Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 14
Zanim wróciła do czytania dalszej części maila, wstała, by rozprostować nogi i przy okazji włączyć kaloryfer. Był ledwie ciepły. Przypomniała sobie, co mówiła agentka nieruchomości: że powinna wziąć pod uwagę kupno grzejnika na prąd. Puściła tę informację mimo uszu, zaaferowana wizją własnego kąta. Zrezygnowana wyjęła ze stojącego pod oknem kartonu wełniany zielony sweter i otuliła nim ramiona.
Za oknem była szarówka. Do zachodu słońca wciąż pozostawała godzina, ale w mieszkaniu panował już półmrok. Włączyła górne światło w postaci wiszącej u sufitu nagiej żarówki. Wyminęła przy tym porozkładane na podłodze artykuły – relacje z procesu, które przez całe popołudnie drukowała zaciekle z internetu i układała chronologicznie od pierwszego doniesienia, jakie pojawiło się na temat Rawskiej wkrótce po odkryciu zwłok w przydomowym ogrodzie. Było wyróżnione ostrym dwuczłonowym tytułem „Matka kat”. Potem biegły dwie linijki wytłuszczonego podtytułu o znalezionych zwłokach dziewiętnastoletniego chłopaka z rozciętym gardłem. Niżej znajdowało się zdjęcie Rawskiej prowadzonej przez dwóch mundurowych. Nie było widać twarzy, zamazana przez redakcyjne piksele stała się beżowo-czarną plamą.
Kolejne artykuły ujawniały coraz więcej szczegółów. Wiadomo już było, że Rawska jest bezrobotna, ale żyje na bogato w domu należącym od pokoleń do jej rodziny, obecnie opłacanym przez urząd gminy. „Na bogato” oznaczało połowę starego bliźniaka z sypiącym się tynkiem i rakotwórczym eternitem na dachu. Do tego stojącego na peryferiach Michałowic i bez ciepłej wody w kranie. Dzieci miała troje, postanowiła zabić wszystkie. Ta informacja powtarzała się jak echo w każdym artykule. Afera z dzieciobójczynią była dziennikarskim spełnieniem marzeń. Na dalszy plan schodziły afery polityczne, podatkowe, nawet próba kradzieży kościelnego złota na Podkarpaciu. Matka, która zabija własne dziecko, jest najmocniejszym tematem, zwłaszcza gdy dokonuje zbrodni na oczach swoich pozostałych dzieci. Nie obchodziło jej, co przeżywały, kiedy patrzyły na to szkaradne morderstwo. Nie kochała ich, musiała w ogóle nie kochać żadnego ze swoich dzieci, skoro zabiła. Bestia.
Julia przemknęła między wydrukami i wróciła na fotel. Zanim dostanie od Górnego cokolwiek z policyjnego archiwum, musi zająć się tym, co już ma. Kilkanaście artykułów mówiących właściwie o tym samym, jedno rodzinne zdjęcie i mail od Marii.
Policyjna psycholog, która asystowała prokurator Sierackiej podczas przesłuchania Niny, na pytanie dziennikarza o to, co udało się im wyciągnąć od dziewczynki, wydała dość długie oświadczenie. Zastrzegła jednak, że odtworzenie przebiegu zdarzenia nastąpiło na podstawie niezwykle skąpych danych, jakimi małoletnia się z nimi podzieliła. Nina właściwie milczała albo kręciła głową, z rzadka przytakiwała. Według psycholog tamtej nocy Nina widziała wszystko. Z okna swojego pokoju na piętrze patrzyła, jak matka zabija jej brata. Za oknem panowała noc, ale światło padające z salonu na ogród rozjaśniało ciemność. Widziała tę scenę bardzo dokładnie. Krzyknęła i wybiegła przed dom. Co zrobiła potem, czy pomogła matce wlec brata po ziemi, czy próbowała wzywać pomoc i co usłyszała od Arlety Rawskiej – tego nie wyznała. Niezaspokojona w tym temacie prasa skoncentrowała się więc na ofierze. Ciało Leona policja znalazła w przydomowym baraku, który służył za schowek na narzędzia i inne szpargały, jakie znosi się z ogrodu przed zimą, by nie zbutwiały lub nie pordzewiały od wilgoci. Leon leżał na ogrodowej ławce w głębi przybudówki, podtrzymywany na kolanach matki. Wciąż było słychać dochodzące z oddali wystrzały fajerwerków. Te zza ogrodzenia już ucichły, sąsiedzi schowali się w swojej części bliźniaka i po zaryglowaniu drzwi, w obawie przed możliwym powtórnym atakiem Rawskiej, zadzwonili po policję.
Ostatni artykuł, jaki ukazał się w prasie, pochodził sprzed miesiąca. Przypominano o mającej się rozpocząć rozprawie, a notkę okraszono zdjęciem domu w Michałowicach. Stał opuszczony, Maria wyprowadziła się z niego wkrótce po pogrzebie brata i, jak pisano, ukryła się przed ludźmi gdzieś w tłumie stolicy. Uciekła z tamtego miejsca, żeby nie wytykano jej palcami. Losem jej młodszej siostry zajęły się „kompetentne osoby czuwające nad dobrem małoletniej ofiary przemocy domowej”.
Julia odłożyła wycinki z prasy i wróciła do laptopa. Zaczęła przesuwać w dół stronę, żeby dotrzeć do informacji, która interesowała ją najbardziej. Wiedziała już, że Ninka jest w bezpiecznym miejscu, potrzebowała jednak jej adresu i nazwiska osoby, której powierzono opiekę nad dzieckiem. Rawska musiała mieć przecież rodzinę. Wciąż była młoda, jednak szansa na to, że jej rodzice żyją, była mała. Skoro mieszkała w rodzinnym domu tylko z dziećmi, oznaczało to, że dziadkowie dzieci pomarli. A jeśli nawet tak nie było, wyprowadzili się w inne miejsce. Ten drugi wariant wydawał się jednak mało prawdopodobny. Starsi ludzie nie lubią przeprowadzek, o ile nie są one konieczne, a tu mieli przecież swój własny dom. Oddać ich do zakładu opieki Rawska też nie mogła, bo niby skąd wzięłaby pieniądze na jego opłacenie. Nina powinna więc wylądować u jakiejś kuzynki, nie oddaje się przecież dzieci, które przeżyły traumę, w całkiem obce ręce. Trafiają do dalszej rodziny, nawet takiej, którą widuje się jedynie przy okazji urodzin czy komunii, ale jednak do rodziny.
Z tym że Ninka nie trafiła do rodziny. Adres podany przez Marię wskazywał inne miejsce. Była nim klinika psychiatryczna położona kilkadziesiąt kilometrów za miastem. Julia znała ją doskonale, mimo że ostatni raz była tam trzy lata temu.
Wełniany sweter rozgrzewał ciało lepiej niż niejeden kaloryfer, a jednak Julia odniosła wrażenie, że coś zimnego przebiegło jej po karku. Przeszłość nie pozwalała o sobie zapomnieć i mimo najszczerszych chęci nie dawała zatrzasnąć się w szufladce z napisem „nieodwołalnie zamknięte”. Będzie musiała powrócić w miejsce, z którego uciekła, czy tego chce, czy nie. Pojedzie tam znowu i spotka się z Ninką. Dowie się, jak było naprawdę.
Podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Potrzebowała powietrza – ostrego, takiego, które przewieje ją na wskroś, przeniknie przez skórę i mięśnie, dotrze do kości.
Zapaliła papierosa. Dym wciągnięty w płuca zamiast uspokoić, podniósł ciśnienie, ale musiała zająć czymś ręce i otumanić głowę. Tak bardzo starała się zapomnieć o tym, co było, wymazać z pamięci jego twarz i nazwisko. Przy odrobinie szczęścia nie spotka go, nie natknie się na Artura na szpitalnym korytarzu. Może, podobnie jak ona, wyjechał. O ile tylko skorzystał z propozycji objęcia posady w instytucie w Norwegii, spakował walizkę i kupił bilet w jedną stronę. Nic go tu przecież już nie trzymało. Stracił wszystko przez nią i dla niej. A tam dostałby nowe życie, zaczął wszystko od początku, z dala od wspomnień. Ich rozstanie zabolało go, była tego świadoma. Do tego dochodziła strata nienarodzonego dziecka i zaręczynowy pierścionek, którego nie zdążył wsunąć jej na palec. Ostatnie spotkanie w restauracji zakończyło się jak w kiepskim filmie. Wstał od stołu i wyszedł, trzaskając drzwiami. Ale to było dawno, dużo się przez ten czas zmieniło. Każde z nich nauczyło się żyć na nowo i tak miało pozostać.
Powoli zaczynała oddychać spokojniej. To nie wróci, powtarzała w myślach. Jego tam już nie ma, wyjechał. Artur to tylko przeszłość.