Gambit królowej. Уолтер Тевис
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gambit królowej - Уолтер Тевис страница 7
W niedzielę wygrała pięć partii z rzędu. Grała z panem Shaibelem od trzech miesięcy i wiedziała, że woźny nie jest już w stanie jej pokonać. Nie było na to żadnych szans. Znała na pamięć wszystkie podstępy, które miał w repertuarze. Nie potrafił zmylić jej manewrami skoczków, wprowadzić na niebezpieczne dla niej pole ani pokrzyżować jej planów związaniem ważnej figury. Umiała przewidzieć jego zamiary i w porę je zniweczyć, równocześnie przygotowując własny atak.
Kiedy skończyli, zapytał:
– Masz osiem lat?
– W listopadzie skończę dziewięć.
Pokiwał głową.
– Przyjdziesz w następną niedzielę?
– Tak.
– Dobrze. Nie zapomnij.
W niedzielę w piwnicy oprócz pana Shaibela był jeszcze chudy mężczyzna w koszuli w paski i w krawacie.
– To jest pan Ganz z klubu szachowego – przedstawił go woźny.
– Z klubu szachowego? – powtórzyła jak echo Beth, mierząc wzrokiem obcego mężczyznę. Kiedy się uśmiechał, przypominał trochę pana Schella.
– Gramy w jednym klubie – wyjaśnił pan Shaibel.
– Trenuję szkolną drużynę. W Liceum Duncana – oznajmił pan Ganz. Nigdy nie słyszała o takiej szkole. – Rozegrasz ze mną partię?
Nie odpowiedziała, zamiast tego usiadła na skrzynce po mleku. Po drugiej stronie szachownicy stało rozkładane krzesło. Pan Shaibel z namaszczeniem opuścił na nie swoje masywne ciało, a pan Ganz zajął taboret. Trochę nerwowo podniósł z szachownicy dwa piony, białego i czarnego. Schował je w dłoniach, kilka razy nimi potrząsnął i wyciągnął zaciśnięte pięści do Beth.
– Wybierz rękę – polecił pan Shaibel.
– Po co?
– Zagrasz kolorem, który wylosujesz.
– Och. – Dotknęła leciutko lewej dłoni pana Ganza. – Ta.
Rozwarł pięść. Na jego dłoni leżał czarny pionek.
– Przykro mi – powiedział z uśmiechem, który wprawił ją w zakłopotanie.
Szachownica i tak już stała czarnymi bierkami w stronę Beth. Pan Ganz odstawił piony na miejsca i wyszedł na e4. Beth się odprężyła. Znała wszystkie warianty obrony sycylijskiej, nauczyła się ich z książki. Przesunęła piona na c5. Kiedy jej przeciwnik wyprowadził skoczka, postanowiła zagrać wariant Najdorfa.
Ale pan Ganz był na to trochę za sprytny. Grał lepiej od pana Shaibela. Po kilku posunięciach zrozumiała jednak, że bez trudu z nim wygra, i zrobiła to, spokojnie i bezlitośnie, w dwudziestym trzecim ruchu zmuszając go, żeby się poddał.
Położył swojego króla obok szachownicy.
– Nie ulega wątpliwości, że umiesz grać w szachy, młoda damo. Macie tutaj drużynę?
Popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Inne dziewczynki. Macie klub szachowy?
– Nie.
– To gdzie w takim razie grasz?
– Tutaj, na dole.
– Pan Shaibel powiedział, że rozgrywacie w niedziele kilka partii. Co robisz w pozostałe dni?
– Nic.
– Co robisz, żeby nie wypaść z formy?
Nie chciała mu mówić, że gra w szachy w wyobraźni na lekcjach i w łóżku, w czasie ciszy nocnej.
– Chce pan zagrać jeszcze jedną? – zapytała, żeby zmienić temat.
Roześmiał się.
– Dobrze. Teraz ty grasz białymi.
Wygrała z nim z jeszcze większą łatwością, stosując debiut Rétiego. Książka nazywała go „hipernowoczesnym” systemem; podobało jej się ustawienie białopolowego gońca. Po dwudziestu ruchach zapowiedziała mata w trzech posunięciach. Potrzebował pół minuty, żeby go dostrzec. Z niedowierzaniem pokręcił głową i przewrócił swojego króla.
– Jesteś niesamowita – stwierdził. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. – Wstał i podszedł do kotła, przy którym Beth zauważyła niedużą torbę ze sklepu. – Teraz muszę już iść, ale mam dla ciebie prezent. – Podał jej torbę.
Zajrzała do środka z nadzieją, że znajdzie tam nową książkę. W torbie był jakiś przedmiot owinięty w różowy papier.
– Odpakuj – powiedział z uśmiechem pan Ganz.
Odwinęła papier, w który był luźno zapakowany prezent, i wyjęła jasnowłosą lalkę w niebieskiej sukience, z ustami złożonymi w dzióbek. Przyglądała się jej przez chwilę.
– I jak? – zapytał pan Ganz.
– Zagramy jeszcze raz? – powiedziała Beth, trzymając lalkę za ręce.
– Muszę już iść. Może zajrzę tu w przyszłym tygodniu.
Kiwnęła głową.
Na końcu korytarza stała wielka bańka po oleju, która służyła jako kosz na śmieci. Po południu, idąc na niedzielny seans filmowy, wrzuciła do niej lalkę.
Na lekcji higieny Beth odszukała ilustrację na końcu podręcznika. Na jednej stronie przedstawiona była kobieta, na drugiej – mężczyzna. Były to tylko rysunki kreską, niewypełnione kolorem. Oboje stali z rękami wzdłuż ciała i dłońmi zwróconymi wnętrzem do przodu. W trójkącie pod płaskim brzuchem kobiety widniała prosta pionowa linia. Mężczyzna nie miał takiej linii albo nie była ona widoczna. To, co miał, przypominało woreczek, nad którym wisiało coś podłużnego i owalnego. Jolene powiedziała, że wygląda jak paluch. To był jego fiut.
Nauczyciel higieny pan Hume opowiadał, że co najmniej raz dziennie trzeba jeść zielone warzywa liściaste. Wypisał na tablicy ich nazwy. Za wielkimi oknami na lewo od Beth zaczynał kwitnąć różowy pigwowiec japoński. Studiowała obrazek nagiego mężczyzny, na próżno próbując odkryć tajemnicę.
Pan Ganz wrócił w następną niedzielę. Przyniósł ze sobą własną, biało-czarną szachownicę. Bierki leżały w drewnianym pudełku wyściełanym czerwonym filcem. Były wykonane z polerowanego drewna, na białych widać było delikatne żyłkowanie. Kiedy pan Ganz ustawiał piony i figury, Beth wzięła do ręki skoczka. Ważył więcej od figur, do których była przyzwyczajona, a od spodu miał przyklejony krążek zielonego filcu. Nigdy nie marzyła o tym, żeby coś posiadać na własność, ale teraz chciała mieć te szachy.
Pan