mają wypukłe brzuchy. Od robali. Kiedy rzygają, to widać małe tłuste krótkie glisty, obłe płazińce jakieś, których nazw próbowała mnie kiedyś nauczyć pani od biologii.
Moja pani od biologii charakteryzowała się tym, że mówiła monotonnie – temat ryby, powtarzam, temat ryby, powtarzam, zapisaliście, ry-by, nie śmiej się, Piotrek, powtarzam, nie śmiej się, bo nie będę powtarzać.
Piotrek się już nie śmieje, bo ma stwardnienie rozsiane. Żona wkłada w jego bezwładne usta papierosa, drugim kącikiem ust cieknie ślina, nie może mówić, bełkocze, wstydzi się nas, kolegów z klasy. Nie wiem, czy pani od biologii żyje. Bo pani od historii ma się dobrze. Powtarzam, ma się dobrze. Ktoś ją widział – ma platynowe włosy i mało zmarszczek. Uczyła nas trudnych słów. Synkretyczne formy, paralelność wydarzeń, szczególnie tych z drugiej wojny światowej.
Wojna światowa to był jej konik. Miałam wrażenie, że czasami żałowała, że ta wojna się skończyła.
Inne wojny na świecie się nie pokończyły, a niektóre nawet nie zaczęły.
Ale cóż to ma za znaczenie, skoro biją się czarni. Albo żółci. Albo prawie czarni. Albo Arabowie.
Ja nie muszę o nic walczyć.
– Wolę Araba, bo on przynajmniej nie udaje człowieka – mówił mój wykształcony mąż i śmiał się serdecznie.
A ja jeszcze udawałam, że się uśmiecham.
I usta miał pełne prawdziwych zdań. Że.
Że nie należy specjalnie się złościć.
Że nie należy ukrywać swoich prawdziwych uczuć.
Że nie należy się chować przed światem.
Że nie należy się martwić.
Że mamy tylko dzisiaj.
Więc nigdy nie odkładaj bicia na później.
Na jutro.
Jutro przecież mogło nie nadejść.
Ale to było potem.
Na razie jeszcze nie widziałam, że świat się zmienia, zmniejsza, kurczy.