Pozory mylą. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pozory mylą - Diana Palmer страница 4
– A ja mam dwie lewe ręce do gotowania – bez cienia skruchy odparł Cort. – Umiem zagotować wodę, choć nie zawsze mi się udaje. Po tym, jak ojciec wykopał za drzwi naszą macochę, przez dom przewinęła się cała armia kobiet.
– Pamiętam. – Bart zadumał się na moment. – Twój ojciec to niegłupi facet. Nie do wiary, że dał się omotać takiej kobiecie.
– Miłość bywa ślepa – mruknął Cort, bawiąc się uchwytem filiżanki z kawą. – Ojciec zraził do siebie mojego brata, Casha. Nawet po odejściu macochy Cash nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Z Garonem, Parkerem i mną też nie rozmawiał, bo uważał, że kiedyś trzymaliśmy jej stronę. – Poprawił się na krześle i mówił dalej: – Człowiek uczy się przez całe życie. Garon w końcu wybrał się do Jacobsville, gdzie Cash jest naczelnikiem policji, i pogodził się z nim. Ja i Parker poszliśmy w jego ślady. Wciąż nie ma między nami pełnej zażyłości i zaufania, ale robimy postępy.
– Cash stał się prawdziwą legendą w policji. Spytaj naszego kuzyna Cody’ego Banksa, to ci powie – dodał Bart. – Podobno przez pewien czas pracował jako strażnik Teksasu. Odszedł, gdy pobił oficera dowodzącego.
– Ech, ten mój brat. Człowiek legenda – mruknął Cort.
Nagle poczuł się mały w porównaniu z Cashem. Brat dokonał rzeczy, o których żaden z nich nawet nie śnił. Pracował jako działający na zlecenie rządu zabójca, najemnik, żołnierz, strażnik Teksasu, ekspert do spraw bezpieczeństwa w internecie przy biurze prokuratora okręgowego w San Antonio. No i poślubił jedną z najsłynniejszych amerykańskich aktorek, Tippy Moore, pseudonim Świetlik z Georgii. Cash i Tippy mają córkę oraz malutkiego synka. Kiedy patrzyło się na nich, można by pomyśleć, że ledwie się pobrali.
– Nic nie mówisz – zauważył Bart.
– Myślałem o żonie i dzieciakach Casha. Tippy jest prawdziwą pięknością. Nawet gdy kręci się po domu nieumalowana, w dżinsach i bluzie dresowej, wygląda olśniewająco. Boże, ale z niego szczęściarz!
– Prawda. Widziałem tę jego żonkę na zdjęciach. Przepiękna kobieta. – Bart napił się kawy. – A jaka jest żona Garona?
– Małomówna. – Cort uśmiechnął się. – A także delikatna i ofiarna. Jest cudowną matką dla ich syna. Niewiele brakowało, a nie przeżyłaby porodu. Miała niesprawną zastawkę w sercu i nikomu się do tego nie przyznawała, a już na pewno nie Garonowi. Niemal oszalał, gdy się wreszcie dowiedział. Wzięli ślub, bo Grace zaszła w ciążę. Cash opowiadał, że musiał go upić do nieprzytomności, kiedy operowano Grace, a potem, gdy leżała na oddziale intensywnej terapii, też musiał w niego wlewać whisky, bo jej życie wisiało na włosku, przez co Garon po prostu tracił zmysły. Ciąża okazała się dodatkowym zagrożeniem w tej skrajnie trudnej sytuacji, a Garon niewiele wcześniej uratował Grace z rąk seryjnego zabójcy, który przystawił jej nóż do gardła. Potem mi powiedział, że podczas tych godzin spędzonych na szpitalnym korytarzu płacił za grzechy, których nawet nie popełnił.
– Biedak – podsumował Bart.
– A nasz ojciec wciąż ugania się za spódniczkami – zmienił temat Cort. – A raczej uganiał się, bo przed paroma miesiącami w Pensacoli, gdy akurat adorował jakąś wdówkę, szaloną motocyklistkę, poznał inną kobietę i na niej się skupił. Ponoć kiedyś była dziennikarką i pracowała w jakiejś gazecie. Jak wieść niesie, staruszek zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, po dwóch tygodniach znajomości wzięli ślub i przenieśli się do Vermontu, skąd pochodzi jej rodzina.
– Świetnie!
– Parker od lat powtarza, że się nie ożeni. – Roześmiał się. – Migdali się z dwiema dziewczynami i wznosi modły do nieba, by nie dowiedziały się o sobie.
– A co z tobą? – spytał ostrożnie Bart.
Cort odetchnął głęboko i odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:
– Sam nie wiem. Przez moją sypialnię przewinęło się trochę pięknych i zamożnych kobiet. I wszystkie miały ze sobą coś wspólnego.
– Czuły odrazę na myśl, że miałyby zamieszkać na cuchnącym ranczu na zapadłej prowincji. A fakt, że masz grubo wypchany portfel, nic tu nie zmienia – domyślił się Bart i gwałtownie spochmurniał. – Cóż, pchamy ten sam wózek. Nie jestem tak bogaty jak ty, ale sobie radzę i na pewno nie przymieram głodem, ale kobiety, które mnie odwiedziły na ranczu, już nigdy tu nie wróciły. – Zadumał się na moment. – Chociaż to nie do końca prawda. Jedna się nie zraziła. Ale akurat ona jest dla mnie jak siostra, którą straciłem w dzieciństwie – dodał ze smutnym uśmiechem. – Między nami nie iskrzy, nie ma szans na romans. Po prostu jesteśmy dla siebie przyjaźni i mili, bardzo ją lubię.
– Może też potrzebuję kogoś takiego – sarkastycznie podsumował Cort. – Przyjaciółki, która cierpliwie wysłucha moich narzekań, gdy nadchodzi czas płacenia podatków.
– Cuda się zdarzają.
– Tak mówią.
Tej nocy nawiedził go sen. W tym śnie Cort próbował przetrwać atak moździerzowy. Z bijącym wściekle sercem leżał na brzuchu za murem, zastanawiając się, jakie ma szanse na przeżycie.
Znów był w Iraku, w którym przed trzynastu laty walczył z bojówkami.
Leżący obok niego młody żołnierz modlił się, inny klął głośno za każdym razem, gdy spadł kolejny pocisk.
– Nienawidzę moździerzy! – wrzasnął.
– Też ich nie kocham – zgodził się Cort. – Gdzie nasz snajper? Musimy zdjąć obsługę moździerza.
– McDaniel dostał szrapnelem. – Wskazał przykrytą kocem postać. – Już sobie nie postrzela.
– Gdzie jego karabin? – spytał Cort, a gdy żołnierz mu go podał, stwierdził: – Trudno będzie stąd trafić. Jest wyżej od nas i ma się gdzie ukryć. – Wskazał palcem pozycję nieprzyjaciela. W zmroku można było tam dostrzec jakiś ruch.
Cort załadował karabin i przeszedł na bok zajmowanej przez nich pozycji. Poruszał się powoli i bezszelestnie. Miał doświadczenie jako myśliwy. Każdej jesieni z polowania przywoził co najmniej dwa ustrzelone jelenie. Przepadał za gulaszem z jeleniny. Nikt nie przyrządzał go równie dobrze jak Chiquita, nazywana w domu Chaca, która gotowała na ranczu, odkąd Cort był mały.
Wyszukał pozycję, z której miał szansę wypatrzeć żołnierza obsługującego nieprzyjacielski moździerz, przykucnął i oparł karabin na murku, który okalał teren zbombardowanego bunkra, gdzie przyczaiła się drużyna Corta.
Wziął na cel miejsce, gdzie najprawdopodobniej zaszył się nieprzyjaciel. I już po paru sekundach ujrzał tam nikły błysk – znak, że światło odbiło się od metalu. Cort nacisnął spust.
Nie wystrzelono już do nich żadnego pocisku. Cort nie wiedział, jaki skutek odniósł jego strzał, zabił czy tylko ranił nieprzyjaciela,