Czarne ziarno. Marta Zaborowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 20
– Bywa, że ktoś z nich mnie zaczepi, ale to rzadkość. Odzwyczaili się od tego, że można z kimś rozmawiać normalnie, a nie jak z lekarzem. Szkoda, bo to zupełnie co innego, inny rodzaj kontaktu. Lekarz zawsze będzie się kojarzył z białym fartuchem i pigułkami, a to zabija w człowieku spontaniczność i szczerość.
Młoda kobieta zamyśliła się. Julia odniosła wrażenie, że zbyt daleko odpłynęła myślami.
– Chcę porozmawiać z Niną – powtórzyła, zerknąwszy dyskretnie na zegarek. Zanim dziewczyna z recepcji otworzyła na powrót usta, Julia położyła przed nią swoją świeżutką licencję prywatnego detektywa. – Wystarczy mi godzina.
– To nie ode mnie zależy, czy pani wejdzie i czy spędzi tu pani godzinę czy dziesięć minut. Zgodę na widzenie musi wydać lekarz. Rozumie pani, to szczególne miejsce.
– Jasne. – Julia pokiwała głową.
– No właśnie… A Nina to dziwny przypadek, nigdy nie wiadomo, czy akurat będzie miała dobry dzień.
Julia wyłapała w głosie kobiety coś, co kazało jej pozostać nieco dłużej przy szklanym oknie recepcji i pociągnąć temat. Kobieta wykręcała już jednak numer do gabinetu lekarza.
– Wciąż miewa załamania nerwowe? – Głos Julii przedarł się przez szybę.
– Chwileczkę. – Kobieta odwróciła się do niej plecami. Gestykulowała do słuchawki, unosząc ramiona w geście dezorientacji. Po chwili Julia usłyszała swoje nazwisko, powtórzone dwukrotnie. Lekarz nie dosłyszał lub wolał się upewnić, że usłyszał aż za dobrze.
Rozłączyła się i wstawiła słuchawkę pionowo do ładowarki.
– Piętnaście minut – powiedziała. – Może pani wejść za piętnaście minut, teraz jeszcze nie wolno.
– Jest zgoda? – Julia wolała się upewnić.
– Nie ma co się cieszyć na zapas. Nina nie wie jeszcze o pani przybyciu. Jeśli na wiadomość o gościu zareaguje zbyt nerwowo, nie zobaczy jej pani.
– Zbyt nerwowo? Czyli że leczenie nie skutkuje?
Recepcjonistka parsknęła.
– Pójdzie pani najpierw do jej lekarza – odparła. – Musi panią zweryfikować. Potem zadecyduje, czy może się pani spotkać z Niną. Taka procedura, dla dobra pacjentów.
Dziewczyna schyliła się i wyjęła papierosy z leżącej pod biurkiem torby.
– Wyjdzie pani ze mną na szybkiego dymka? – spytała i zatrzasnęła za sobą drzwi recepcji.
Wyciągnęła paczkę w stronę Julii.
– Może później. – Krawiec pokręciła głową. – Staram się rzucić. Poza tym wolę nie śmierdzieć dymem przy dziecku.
– Święta racja. Ale i tak musi pani poczekać. Lepiej na świeżym powietrzu niż tutaj.
Wyszły przed budynek. Dziewczyna zacisnęła pod szyją kołnierzyk fartucha i odgięła do tyłu głowę, wypuszczając przy tym z ust siwą chmurę dymu.
– Dlaczego powiedziała pani, że przypadek Niny jest dziwny? – spytała Julia.
Dopiero teraz przyjrzała się plakietce przypiętej do piersi recepcjonistki. Na złotym identyfikatorze wygrawerowane było nazwisko: Ewa Czajka.
– Bo jest. – Czajka zaciągnęła się papierosem. – Odnoszę wrażenie, że nasze leczenie niewiele jej pomaga. Uraz, z którym tu trafiła, musiał być bardzo silny.
– Dzieci źle znoszą widok zmarłego. – Julia wróciła pamięcią do ciemnego domu, przybudówki i podłogi, która sylwestrowej nocy pokryła się krwią Leona.
– Nina jest u nas od roku. Codzienna terapia, sesje i leki powinny dać efekt. Zwykle tak jest, ale z nią sytuacja wygląda inaczej. Zapadła się w sobie i zamknęła. Czasem powie kilka zdań, nawet z sensem, ale zwykle milczy. Zupełnie jakby nie chciała wracać do życia.
– Może chowa pigułki?
– Że niby pod materac lub do kieszeni? To niemożliwe. Wszyscy pokazują nam otwarte usta, zanim wypuścimy ich ze stołówki. Oglądała pani Lot nad kukułczym gniazdem?
– Klasyk.
– I klasyczna zasada, wszędzie ta sama. Przechylić kubek z lekami, przełknąć i otworzyć buzię, pokazać, co się ma pod językiem i w policzkach. Niekiedy myślę, że… nieważne, to tylko moja prywatna teoria.
– Takie są najlepsze. Czasem lepiej jest zawierzyć intuicji niż podręcznikom.
– Pewnie tak. Ale na razie moje zdanie się tu nie liczy. Jestem na praktyce, nie mam jeszcze lekarskiego dyplomu, a intuicja to ostatnia rzecz, jaką szanowni panowie doktorzy braliby pod uwagę.
– Liczy się tylko „mędrca szkiełko i oko”?
– Wiele rzeczy stoi tu na głowie. Kiedyś marzyłam o tym, żeby zahaczyć się tu na stałe. Wie pani, jak już skończę studia. Teraz nie jestem tego już taka pewna. To nie ta sama klinika co kiedyś. Inne rządy i inne podejście do pacjentów. Jestem na czwartym roku studiów, a zamiast pomagać pacjentom, wypisuję druki i odbieram telefony. Szkoda gadać. Tej dziewczyny też mi szkoda. Dzieciak z niej jeszcze, nie umie się w tym wszystkim odnaleźć. – Ewa zgasiła papierosa o mur i rzuciła peta w krzaki pokryte resztką topniejącego śniegu. – Dlatego prawie nie wychodzi ze swojego pokoju, woli zostać tam, gdzie jest.
– W swoim świecie czuje się bezpieczna.
– Zna go na tyle, by nic w nim jej nie zawiodło. Kontroluje swój ból, izolując się od wspomnień. Powrót do rzeczywistości i ludzi, którzy przypominaliby jej o rodzinie, zabiłby ją. Mam na myśli obcych, nie daliby jej przecież spokoju. Gazety piszą, że niedługo ruszy proces jej matki. To prawda?
– Tak. W marcu stanie przed sądem.
– No właśnie. Oby ta nagonka nie dotknęła małej. Kolejny stres pewnie by ją zniszczył.
– Dużo pani o niej wie.
– Bynajmniej. Nina mi się nie zwierzała, ale uczą nas o takich przypadkach. A co do Niny i jej zachowania, to tylko moje obserwacje. Mówiłam już, że nie dopuszczają mnie do pacjentów. Ale jeśli jest tak, jak myślę, nie dotrze pani do niej.
– Do każdego można dotrzeć, trzeba tylko cierpliwie poczekać.
Dziewczyna roześmiała się dobrotliwie.
– Chce pani pobyć z nią godzinę… Co to jest godzina? Zresztą, sama się pani zaraz przekona, czy mam rację, czy nie. – Pchnęła drzwi, otrzepując jednocześnie buty z cienkiej warstwy błota. – Już czas, niech pani idzie. Doktor na panią czeka. Drugie piętro, gabinet numer sześć. Można albo schodami, albo windą. – Czajka wskazała głową kierunek.
Julia