Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley страница 15
Aha. Czyli chłopaki Nightingale’a mają sporo powodów, żeby tu przyłazić.
Choć było już późne popołudnie, trzech klientów stało w kolejce po kawę, a dwójka czekała na odbiór zamówienia; kilka osób siedziało przy stolikach.
– Jak jasny gwint, stary! – zahuczał olbrzym za barem.
Wyglądał na cholernie zadowolonego i wskazywał palcem w harleyowca. Postanowiłam nie reagować na te dziwactwa i rozejrzałam się. Oto i oni: w kącie obok barku siedzieli przy stoliku Sniff i Roam. Usiłowali nie wzbudzać podejrzeń, choć na zdrowy rozum powinni być jeszcze w szkole. Podeszłam do nich.
– Idziemy – poleciłam.
– Law – odezwał się Roam.
Tylko tyle, ale więcej nie było trzeba.
– Jazda. Już – warknęłam.
– Law, ale nawet jeszcze żaden nie przyszedł! – wyjaśnił Sniff.
Odwróciłam się do niego; nie wiedziałam, o czym on w ogóle mówi, i miałam to gdzieś.
– Zamartwiałam się o was przez cały dzień i zjeździłam całe Denver, żeby was znaleźć. Mamy do pogadania. Wracamy do King’s. Ruchy.
Spojrzeli na siebie i nie ruszyli się.
Oparłam ręce na biodrach.
– Chłopaki… – zaczęłam ostrzegawczo.
– Law! Czekamy już strasznie długo – wyjaśnił Sniff.
Roam się nie odzywał.
– Na co?
– Aż przyjdzie tu któryś z tych facetów!
Roam odchylił się na krześle i spiorunował Sniffa wzrokiem.
Nachyliłam się do nich.
– Nie wierzę – warknęłam i pokręciłam głową; serio, nie wierzyłam. – Który z was puścił tę plotkę wczoraj w nocy?
Sniff nabrał wody w usta. Wszystko jasne.
– Czyli siedzicie tutaj i czekacie, aż zjawi się któryś z chłopaków Nightingale’a?
– Muszę pogadać z Crowe’em – przemówił w końcu Roam.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, a może nawet wrzasnąć (dobra, na pewno wrzasnąć), ale ktoś mi przerwał.
– Halo, kobieto! – zahuczał olbrzym zza barku. – Nie chcesz latte? Zrobię ci moją specjalność. Na koszt firmy.
Kupujący kawę już się rozeszli. Pozostali, wyglądający na stałych bywalców, przyglądali mi się otwarcie i uśmiechali jak pomyleńcy. Wolałam nie denerwować pensjonariuszy domu wariatów, a nie wiedziałam, jak przyjmą fakt, że wparowałam tu, nawrzeszczałam na dwóch zbiegów i jeszcze nie wzięłam kawy.
Dlatego zwróciłam się do olbrzyma.
– Chętnie.
– Tex – przedstawił się, choć nie pytałam, i zaczął walić w ekspres.
– Jules – odparłam, nie chcąc wyjść na gbura.
– Mówią na nią Law – oznajmił głośno Sniff.
Kurde.
– Law? – zapytała blondynka zza baru i podeszła do nas.
Jej uśmiech był tak śliczny, że przez chwilę nie mogłam oderwać od niej wzroku.
– No! Tak na nią mówią. Taka ksywka. Teraz chce wyłapać wszystkich dilerów. Wychodzi w nocy i poluje na nich, tak samo jak robił Batman – dodał Sniff.
– Wystarczy, Sniff – powiedziałam po cichu.
Blondynka patrzyła na mnie ogromnymi oczami. Zrobiło się zupełnie cicho, napięcie w powietrzu było niemal fizycznie wyczuwalne. Olbrzym dźgnął palcem w moją stronę i zahuczał:
– Zajebiście, złotko! – A potem odchylił głowę i krzyknął: – Juuhu!
O rany.
Indy, blondynka i Dolly Parton podeszły do nas.
– Naprawdę? – zapytała blondynka, gapiąc się na mnie.
Posłałam Sniffowi gniewne spojrzenie.
– Jestem Indy. – Rudowłosa uścisnęła mi dłoń, uwalniając od odpowiedzi.
– Jet – rzuciła dziewczyna zza barku i pomachała.
– Roxie – przedstawiła się ta, która wcześniej siedziała przy książkach, i też podała mi rękę.
– Daisy. Kotku, kocham twoje buty! – dodała Dolly Parton.
Ona również ściskała mi dłoń, ale patrzyła na moje czarne kowbojskie buty, zeszłoroczny prezent gwiazdkowy od Nicka.
– Ja też – dodała Indy. – Są zajebiste.
– Yy, dzięki – odparłam i wtedy znów zabrzęczał dzwoneczek przy drzwiach.
– O kurwa – wykrztusił z tyłu Roam.
Odwróciłam się, rzucając mu ostre spojrzenie, ale on patrzył okrągłymi oczami na drzwi. Odwróciłam się powoli, czując niepokój.
Do środka weszło trzech mężczyzn i na ich widok uszło ze mnie powietrze.
Wszyscy byli wysocy i ciemnowłosi. Jeden wyglądał jak złoty amerykański chłopak, który zszedł na złą drogę, ale dobrze mu to zrobiło. Drugi miał krótko obcięte czarne włosy i zabójcze wąsy, przystrzyżone po obu stronach ust. U kogoś innego wyglądałoby to śmiesznie, ale jemu pasowało. Ostatni był najwyższy (co oznacza, że był naprawdę wysoki), a odcień skóry i oczy potwierdzały plotki o hawajskich przodkach. Wszyscy byli świetnie zbudowani i wszyscy wyglądali jak twardzi skurwiele, którymi, jak wiedziałam, byli.
Lee Nightingale, Luke Stark i Kai „Mace” Mason, do usług.
– Niech to szlag – wymruczałam pod nosem.
Podeszli bliżej, a ja odruchowo zasłoniłam sobą chłopaków. Patrzyli na mnie i dostrzegli ten ruch. Kącik warg Starka uniósł się w krzywym półuśmiechu, w oczach Nightingale’a pojawiły się iskry, Mace się otwarcie uśmiechał.
Palanty, myśleli pewnie, że jestem jakąś głupiutką lasią.
Wyprostowałam się i uniosłam podbródek.