Gambit królowej. Уолтер Тевис

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gambit królowej - Уолтер Тевис страница 15

Gambit królowej - Уолтер Тевис Poza serią

Скачать книгу

czymś ciszę, która nagle zapadła. Przełknęła kolejny kęs tuńczyka i popiła wodą.

      – Są bardzo wnikliwi – oświadczyła pani Wheatley. – Ale, wiesz, chyba muszą tacy być.

      Nawet nie tknęła jedzenia. Minęły dwie godziny, odkąd przyjechały z sierocińca, i przez cały ten czas pani Wheatley co rusz zrywała się z krzesła, aby zajrzeć do piekarnika, poprawić jedną z reprodukcji Rosy Bonheur, które wisiały na ścianie, lub opróżnić popielniczkę. Paplała niemal bez przerwy. Beth wtrącała czasem „Tak, proszę pani” i „Nie, proszę pani”. Jeszcze nie widziała swojego pokoju. Brązowa plastikowa walizka stała przy wejściu obok przepełnionego stojaka na gazety, gdzie postawiła ją o wpół do jedenastej.

      – Bóg świadkiem – mówiła pani Wheatley – Bóg świadkiem, że muszą drobiazgowo sprawdzać, komu powierzają dzieci. Nie można byle draniowi dać dziecka na wychowanie.

      Beth ostrożnie odłożyła widelec.

      – Mogę skorzystać z toalety?

      – Naturalnie. – Dźgnęła widelcem w kierunku ubikacji. Choć przez cały posiłek nie wypuszczała go z dłoni, nie zjadła ani kęsa. – Białe drzwi na lewo od kanapy.

      Beth wstała od stołu i przecisnęła się obok pianina, które zajmowało prawie całą przestrzeń niedużej jadalni. Przeszła przez salon, w którym tłoczyły się stolik do kawy, stoliki pod lampy i ogromny telewizor w palisandrowej obudowie, wyświetlający popołudniowy film fabularny. Ostrożnie stąpając po włochatej wykładzinie, dotarła do maleńkiej toalety. Całe jej wyposażenie było utrzymane w kolorze błękitu cyjanowego – w tym samym odcieniu co sweterek pani Wheatley. Błękitny dywanik, błękitne ręczniki dla gości, błękitna deska klozetowa. Nawet papier toaletowy był błękitny. Beth podniosła klapę, zwymiotowała zapiekankę z tuńczyka i spuściła wodę.

      Pani Wheatley zatrzymała się na szczycie schodów, żeby odsapnąć. Ciężko oddychała oparta biodrem o barierkę. Następnie zrobiła kilka kroków wyłożonym wykładziną korytarzem i dramatycznym gestem otworzyła drzwi.

      – To będzie twoja sypialnia.

      Dom był nieduży, więc Beth spodziewała się małej izdebki, ale kiedy weszła do środka, z wrażenia zaparło jej dech w piersiach. Pokój wydał jej się ogromny. Drewnianą podłogę pomalowano na szaro, a przy podwójnym łóżku leżał owalny różowy dywanik. Jeszcze nigdy nie miała własnego pokoju. Stała w progu z walizką w ręku i rozglądała się po sypialni. Były tam toaletka z drewna w pomarańczowym odcieniu i pasujące do niej biurko, na którym stała lampka z różowym szklanym kloszem. Na wielkim łóżku leżała mechata narzuta.

      – Nie masz pojęcia, jak trudno znaleźć dobre klonowe meble – trajkotała pani Wheatley. – Ale i tak uważam, że wyszło mi całkiem nieźle, nawet jeśli tylko ja tak mówię.

      Beth słuchała jej jednym uchem. Miała swój pokój. Zerknęła na pomalowane na biało drzwi, w dziurce pod gałką tkwił klucz. Może się zamknąć od środka i nikt nie będzie mógł wejść.

      Pani Wheatley pokazała Beth łazienkę w głębi korytarza i zostawiła ją samą, żeby się rozpakowała. Wychodząc, zamknęła za sobą drzwi. Beth odstawiła na ziemię walizkę i obeszła sypialnię. Zatrzymała się najpierw przy jednym, a potem przy drugim oknie, by wyjrzeć na wysadzaną drzewami ulicę. W pokoju była szafa, większa od maminej, i szafka nocna z lampką do czytania. Pokój był piękny. Szkoda, że Jolene nie może go zobaczyć. Zaczęło jej się zbierać na płacz, chciała mieć przy sobie Jolene, razem z nią chodzić po pokoju, oglądać po kolei meble i rozwieszać ubrania w szafie.

      W drodze z sierocińca pani Wheatley mówiła, jak to dobrze, że dostali do adopcji starsze dziecko. „To dlaczego nie wzięli Jolene?” – zapytała w duchu Beth, ale nie powiedziała tego na głos. Popatrzyła na pana Wheatleya, na jego zaciśnięte szczęki i blade dłonie na kierownicy, zerknęła na panią Wheatley i już wiedziała, że nigdy w życiu nie zaadoptowaliby Jolene.

      Usiadła na łóżku i strząsnęła z siebie wspomnienia. Materac był cudownie miękki, łóżko pachniało czysto i świeżo. Pochyliła się, zdjęła buciki i się położyła. Wyciągnęła się wygodnie, zachwycona, że ma tyle miejsca, i odwróciła głowę, by nacieszyć się widokiem szczelnie zamkniętych drzwi, dzięki którym miała ten pokój wyłącznie dla siebie.

      W nocy leżała bezsennie przez kilka godzin, wcale nie śpieszyło jej się, żeby zasnąć. Na ulicy świeciły latarnie, ale porządne, ciężkie rolety w oknach nie przepuszczały ich blasku. Przed pójściem spać pani Wheatley pokazała Beth swój pokój. Znajdował się po drugiej stronie korytarza i dorównywał rozmiarami sypialni Beth, ale miał telewizor i przykryte pokrowcami fotele, a kapa na łóżko była niebieska.

      – Tak naprawdę to zaadaptowane poddasze.

      Leżąc w łóżku, Beth słyszała dalekie pokasływanie, a później kroki bosych stóp w korytarzu, kiedy pani Wheatley szła do łazienki, jednak wcale jej to nie przeszkadzało. Drzwi do jej sypialni były zamknięte na klucz. Nikt ich nie otworzy, niespodziewanie rażąc ją światłem. Pani Wheatley była sama w swojej sypialni, nie będzie żadnych rozmów ani kłótni – tylko muzyka i przytłumione, syntetyczne dźwięki z telewizora. Byłoby cudownie, gdyby była tu Jolene, ale wtedy ten pokój nie należałby wyłącznie do niej, nie spałaby sama w ogromnym łóżku, wyciągnięta przez środek, mając chłodne prześcieradło, a teraz także ciszę tylko dla siebie.

      W poniedziałek zaczęła naukę w szkole. Pani Wheatley zawiozła ją taksówką, chociaż miałyby do pokonania pieszo niecałą milę. Beth poszła do siódmej klasy. Szkoła przypominała tamto liceum, w którym dawała pokaz gry jednoczesnej. Beth wiedziała, że jest źle ubrana, ale nikt nie zwracał na nią większej uwagi. Kilkoro dzieciaków pogapiło się na nią przez chwilę, kiedy nauczycielka przedstawiła ją klasie, i na tym koniec. Dali jej podręczniki i przydzielili ławkę. Z książek i z tego, co mówił nauczyciel, zorientowała się, że będzie łatwo. Trochę denerwował ją hałas w czasie przerwy i parę razy poczuła się głupio, kiedy ktoś na nią spojrzał, ale to wcale nie było takie trudne. Czuła, że w tej jasnej, hałaśliwej szkole nie wydarzy się nic, z czym nie umiałaby sobie poradzić.

      Podczas przerwy na drugie śniadanie usiadła w stołówce w kącie, sama ze swoją kanapką z szynką i kartonikiem mleka, ale po chwili do jej stolika podeszła inna dziewczynka. Żadna z nich się nie odezwała. Ta druga też była brzydka, tak samo jak Beth.

      W połowie lunchu Beth spojrzała na nią przez stół.

      – Macie tu klub szachowy? – zapytała.

      – Co? – zdziwiła się dziewczynka.

      – Czy w tej szkole jest klub szachowy? Chciałabym się zapisać.

      – Och. Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli tu coś takiego. Spróbuj zapisać się do cheerleaderek.

      Beth w milczeniu dojadła swoją kanapkę.

      – Zauważyłam, że dużo czasu poświęcasz na naukę – zagadnęła pani Wheatley. – Nie masz żadnego hobby?

      W rzeczywistości Beth się nie uczyła, tylko czytała książkę ze szkolnej biblioteki. Siedziała w fotelu przy oknie. Pani Wheatley zapukała przed wejściem do jej pokoju. Miała na sobie mechaty

Скачать книгу