Syn nieskończoności. Adam Silvera
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Syn nieskończoności - Adam Silvera страница 3
Skaczę na równe nogi i uciekam przed kłopotami. Odwracam się w kierunku schodów przeciwpożarowych; mój brat jest już na trzecim piętrze.
– Brighton, wracaj!
Kobieta potyka się o krawężnik i ląduje twardo na betonie. Powinienem nie być dupkiem i jej pomóc, ale strach ściska mnie mocno i nie pozwala się ruszyć. Nieznajoma wstaje i chwyta rurkę namiotu, a ta rozpala się do czerwoności. Biały płomień wspina się po jej ramieniu, jakby zlała je benzyną i podpaliła. Płachta nie ma szans – ogień zaraz przeskakuje na inne namioty. To pandemonium zdecydowanie nie poprawi wizerunku niebiańskich u opinii publicznej.
Ktoś łapie mnie za ramię i upuszczam statyw.
– Wszystko w porządku? – pyta Brighton.
Oddycham głęboko.
– Spadamy.
– Czekaj. – Oczarowany chaosem brat podnosi kamerę.
– Chyba sobie żartujesz. – Chwytam go za łokieć, ale się wyrywa.
– Muszę to udokumentować.
– Posrało cię.
Jak na kogoś, kto wygłosił mowę otwierającą uroczystość rozdania dyplomów w naszej szkole, Brighton potrafi być naprawdę głupi. Gdyby chodziło o kogoś innego, od razu bym się ulotnił. Właśnie dlatego nie zostanę nigdy bohaterem, którego kiedyś udawałem. Za bardzo kocham życie, żeby je ryzykować. Tylko że Brighton marzy o nagraniu tego typu akcji na swój kanał. Większość niebiańskich z okolicy jest od niego bystrzejsza i nie czeka na rozwój sytuacji. Część teleportuje się tak szybko, że gdybym zamrugał, mógłbym ich przegapić.
Frunące postaci wyłaniają się z cienia i w blasku księżyca na ich kamizelkach przeciwblaskowych błyszczy symbol Iskier, niczym konstelacja, która stała się inspiracją dla nazwy ich organizacji.
– Maribelle i Atlas! – krzyczy Brighton, wyrzucając pięść w powietrze.
Co zrobiła ta kobieta, że gonią ją dwie Iskry? Kiedy jej ręka znowu zajmuje się białym ogniem, mam okazję przyjrzeć się jej oczom. W jej tęczówkach nie pływają ciała niebieskie, jak u niebiańskich. Są ciemne, nie licząc płonącego na pomarańczowo pierścienia. To zaćmienie – znak widma. Teraz już wiem, dlaczego jest ścigana przez Iskry. Nie zawsze zgadzam się z brutalnymi metodami tych samozwańczych strażników, ale to chyba jedyna garstka bohaterów dość odważnych, by przyznać, że widma należy powstrzymać, zanim doprowadzą do zagłady świata. Mam nadzieję, że wszystkie widma trafią za kratki za swoje okropne zbrodnie: kradzież niebiańskiej krwi tylko po to, by zyskać moc, z którą się nie urodzili. Zwyczajny ogień jest już wystarczająco straszny, lepiej, żeby nie było nas w pobliżu, gdy to widmo zapłonie ogniem feniksa. Już mam odciągnąć Brightona, ale dręczy mnie błysk w jego oku. Akurat my bardzo dobrze wiemy, jak ryzykowne jest spożywanie krwi stworzenia.
Widma ryzykują życiem, żeby zyskać moc, a ja modlę się, żeby mój brat nigdy nie pomylił tej tragedii z cudem.
2
BOHATEROWIE
EMIL
Widmo wypuszcza strumień białego światła, płomienie rozchodzą się na kształt skrzydeł i skrzeczą jak feniks.
– Stary, ona jest widmem – stwierdza Brighton.
– Pewnie wzięła moc od aureoli albo…
Nie kończę, bo Maribelle Lucero z gracją umyka przed płomieniem i leci prosto na widmo. Maribelle jest młoda; strzelam, że w naszym wieku, chociaż Brighton pewnie mógłby podać nie tylko jej datę urodzin, ale też ulubiony kolor. Dziewczyna ma jasnobrązową skórę i ciemne włosy splecione w warkocze, które chłoszczą powietrze jak sznury, gdy wpada na widmo, wyprowadzając cios prawą ręką. Jasnowłosą czuprynę Atlasa Haasa rozwiewa wiatr, gdy chłopak unosi się nad namiotami, starając się z całych sił zapanować nad ogniem za pomocą wiatru wzniecanego przez swoje dłonie. Nic z tego. Płomienie rozprzestrzeniają się w kierunku bloku z jednej strony i podupadłego baru z drugiej; lokatorzy i klienci szybko uciekają z obu przybytków.
Serce bije mi jak oszalałe – wynośmy się stąd, wynośmy się stąd, wynośmy się stąd.
– Bright, musimy spadać.
– To spadaj.
Jestem o włos od tego, by złapać jego kamerę i rzucić nią jak piłką, kiedy nagle bar eksploduje z ogłuszającym hukiem. Fala uderzeniowa uderza w nieprzygotowanego Atlasa i rzuca nim w zaparkowany nieopodal motocykl. Gdy z nieba zaczyna spadać deszcz cegieł, chowamy się pod markizą małego sklepu. Fale ciepła przywodzą mi na myśl pieczenie kruchego ciasta z owocami w maleńkiej kuchni abuelity, tylko że tutaj jest tysiąc razy gorzej.
Maribelle pędzi do Atlasa z pomocą, a widmo znowu strzela ognistym pociskiem.
– Maribelle, uważaj! – woła Brighton.
Dziewczyna odwraca się, lecz ogień wbija ją w drzwi samochodu z obezwładniającą mocą, jakby cisnął nią ktoś obdarzony żelazną siłą.
– Nie! – rzuca Brighton, wciągając gwałtownie powietrze.
Większość klientów i mieszkańców zdążyła się już zmyć, niczym geniusze, którzy zdali testy z surwiwalu na piątki z plusem. Niska kobieta z gwiazdami w oczach wyrywa hydrant przeciwpożarowy i kieruje strumień wody na pożogę, lecz to zadanie zaczyna ją przerastać. Tłum ją dopinguje. Kilka kroków dalej jakiś blady chłopak z jasnymi włosami filmuje wszystko telefonem z żółtym wilkiem na obudowie. Nie wydaje się w ogóle wystraszony. Pewnie nie pierwszy raz ogląda taką bitwę, ale też patrzy na wszystko z szeroko otwartymi z zachwytu oczami, jak Brighton, który ekscytuje się nagrywaniem.
Atlas z trudem się podnosi. Widmo zgięło się wpół, bierze kilka głębokich wdechów, po czym posyła kolejny ognisty pocisk, tym razem wyraźnie słabszy. Wyciąga rękę, żeby zaatakować, lecz powstrzymuje je klejnot-granat z cytrynu wielkości mojej pięści, który toczy się w jego kierunku. Granat rozpryskuje się na grube kawałki, fale energii elektrycznej uderzają w widmo. Dziewczyna upada i wije się z bólu.
Chyba zaraz zwymiotuję, może nawet zsikam się w majty. Oglądanie takich ataków w internecie to jedno, ale bycie naocznym świadkiem to zupełnie inne przeżycie. Maribelle jest spocona, zbliża się do Atlasa, kulejąc. Przyciska dłoń do centralnej części swojej kamizelki, która chyba przejęła większość siły pocisku.
– Takie coś to ja rozumiem! – krzyczy Brighton, jak zawsze, gdy dobrze zda egzamin albo zwycięży w grze. Pędzi do Maribelle i Atlasa.
Kręci mi się w głowie i zamieram na kilka sekund, które wloką się jak minuty, po czym w końcu ruszam za bratem. Staram się ignorować wrzaski widma, ale mimowolnie zaczynam myśleć o tym, jak