Niewidoczni. Jacek Piekiełko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewidoczni - Jacek Piekiełko страница 7
– A ty co? Matematyk?
– Nie, kurwa, lingwista.
Holica wyciąga dłoń w kierunku Lubosza.
– Przepraszam za naszą ostatnią rozmowę. Jak wiesz, to nie był mój pomysł.
Arek ignoruje pojednawczy gest komisarza.
– Domyślasz się, dlaczego w ogóle się spotykamy? – dodaje Holica.
– Właśnie nie mam bladego pojęcia. Chętnie już pójdę. Jestem trochę zajęty.
– Kolejny raz przychodzę do ciebie w imieniu innych. Tym razem mam coś ważnego. Można powiedzieć, że mam przydzielone zadania w sprawie twojej córki.
Lubosz od razu podnosi głowę.
– Chcesz pomóc w śledztwie? – pyta wprost Holica.
– W jakim sensie? Nadal jestem zawieszony.
– Możesz działać nieoficjalnie. Chodzi tylko o jedną rzecz.
Komisarz wyjmuje z teczki czarno-białe zdjęcia wydrukowane na papierze. Na czterech kartkach formatu A4 widnieje osiem zdjęć przedstawiających wizerunek mężczyzny, którego Arek rozpoznaje od razu. Na pięciu wydrukach widać również Lubosza.
– Mariusz Trewski…
– Znowu będziecie mnie szantażować tym typem? Mówiłem już. To był przypadek. Wypowiedział imię, którym Sylwia posługiwała się w internecie.
Holica luzuje zapięcie kołnierza, rozpina dwa guziki, ukazując porośnięty srebrzystymi włosami fragment torsu. Milczy, bębniąc opuszkami palców o blat. Zastanawia się, jak najlepiej dobrać słowa, by przekazać Arkowi ważny komunikat. W końcu wypala:
– Jesteś przekonany, że to był przypadek?
– Co chcesz mi przez to powiedzieć?
– Mariusz Trewski, dotkliwie przez ciebie pobity pod klubem w Katowicach. Odgraża się wymiarowi sprawiedliwości, szczeka w mediach społecznościowych, ale z jakiegoś powodu nie wystosował wobec ciebie oskarżenia.
– Nie chcesz wiedzieć, co ten facet robi w wolnym czasie. Myślę, że sam nie chce, by ktokolwiek się o tym dowiedział, zwłaszcza sąd.
– Właśnie… Dlatego zaczęliśmy grzebać w jego życiorysie. Jestem przekonany, że znaleźlibyśmy wiele ofiar, które mogłyby go oskarżyć o stręczycielstwo. Gdyby tylko chciały. A same nie są święte, więc mamy błędne koło. Dotarliśmy do informacji, według których Trewski płacił nieletnim dziewczynom za seks. To znaczy one oferowały się, że mogą sprzedać swoje dziewictwo.
– Wiem… Między innymi dlatego dostał wpierdol.
– To, co teraz powiem, zaboli. Jak cholera. Ale musisz o tym wiedzieć.
Holica robi głęboki wdech, po czym wypuszcza głośno powietrze z płuc.
– Sylwia… mamy poszlaki, a w zasadzie pewność, że przed zniknięciem spotkała się z Trewskim.
Arkowi stają przed oczyma obrazy letniej nocy, chwiejna postawa Trewskiego, kolejne zaciągnięcie się papierosem i okropna rozmowa, w której mimowolnie uczestniczył. „Miałem taką jedną… Dopiero co do liceum zaczęła chodzić. Piękna blondyneczka. Chciała, żeby ją dobrze przygotować” – słyszy głos Trewskiego. „Kazała wołać na siebie Seli czy Celine”.
Seli. Biedna Sylwia. Coś ty najlepszego narobiła – pyta w myślach Lubosz.
Wraca pamięcią do okresu przed zniknięciem córki. Przypomina sobie jej bunt, który zbagatelizował, zasłaniając się pracą i lekkodusznym podejściem, że nastolatki „tak mają”. Pamięta kłótnie, trzaskanie drzwiami, całe weekendy spędzane w pokoju przez Sylwię. Może popełniła błąd, chciała spróbować czegoś nowego, jak na dziewczynę w jej wieku, wychowywaną przez Ewelinę i Arka dość tradycyjnie – całkowicie ekstremalnego. A może powodowana była czystą ciekawością, może jej koleżanki już o tym mówiły, przechwalały się w szkole. Co ja mogę o tym wiedzieć? – zastanawia się, uświadamiając sobie, jak bardzo zaniedbał relacje rodzinne. Czekał na to dziecko, cieszył się każdą chwilą rodzicielstwa, niestety radość rozmyła się z upływem lat. Stracił uwagę. Oddalił się. Potem przegrał wszystko. Sylwia szukała pomocy, ale to wstyd z powodu tego, co zrobiła, musiał sprawić, że została sama ze swoim problemem, którego rozwiązania zaczęła szukać w internecie, co stanowiło dla niej całkiem naturalny odruch. W sieci znalazła coś gorszego. Ktoś podsuwał jej pomysł, w jaki sposób przestać istnieć i pożegnać się ze światem. Tego chciała.
– Muszę zapalić – oznajmia Lubosz.
– Ja też – przyznaje Holica. – Spogląda na czujkę dymu wiszącą pod sufitem. – Mam na to sposób.
Unosi się zza biurka i przesuwa krzesło, na które wchodzi. Po chwili staje z powrotem na podłodze, przypomniawszy sobie o najważniejszej rzeczy. Z szuflady wyjmuje prezerwatywę, rozrywa folię, po czym nakłada lateks na czujkę.
– Teraz możemy zapalić.
Stopniowo pokój zaczyna wypełniać dym. Holica kontynuuje rozmowę na temat ustaleń policji w sprawie Mariusza Trewskiego. Przytacza oskarżenie o gwałt, które kilka lat wcześniej wniosła studentka, później pojawiły się też oskarżenia o molestowanie seksualne wniesione przez dwie kobiety zatrudnione w tej samej firmie. Trewski się wywinął. Założył własną działalność gospodarczą, zdobył większe wpływy, niezależność i stał się niewidoczny.
– Jaki to ma związek ze mną?
– Podejrzewamy, że to on może stać za uprowadzeniem Sylwii. Zarówno teraz ze szpitala, jak i trzy lata temu, w lesie.
– Co? Dlaczego on? Zbyt wiele rzeczy tutaj nie pasuje. Macie przecież nagranie z miejsca wypadku. Z komórki od chłopca, który siedział w mercedesie. Ten sam facet uprowadził Sylwię ze szpitala. Raczej niemożliwe…
– Tak, ale wszystko mogło zacząć się od Trewskiego. Cały proceder. Na filmie za dużo nie widać. Mamy wzrost faceta, mniej więcej sto osiemdziesiąt pięć centymetrów, jest szczupły i całkiem dobrze zbudowany, a reszta to profil.
Holica wyjmuje kolejny wydruk fotografii, tym razem opracowany cyfrowo przez program graficzny. Przedstawia powiększoną twarz podejrzanego ujętą z profilu. Niemal pionowe czoło, duża głowa, lekko pękaty nos – być może z powodu złamania, gładko ogolona twarz oraz smuga przyschniętej krwi ciągnąca się od potylicy przez skórę na szyi tuż pod żuchwę.
Arek spogląda na fotografię i przypomina sobie, że widział tego człowieka na cmentarzu podczas pogrzebu Pawła Opolskiego, byłego chłopaka Sylwii. Ponownie odnosi wrażenie, że już gdzieś wcześniej go widział. Może to tylko ułuda, może gdzieś się zetknęli przypadkiem. Druga wersja wydaje mu się bardziej prawdopodobna.
– Nie widzę tego – stwierdza Arek.
– Jest