Syn nieskończoności. Adam Silvera
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Syn nieskończoności - Adam Silvera страница 8
Przechodzę przez Niezmiennie Zmienną Salę, której nazwa przestała być adekwatna po cięciach w budżecie, więc nadal można tu podziwiać lipcową wystawę sztuki zmiennokształtnych. Omijam ciemną i chłodną Salę Bazyliszków, bo dziękuję, ale nie. Pierwszego dnia pracy musiałem się zebrać na odwagę i ją odwiedzić, wystarczy mi raz na zawsze. Nie przepadam za tymi stworzeniami po tym, jak w szóstej klasie wybraliśmy się na wycieczkę do zoo i taki jeden ślepy bazyliszek rzucił się na ogrodzenie, licząc, że połknie mnie w całości.
Docieram do rozwidlenia, gdzie jeden korytarz prowadzi w dół, a drugi w górę. W czasie szkolenia powiedziano mi, że to celowy zabieg, mający na celu uhonorowanie niekończącej się wojny między hydrami i feniksami, które wydają się w pełni pochłonięte eliminowaniem siebie nawzajem. Dom Hydry na dole zaczyna się dość niewinnie – ilustracjami, na których widać, jak rybacy oswoili te stworzenia, by łowiły ryby i odstraszały większe morskie zwierzęta – jednak im dalej zajdziesz, tym wystawa nabiera większego mroku. W ostatnim pomieszczeniu znajdują się materiały z walk terytorialnych, które horda hydr stoczyła ze stadem feniksów. Byłem zupełnie oniemiały i załamany, gdy pierwszy raz zobaczyłem nagranie ogromnej, siedmiogłowej hydry, która chwytała latające feniksy i połykała je w całości.
Kolejna sala, do której nigdy więcej nie poszedłem.
Pędzę po spiralnych schodach do swojego ulubionego miejsca – Słonecznej Sali. Nad wejściem znajduje się witraż przedstawiający jajo i feniksa, połączone przez ognisty pierścień. Na trzynaste urodziny mama zabrała nas właśnie na tę wystawę. Brightonowi całkiem się podobała, ale szybko stracił cierpliwość, gdy zatrzymywałem się przy każdej plakietce – w tamtych czasach nie czytałem zbyt szybko i wciąż nie jest to moją mocną stroną – i pozowałem do zdjęć przed każdą gablotą na wypadek, gdybym już nigdy tutaj nie wrócił.
W Słonecznej Sali jest wszystko: flety imitujące głosy feniksów, które służą do szkolenia i komunikacji; drewniane i żelazne łuki w kształcie skrzydeł; wachlarze wykonane z zielonych i niebieskich piór; ceremonialne świece dla tych, którzy modlą się do ognia feniksów o powtórne życie dla zmarłych bliskich; skorupki jaj o różnych rozmiarach, kolorach i teksturach; klepsydra z prochami; gliniane maski z ogromnymi dziobami i skórzane kurtki z rękawami wyszywanymi piórami, podobnymi do tych, które wciąż noszą Rycerze Aureoli; skamielina z zaschniętymi łzami; cała półka ostrzy skończoności z kościanymi rękojeściami czarnymi od sadzy oraz ząbkowanych noży żółtych jak krew hydry, z której zostały z okrucieństwem wytworzone, by zgasić feniksa i powstrzymać go przed wskrzeszeniem.
– Przepraszam bardzo – odzywa się ktoś z brytyjskim akcentem, bezsprzecznie moim ulubionym. Serce zaczyna mi szybciej bić. Odwracam się i widzę młodego, przystojnego chłopaka z jasną, obsypaną piegami skórą, krótką szczeciną na brodzie, potarganymi rudymi włosami i nowojorską koszulką, jaką noszą wyłącznie turyści i ludzie, którzy przegrali zakład. Wskazuje mój identyfikator. – Pracujesz tutaj, prawda?
– No. – Rumienię się i w duchu żałuję, że nie potrafię stać się niewidzialnym, żeby to ukryć. – Potrzebujesz pomocy?
– O której zaczyna się zwiedzanie grupowe?
– O każdej pełnej godzinie.
Chłopak zerka na zegarek.
– Muszę o wpół do jedenastej być na występie. Mógłbyś mnie krótko oprowadzić? Obiecuję, że nie będę zadawał zbyt wielu pytań.
Z takim głosem mógłby mi zadawać nieskończoną ilość pytań. Moja zmiana oficjalnie zaczyna się za dziesięć minut, ale dla tego chłopaka mogę popracować trochę dłużej, żaden problem.
– Mógłbym ci pokazać to i owo. Jest z tobą ktoś jeszcze?
– Nie. – Wyciąga do mnie rękę, z przyjemnością ściskam jego dłoń. – Charlie.
Nie powinienem tego robić. Nie jestem takim mózgiem jak Brighton, który zna odpowiedź na każde pytanie, ale to jedna z niewielu sytuacji, kiedy sam znam ich całą tonę. Staram się nie myśleć o tym, że w swoich dopasowanych dżinsach i ulubionych brązowych butach ze sklepu z używanymi rzeczami nie wyglądam tak dobrze, jak zawsze powtarzam, że wyglądam. Nawet nie obchodzi mnie, że Charlie najwyraźniej nie mieszka w Nowym Jorku – w końcu po coś stworzono FaceTime.
– Więc co chcesz wiedzieć?
– Nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje tak wiele różnych feniksów – mówi Charlie, przeczesując palcami włosy jak model z internetu.
– Jest ich całe mnóstwo – odpowiadam, wciąż zastanawiając się, czy zieleń oczu chłopaka porównałbym do szmaragdów czy raczej wiosennego listowia drzew. Fantazjuję o tym, jak nie śpię do późna, gadając z Charlie’em przez telefon, żeby wsłuchiwać się w jego głos, kiedy przypominam sobie, że w tej chwili, jako ogarnięty przewodnik, to ja powinienem mówić. – Spójrz na to. – Wskazuję na wiszące nad nami modele feniksów. – Istnieją dziesiątki odmian, a kurator wystawy, pan Kirk Bennett, wybrał dla naszych gości te występujące najczęściej. Przechodzenie tędy, z feniksami nad głową, to jedna z moich ulubionych rozrywek.
– Możesz mi o nich opowiedzieć? – pyta Charlie.
– O moich ulubionych rozrywkach? – Nie wiem, od czego zacząć.
– O feniksach – odpowiada chłopak z uśmiechem.
Nagle czuję się jeszcze bardziej czerwony, ale nie stoję przecież w promieniach słońca, które wpadają przez świetlik. Zbieram się w sobie i wskazuję każdego feniksa po kolei, niczym gwiazdy, i opowiadam ich historie, jakbym pokazywał konstelację: siwe nestory, które rodzą się stare; podniebne pływaki, które żyją pod wodą i swoimi błękitnymi płomieniami potrafią podpalić ocean; setniki, które mogą odrodzić się tylko raz na sto lat; obsydiany z błyszczącymi czarnymi piórami i oczami tak ciemnymi, że kiedyś wydawały mi się wydrążone; kamikadze, które nurkują w sam środek walki, żeby eksplodować pośród wrogów i odrodzić się po kilku chwilach na spopielonym polu bitwy; ogniste burze, które ogromnymi skrzydłami, trzy razy większymi niż ich drobne ciała, wzniecają silną wichurę. Milknę na chwilę, żeby odetchnąć, po tym, jak opowiadam mu o połykaczach słońca, które zioną najgorętszym ogniem, ale też płoną najszybciej ze wszystkich gatunków.
– Niesamowite – mówi Charlie. Podchodzi do repliki jednego z najsłynniejszych feniksów w historii: szarego słońca. Jego postać przysiadła