Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niespokojna krew - Роберт Гэлбрейт страница 55
Dla jego siostry Lucy natomiast pozwolenie, by urodziny bliskiej osoby minęły bez kartki, prezentu, telefonu albo, jeśli była w stanie to zorganizować, imprezy lub przynajmniej wspólnego posiłku, graniczyło z okrucieństwem. Dlatego zazwyczaj ją okłamywał, udając, że ma jakieś plany, dzięki czemu nie musiał jechać do niej aż do Bromley, by wziąć udział w rodzinnej kolacji, która sprawiała jej o wiele większą przyjemność niż jemu. Niedawno z zadowoleniem świętował urodziny przy jedzeniu na wynos razem z przyjaciółmi, Nickiem i Ilsą, lecz tym razem Ilsa zaproponowała, by dołączyła do nich Robin, a ponieważ Strike stwierdził wiele tygodni temu, że coraz bardziej otwarte próby Ilsy swatania go ze wspólniczką można skutecznie udaremnić wyłącznie kategoryczną odmową współpracy, oznajmił, że wybiera się do Lucy. Jedyną niezbyt wesołą nadzieją, jaką żywił w związku ze swoimi trzydziestymi dziewiątymi urodzinami, było to, że Robin o nich zapomniała, bo jeśli tak, jego niedawne przeoczenie stałoby się mniej rażące: byliby kwita.
W piątek rano zszedł po metalowych schodach do agencji i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył dwa zapakowane prezenty i cztery koperty czekające obok zwyczajowej sterty korespondencji na biurku Pat. Każda koperta była w innym kolorze. Najwyraźniej przyjaciele i rodzina postanowili dopilnować, by życzenia urodzinowe dotarły do niego przed weekendem.
– Masz urodziny? – spytała Pat swoim niskim grobowym głosem, wciąż wpatrując się w monitor i pisząc, jak zwykle z elektronicznym papierosem wciśniętym między zęby.
– Jutro – powiedział, sięgając po kartki. Rozpoznał charakter pisma na trzech z nich, ale na czwartej nie.
– Wszystkiego najlepszego – mruknęła Pat przy akompaniamencie stukania w klawiaturę. – Mogłeś powiedzieć.
Coś go podkusiło, żeby spytać:
– A co? Upiekłabyś mi tort?
– Nie – odparła obojętnie. – Ale mogłabym ci kupić kartkę.
– W takim razie dobrze, że nie powiedziałem. Padło o jedno drzewo mniej.
– To nie byłaby duża kartka – odrzekła Pat bez uśmiechu. Jej palce wciąż tańczyły na klawiaturze.
Lekko rozbawiony Strike zabrał kartki i prezenty do swojego biura, a wieczorem zaniósł je do mieszkania, wciąż nieotwarte.
Dwudziestego trzeciego obudził się, myśląc wyłącznie o późniejszej wyprawie z Robin do Greenwich, i o urodzinach przypomniał sobie dopiero na widok prezentów i kartek na stole. W paczkach były sweter od Teda i Joan oraz bluza od Lucy. Ilsa, Dave Polworth i Al, przyrodni brat Strike’a, przysłali zabawne kartki, które, choć w zasadzie go nie rozśmieszyły, były w nieokreślony sposób pozytywne.
Wysunął czwartą kartkę z koperty. Z przodu było zdjęcie przedstawiające psa gończego, któremu Strike przyglądał się przez parę sekund, zastanawiając się, dlaczego ktoś dokonał akurat takiego wyboru. Nigdy nie miał psa i choć lubił je odrobinę bardziej niż koty, ponieważ miewał z nimi do czynienia w wojsku, nie powiedziałby, że miłość do psów jest jedną z jego najistotniejszych cech. Otwierając kartkę, zobaczył słowa:
Wszystkiego najlepszego, Cormoranie
Pozdrawiam
Jonny (tata)
Przez chwilę Strike tylko wpatrywał się w te słowa, a w jego umyśle panowała taka pustka jak na reszcie kartki. Ostatnim razem, gdy widział pismo ojca, był napompowany morfiną po tym, jak urwało mu nogę. W dzieciństwie od czasu do czasu widywał podpis ojca na dokumentach przesyłanych Ledzie przez prawników. Potem oniemiały spojrzał na jego imię, jakby zobaczył prawdziwe oblicze Rokeby’ego, jakby atrament był krwią, twardym dowodem, że jego ojciec jest prawdziwą istotą ludzką, a nie mitem.
Nagle, i to z siłą, która nim wstrząsnęła, poczuł, że przepełnia go wściekłość, wściekłość w imieniu chłopca, który kiedyś sprzedałby duszę, żeby otrzymać kartkę urodzinową od ojca. Wyrósł już z wszelkiego pragnienia nawiązania kontaktu z Jonnym Rokebym, lecz wciąż pamiętał dotkliwy ból, którego w dzieciństwie tak często przysparzała mu ciągła i nieubłagana nieobecność ojca: na przykład gdy w podstawówce robili laurki na Dzień Ojca albo gdy obce dorosłe osoby pytały go, dlaczego nigdy nie spotyka się z Rokebym, bądź też gdy szydziły z niego inne dzieci, śpiewając piosenki Deadbeats lub mówiąc mu, że jego matka zaszła w ciążę tylko po to, by wyciągnąć od Rokeby’ego pieniądze. Pamiętał graniczące z bólem marzenie, zawsze najdotkliwsze w okolicach urodzin i świąt Bożego Narodzenia, by ojciec coś mu przysłał albo przynajmniej zadzwonił: by zrobił cokolwiek, co by pokazało, że wie o istnieniu Cormorana. Strike nienawidził wspomnień o tych fantazjach bardziej niż wspomnień bólu wywołanego ich wiecznym niespełnieniem, lecz najbardziej ze wszystkiego nienawidził wspomnienia pełnych nadziei kłamstw, które sam sobie opowiadał, gdy jako bardzo mały chłopiec wynajdywał usprawiedliwienia dla ojca: że prawdopodobnie nie wie o kolejnej przeprowadzce rodziny i wysyła prezenty pod niewłaściwy adres, że chce go poznać, lecz zwyczajnie nie może go znaleźć.
Gdzie się podziewał Rokeby, gdy jego syn był nikim? Gdzie się podziewał za każdym razem, gdy życie Ledy wypadało z torów, a Ted i Joan znów przybywali na ratunek? Gdzie się podziewał przy każdej z tysięcy okazji, gdy jego obecność mogłaby oznaczać coś prawdziwego i szczerego, a nie próbę podreperowania wizerunku w gazetach?
Rokeby nie wiedział o synu dosłownie nic poza tym, że Strike jest detektywem, i właśnie to wyjaśniało wybór pocztówki z pieprzonym psem gończym. Pierdol się razem ze swoją pierdoloną kartką. Strike przedarł kartkę na pół, potem na ćwierci i wyrzucił je do kosza. Gdyby nie obawa przed uruchomieniem się alarmu przeciwpożarowego, przystawiłby do nich zapałkę.
Przez cały ranek złość krążyła w Strike’u niczym prąd. Nienawidził swojej wściekłości, ponieważ pokazywała, że Rokeby wciąż ma nad nim jakąś emocjonalną władzę, i gdy wyruszył w drogę na Earl’s Court, skąd miała go odebrać Robin, prawie żałował, że w ogóle wynaleziono coś takiego jak urodziny.
Siedząc w land roverze tuż obok wejścia na dworzec jakieś czterdzieści pięć minut później, Robin zobaczyła Strike’a idącego chodnikiem z oprawnym w skórę notesem w ręku i zauważyła, że wydaje się nachmurzony jak rzadko kiedy.
– Sto lat – powiedziała, gdy otworzył drzwi po stronie pasażera. Strike natychmiast zauważył kartkę i zapakowaną paczuszkę na desce rozdzielczej.
Kurwa.
– Dzięki – powiedział i wspiął się na miejsce obok niej, jeszcze bardziej nachmurzony.
Włączając się do ruchu, spytała:
– Tak cię przybiło to, że kończysz trzydzieści dziewięć lat, czy stało się coś innego?
Nie mając ochoty na rozmowę o Rokebym, Strike uznał, że musi się trochę wysilić.
– Nie, po prostu jestem skonany. Wczoraj siedziałem do późna, przeglądając zawartość ostatniego pudła z aktami Bamborough.
– Chciałam to zrobić we wtorek, ale mi nie pozwoliłeś!