Syn nieskończoności. Adam Silvera
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Syn nieskończoności - Adam Silvera страница 4
– Byliście niesamowici – mówi, cały czas filmując. – Jestem waszym wielkim fanem.
Dziewczyna nie zwraca na niego najmniejszej uwagi. Spina się, gdy z wozów wysiadają egzekutorzy.
– Musimy uciekać – mówi Atlas.
– Mogłabym rzucać śnieżkami, a te sukinsyny i tak oskarżyłyby mnie o urządzenie jatki na ulicy – rzuca Maribelle.
Brighton już przyszykował telefon.
– Mogę szybko zrobić sobie z wami zdjęcie?
– Bright, chłopie, weź daj im spokój – mówię.
– Dobra, dobra.
Czterech egzekutorów woła do wszystkich, że mają się nie ruszać, po czym zbliżają się z różdżkami w rękach. Nie ruszam się nawet o milimetr. Co prawda nierzadko zdarza się, że egzekutorami zostają niebiańscy, jednak większość nie posiada własnej mocy, więc są szkoleni do strzelania czarami przy najmniejszych oznakach zagrożenia.
– Nie ruszaj się – mówię do Brightona.
Patrzę na tych wszystkich egzekutorów, żałując, że sam nie mam brązowego hełmu i kamizelki przeciwblaskowej w kolorze morskiej zieleni. Zaczynam szybciej oddychać, nogi mi drżą i jestem przerażony myślą, że egzekutorzy mogliby to uznać za przejaw mocy, której nie posiadam.
Na środku ulicy egzekutorka celuje różdżką w widmo, podczas gdy inna zakłada jej rękawice i kajdany, które mają uniemożliwić korzystanie z mocy.
Atlas jest odwrócony plecami do funkcjonariuszy i porozumiewa się bezgłośnie z Maribelle, przez co robię się nerwowy. Dziewczyna bierze głęboki wdech i kiwa głową, a jej oczy płoną jak komety, podczas gdy te Atlasa wirują niczym miliardy gwiazd pochwycone przez czarną dziurę. Atlas przetacza się na bok, a Maribelle wzbija w powietrze. Podmuch wiatru posyła mnie i Brightona na samochód, dokoła eksploduje czar, głośny niczym fajerwerki. Sprawdzam, czy bratu nic się nie stało, a potem obserwuję akcję spod auta. Egzekutorów zmiata z nóg, różdżki wypadają im z rąk. Silny wiatr podnosi Atlasa, a potem chłopak chwyta Maribelle w powietrzu. Przelatują nad budynkiem mieszkalnym i po chwili znajdują się już poza zasięgiem czarów.
– Emil, chodźmy. Wstawaj. No już. – Brighton pochylony pędzi w przeciwnym kierunku, oddalając się od egzekutorów. Teraz, gdy już nie ma Iskier, nagle mu się śpieszy. Oczywiście.
Nigdy nie należałem do dzieciaków, które biegają po szkolnym korytarzu, gadają w czasie lekcji albo przechodzą na czerwonym świetle, ponieważ nie cierpię wpadać w kłopoty, ale w tej chwili pędzę po chodniku jak opętany przez najodważniejszego z duchów, zygzakiem, na wypadek gdyby egzekutorzy chcieli we mnie strzelać. Gdyby nie Brighton, siedziałbym pod tamtym autem, z głową przyciśniętą do betonu i wyciągniętymi rękami, licząc, że egzekutorzy uznają mnie za niegroźnego. Po Zaciemnieniu lepiej nie ryzykować przebywania w towarzystwie Iskier.
Kilka przecznic dalej wskakujemy do autobusu, który jedzie w stronę naszego domu. Korzystamy z wolnych siedzeń na końcu i wyciągamy nogi. Jesteśmy mokrzy od potu, a ja niczego tak nie pragnę jak wielkiej butli z wodą, żeby się napić i oblać.
– Nic ci się nie stało? – pytam brata, masując łokieć, na który upadłem. Staram się oddychać płytko, żeby nie czuć ostrego bólu w poobijanych żebrach.
Brighton ma podrapane ręce, ale chyba mu to nie przeszkadza.
– Ale czad! Udało nam się poznać najbardziej wystrzałową parę! – Brzmi, jakby przepełniała go cała radość świata; sam chciałbym jej trochę mieć, żeby zagłuszyć panikę. – Atlas nawet użył na nas swojego wiatru. Mam nadzieję, że udało mi się to nagrać. – Patrzy na mnie. – Gdzie mój statyw?
– Och, no nie wiem, zostawiłem go gdzieś, gdy zaczęła płonąć ulica, a potem strzelali do nas egzekutorzy i zapomniałem. Mogę zaraz po niego pobiec.
– Spoko, nie trzeba – stwierdza Brighton.
– Nie mówiłem poważnie.
Mój brat puszcza film od początku.
– Powinienem zarobić na reklamach na nowy statyw.
– Jak możesz w tej chwili myśleć o swoim filmie? Strzelali do nas egzekutorzy, a Maribelle omal kogoś nie zabiła.
– Nikt by jej nie winił za tę śmierć. Tamto widmo wznieciło prawdziwe piekło.
Nie mam pojęcia, jak „tamto widmo” się nazywało ani jak wyglądało jej życie, żeby przekonywać, że dziewczyna miała w sobie chociaż krztynę dobroci, ale i tak wolałbym nie patrzeć, jak leży na ziemi z wycelowaną w nią różdżką. Kto wie, czy zostanie zamknięta w Ciemnicy razem z innymi obdarzonymi mocą, czy może gdzieś „zaginie” pod opieką egzekutorów.
Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza nasza rozmowa. Nie spieramy się o coś głupiego, na przykład o to, że Brighton założył moją koszulkę, bo potrzebował czegoś nowego do nagrania, albo o to, że bez pytania pożyczyłem jego rower.
Odzywa się mój telefon. To wiadomość z życzeniami od Prudencii. Chyba pierwszy raz w życiu przegapiliśmy świętowanie naszej minuty o północy. Dziewiętnasty rok zaczął się naprawdę z grubej rury. Tata byłby rozczarowany. Nie ma mowy, żeby Brighton nagrał mnie, jak cieszę się z całej akcji i zachowuję, jakby wszystko było okej – taki jestem spięty.
– Dlaczego tak się wkurzasz? – pyta, odrywając wzrok od kamery. – Bo nie płakałbym po tamtym widmie? Iskry ratują więcej żyć, niż odbierają, a jeśli muszą kogoś zabić, wierzę, że ten ktoś zasłużył na taki los.
Nie chcę się z nim spierać – z gniewu potrafię się rozwrzeszczeć, a Brighton zaczyna mnie zwyczajnie wpieniać – ale nie potrafię się zamknąć:
– Nie do nas należy decyzja, kto ma umrzeć.
– Zaciemnienie zmieniło zasady gry – stwierdza Brighton. – Nie zamierzam się złościć, gdy dobrzy ludzie zabijają tych złych.
Naprawdę kusi mnie, żeby wysiąść i wrócić do domu pieszo.
– To nie jest gra.
– Przecież wiesz, co mam na myśli. Na wojnie giną ludzie, nie da się tego uniknąć. – Brighton wychyla się i trąca mnie w kolano. – Gdybyśmy mieli moc, moglibyśmy im pomóc. Królowie światła, pamiętasz?
Zaczął nas tak nazywać, kiedy mieliśmy dziesięć lat, zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że nasze nazwisko, Rey, znaczy „król”. Nikt nie mógł nas powstrzymać przed fantazjowaniem, że to na pewno jakiś profetyczny kod, a nam jest przeznaczona chwała – zostaniemy bohaterskimi bliźniakami o podwójnej sile, którzy potrafią porozumieć się z dwóch przeciwległych krańców miasta bez telefonu. Tak naprawdę nie ma w nas nic szczególnego, ale nazwa została, chociaż nasze braterstwo zdaje się słabnąć z każdym dniem.
– Cóż, dziękuję gwiazdom, że jednak nie mamy mocy – odpowiadam. – Nie chciałbym mieć krwi na rękach.
– Zabijanie