Czarne ziarno. Marta Zaborowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarne ziarno - Marta Zaborowska страница 9

Czarne ziarno - Marta Zaborowska

Скачать книгу

popatrzyła na stojącą przed nią kobietę osłupiałym wzrokiem.

      – Czyli że co? – wykrztusiła, nieudolnie powstrzymując uśmiech, który odruchowo cisnął się jej na usta. – Weźmie pani tę sprawę?

      Julia włożyła zdjęcie rodziny Rawskich do kieszeni płaszcza.

      – Pogrzebię, gdzie trzeba, ale jak już powiedziałam, nie mogę ci niczego obiecać.

      Maria poderwała się i stanęła wyprostowana jak struna naprzeciwko Julii. Zgarnęła ze stołu szarą kopertę z pieniędzmi i wyciągnęła przed siebie dłoń.

      – Nie teraz. – Julia pokręciła głową. – Zapłacisz mi całość, jeśli się uda. Jeżeli nie, wezmę połowę.

      – Za stracony czas?

      – Posłuchaj mnie, Mario. To, co dzieje się teraz z twoją matką, być może nie jest dziełem żadnego przypadku ani błędu w śledztwie. Jeśli naprawdę zabiła…

      – Pójdzie siedzieć, a ja pogodzę się z prawdą – dokończyła Maria z kamienną twarzą.

      – Musisz być na to przygotowana. To może boleć.

      – Wiem, czym jest ból – odpowiedziała z goryczą w głosie. – Chcę wiedzieć, kto i dlaczego zamordował mojego brata.

      Chwyciła puste szklanki i talerzyk z okruchami słodkiej bułki i pobiegła do stojaka na brudne naczynia. Julia patrzyła na jej plecy kołyszące się w rytm stawianych kroków i na dziesiątki unoszących się w takt ruchów dziewczyny dredów.

      – To od czego zaczynamy? – Maria wróciła do stolika z błyszczącymi oczami.

      Ruszyły w kierunku drzwi, Julia postawiła kołnierz płaszcza i mocniej zawiązała apaszkę pod szyją.

      – Od umowy. Podeślę ci ją do podpisania, taka procedura. Potem zgłoszę się do prokuratury z zawiadomieniem o wszczęciu prywatnego dochodzenia. No a potem… potem będę chciała informacji. Podasz mi nazwiska, adresy i wszystkie kontakty, o które cię poproszę. Listę pytań dostaniesz ode mnie mailem jeszcze dziś. Potem spotkamy się ponownie. Opowiesz mi ze szczegółami, jak wyglądała noc, w której zginął Leon.

      – Powiem wszystko, co wiem.

      Kiedy ucichł ciężki odgłos kroków dziewczyny w martensach, Julia rozpięła zamek torby i wyjęła komórkę. Odszukała nocnego esemesa od Adama Górnego. Nie mogła czekać z ich spotkaniem do piątku, musiała zobaczyć go jak najszybciej. Odpisała krótko: „Dziś w południe w Green Caffè Nero przy Grzybowskiej”.

      Rozdział III

      Pociąg relacji Kraków—Warszawa zatrzymał się na Dworcu Centralnym dwie po dziesiątej. Wysiadła z niego trzydziestopięcioletnia kobieta ubrana w krzykliwie czerwony płaszcz ściśnięty w talii paskiem i wykończony pod szyją farbowanym na bordowo kołnierzem z lisa. Poprawiła zsuwający się na czoło kapelusz z małym rondem, spod którego wypływały blond włosy sięgające ramion, i odgarnęła je od twarzy ostrożnym ruchem. Lekkie fale co rusz wplątywały się w wiszące przy uszach diamentowe kolczyki z białego złota – pamiątkę nabytą u Cartiera podczas jej ostatniej wizyty w Barcelonie. Gdy uznała, że kwestię włosów ma załatwioną, pociągnęła za sobą małą weekendową walizkę na kółkach z przyczepioną lotniczą etykietą i ruszyła w kierunku ruchomych schodów prowadzących do wyjścia z peronu.

      Zanim stanęła na pierwszym stopniu, zatrzymała się jeszcze na chwilę przy betonowym koszu na śmieci. Wyjęła z kieszeni płaszcza chusteczkę z odciśniętym kilka minut temu śladem szminki i rzuciła ją na dno kubła. Z drugiej kieszeni wyjęła puderniczkę. Spojrzała dyskretnie w lusterko, sprawdzając, czy usta pociągnięte pomadką nie rozmazały się. Nie zmieniły kształtu, oblizała je więc tylko koniuszkiem języka, aby nabrały lekkiej wilgoci.

      Kobieta wjechała na górny poziom dworca i przystanęła przy kiosku z gazetami. Wysupłała z portfela monetę i położyła ją przed młodym sprzedawcą w zamian za miętowe drażetki Orbit. Kiedy odświeżyła oddech, spojrzała na zegarek. O tej godzinie wszystkie sklepy w sąsiadującym z dworcem centrum handlowym powinny być już otwarte. Upewniła się, które przejście podziemne doprowadzi ją do Złotych Tarasów, po czym ruszyła tunelem w ich kierunku. Lekka, niemal pusta walizka, załadowana jedynie kilkoma kosmetykami i jedną zmianą bielizny, potoczyła się w ślad za nią.

* * *

      Adam Górny wstał od stolika i pomógł Julii zdjąć płaszcz, po czym odsunął krzesło i eleganckim ruchem wskazał jej miejsce pod ścianą.

      – Nie mogłaś wytrzymać do piątku?

      – Cztery dni to wieczność. Stęskniłam się.

      Wykonał zachęcający ruch ręką.

      – Okej, mów dalej. Podoba mi się.

      – Każdy dzień bez ciebie to męka – dopowiedziała bez zastanowienia. – I bezpowrotnie stracone chwile. Jeszcze?

      – Wystarczy, ale lubię, jak kłamiesz w słusznej sprawie. – Górny pojaśniał.

      Lubiła na niego patrzeć. Dostał dobry zestaw genów, które czyniły go nie tylko przystojniakiem, lecz także człowiekiem z natury szczęśliwym. W drobnych zmarszczkach, jakie malowały się przy jego oczach, widać było, że są wynikiem, jak to nazywała Julia, wariackiego szczęścia. Zawsze zastanawiało ją, skąd biorą się tacy ludzie. Kiedy się z nią witał, nie sposób było nie zauważyć, że twarz mu pojaśniała, jakby właśnie dowiedział się, że wygrał milion.

      – Wciąż chodzisz w cywilkach? – Julia przytuliła się do jego miękkiej bordowej bluzy z napisem „Abercrombie” i pociągnęła za zamek, odsłaniając śnieżnobiały podkoszulek. Zawsze uważała, że wygląda lepiej, kiedy ma pod szyją coś jasnego.

      – Nie będę siedział za biurkiem w mundurze jak jakiś idiota. – Górny okrasił twarz uśmiechem. – Poza tym, jak to mówią u nas w zakładzie, w bordo mi do twarzy. Szkoda psuć efekt uniformem.

      Julia obrzuciła Górnego uważniejszym spojrzeniem i wykrzywiła usta w udawanym rozczarowaniu.

      – Nie wierz ludziom bez gustu, zwłaszcza tym z zakładu. Bordo podbija czerwień z popękanych naczynek przy twoim nosie.

      – Jędza. – Górny odwzajemnił uścisk.

      – Mężczyźni kochają jędze.

      – No, ja na pewno – wyrwało mu się, co zaraz przykrył głośnym chrząknięciem.

      Poklepała go dobrotliwie po łopatkach i poluzowała uścisk.

      Ich stolik znajdował się w rogu sali, z dala od okna wychodzącego na ruchliwą ulicę ze szklanymi ścianami biurowców. Nie chciała kolejnej kawy, wybrała wodę z cytryną. Ktoś kupował kanapki, ktoś inny dopiero co dostarczone ciasto z karmelem. Ekspres do parzenia kawy wypuszczał co chwila kolejne dawki aromatu kawy zmieszanego z zapachem spienionego ciepłego mleka.

      – Mów, o co chodzi, bo nie chce mi się zgadywać. – Adam przygładził włosy pociągnięte

Скачать книгу