Belfast. Aleksandra Łojek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Belfast - Aleksandra Łojek страница 9
W szkołach młodzi republikanie uczą się irlandzkiego, którym zwykle nie mówią ich rodzice, poza tymi, którzy siedzieli w więzieniu, gdzie co aktywniejsi bojownicy IRA podnosili świadomość narodową współtowarzyszy i uczyli tego języka, czy tymi, którzy pochodzą z klasy średniej. Irlandczycy dbają o to, by postrzegano ich jako sympatyzujących z mniejszościami narodowymi i wszystkimi uciśnionymi.
Jeśli są radykalnymi republikanami, z pewnością będą również antysyjonistami.
Brendan, trzydziestoletni pracownik miejscowego radia irlandzkiego (w brytyjskim Belfaście działa irlandzkie radio skierowane do irlandzkojęzycznej mniejszości), prowadzonego przez bardzo aktywnego republikanina, wrażliwy intelektualista, z którym przygotowywałam nagranie z rozmówkami polsko-irlandzkimi, do sprawy lokalnego konfliktu miesza też konflikt palestyńsko-izraelski.
Irlandczycy z Belfastu wyciągnęli rękę do polskiej diaspory i udostępnili jej kilka godzin czasu antenowego w tygodniu. I tak w radiu język irlandzki mieszał się z polskim. Prowadziłam polskojęzyczną audycję przez dwa lata (z innym rodakiem) i Brendan wpadł na pomysł, by nagrać rozmówki dla tych, którzy chcą się uczyć irlandzkiego lub polskiego. Wiele wieczorów poświęciliśmy na próbach tłumaczenia zdań typu: „Irlandzkie krowy dają pyszne mleko” na polski, posiłkując się oczywiście angielskim. Nagraliśmy kilka płyt CD i w czasie tych niekończących się godzin sesji mogliśmy bardziej otwarcie porozmawiać o tym, co czują i myślą Irlandczycy, jak ważna dla nich jest ich tożsamość narodowa, tłamszona, jak twierdzą, przez brytyjskiego okupanta.
Radio mieściło się wówczas w ultrarepublikańskiej dzielnicy. Bywało, że docierałam na audycję tuż po spotkaniach z ultraradykalnymi lojalistami. Trudno mi było wtedy o obiektywizm. Spotykałam ofiary republikanizmu po to, by parę godzin później spotkać ofiary lojalizmu – i nie mówić o tym, tylko pochylić się nad jakimś zadaniem, które z kolei miało wesprzeć emocjonalnie moich rodaków.
I to Brendan zwrócił moją uwagę na paralelę między konfliktem palestyńsko-izraelskim a brytyjsko-irlandzkim. Paralelę może nieoczywistą, niekoniecznie jednoznaczną dla kogoś, kto nie jest zanurzony w konflikcie po uszy, ale dla obu stron ważną. Na tyle ważną, że wciąż przywoływaną.
Niechętny stosunek do Izraela i bezkrytyczne wsparcie sprawy palestyńskiej to zdaniem Brendana bardzo ważny element tożsamości republikańskiej. Tak też można rozpoznać swoich. Brendan jest za międzynarodowym bojkotem produktów powstałych w osiedlach żydowskich na terenach zajmowanych przez Izrael. Gdyby wziął udział w jakiejś publicznej dyskusji na ten temat, od razu byłoby wiadomo, że jest Irlandczykiem, bo niemal żaden lojalny Brytyjczyk z Belfastu nie wypowie się negatywnie na temat Izraela. Flagi palestyńskie powiewają w dzielnicach republikańskich, w brytyjskich – flagi Izraela. Kiedy zaproponowano umieszczenie na ścianie miejscowej synagogi tablicy pamiątkowej z nazwiskiem izraelskiego prezydenta Chaima Herzoga, który urodził się w Belfaście, republikanie doprowadzili do porzucenia pomysłu, który z kolei wspierali mocno lojaliści.
Irlandczycy noszą celtyckie imiona: Ciarán, Pádraig, Dónall, Deirdre. Ich nazwiska są patronimiczne, z przedrostkami, zresztą zanglicyzowanymi, „Mac” czy „O’” lub normandzkim „Fitz”.
Brytyjczycy to głównie Williamy, na cześć Wilhelma III Orańskiego, zresztą Holendra (Williama of Orange, zwanego też pieszczotliwie przez lokalnych Billym, który w 1690 roku zwyciężył Jakuba II, katolika, w bitwie pod Boyne), Jamesy, Johny i tym podobne.
Dzielnice protestanckie mają pomalowane lampy i krawężniki w kolory flagi brytyjskiej. Murale przedstawiają Edwarda Carsona (założyciela Ulster Volunteer Force), obrazy z bitwy pod Sommą, portrety ofiar IRA, mężczyzn w kominiarkach i z bronią walczących o to, by nie oddzielić Irlandii Północnej od Korony. Największe święto lojalistów to 12 lipca, rocznica bitwy pod Boyne – dzień zawsze wolny od pracy i bywa, że kończący się zamieszkami, w których najwięcej ofiar zwykle stanowią policjanci.
Sami zainteresowani rozpoznają się od razu. Jak twierdzą, wystarczy rzut oka lub uważne słuchanie. I znajomość lokalnej topografii.
Akcent protestanta z lojalistycznej Shankill Road brzmi bardzo charakterystycznie i jest natychmiast rozpoznawalny dla wytrawnego ucha.
Podobnie akcent katolika z odległej o kilometr Falls Road. Dla mnie, po kilku latach mieszkania w Belfaście, nie. Kiedy zamówiłam taksówkę do mojej republikańskiej dzielnicy (korzystam z firmy, która zatrudnia obie strony i cudzoziemców, w związku z czym może wjeżdżać wszędzie), taksówkarz okazał się mieszkańcem Shankill i zabłądził. Zatrzymał się niedaleko mojego domu i zaczepił grupę mężczyzn, moich sąsiadów, z pytaniem, gdzie znajduje się szukana przez niego ulica. Popatrzyli na niego ciężkim wzrokiem. Stali na tej ulicy.
– Nie mamy cholernego pojęcia – odpowiedzieli bardzo uprzejmie (no fucking clue – fucking wymawiane: „foking”). Rozpoznali go po akcencie. Nie chcieli mu pomóc.
Na szczęście są inne, mniej subtelne znaki rozpoznawcze, kto jest kim, poza oczywiście adresem zamieszkania i imieniem. Okazuje się, że katolicy inaczej wymawiają literę „h” – „hejcz”, w odróżnieniu od protestantów, którzy mówią „ejcz”. Tu nie ma miejsca na błąd, dla lokalnych jest oczywiste, kto jak mówi. W kulturze anglosaskiej często prosi się w urzędach czy w czasie rozmów w różnego rodzaju instytucjach o przeliterowanie nazwiska – pozornie niewinna czynność na tak zwanej wyspie głównej (mainland, obejmującej Anglię, Szkocję i Walię) w Irlandii Północnej nabiera innego charakteru. Od razu wiadomo, z kim ma się do czynienia.
Również wyzwiska są albo brytyjskie, albo irlandzkie. Irlandczyk, chcąc zwyzywać kogoś od idiotów, powie eejit. Brytyjczyk pozostanie przy tradycyjnym idiot.
Dla siebie wzajemnie obie grupy też zarezerwowały szereg nieprzychylnych określeń. Brytyjczycy nazywają Irlandczyków Paddies (co jest zdrobnieniem od imienia Patrick, a zatem niekoniecznie ma znaczenie pejoratywne, acz nie zaleca się stosowania tego określenia, jeśli się jest cudzoziemcem), Taigs (katole), Chucks (od nazwy tanich butów sportowych), Spongers (od angielskiego słowa „gąbka”; chodzi o przypisywane Irlandczykom zachłanne pobieranie zasiłków) oraz Fenians (które to słowo historycznie było neutralne[14], ale nabrało cech pejoratywnych, ponieważ obecnie oznacza sympatyków IRA). Warto też znać skrót KAT, który jest często nagryzmolony na ścianach domów dzielnic ultraprotestanckiej biedoty – oznacza Kill All Taigs (Zabić wszystkich katoli). Irlandczycy nazywają protestantów Prods (znowu – dość neutralnie), Huns (Hunowie), Black (od jednej z lóż prowadzonych przez protestantów) i Jaffas (w miejscowym slangu – impotenci). Nie będzie więc trudne rozszyfrowanie skrótu KAH, na jaki można się natknąć w dzielnicach katolickich.
Wszystkie te określenia zostały uznane za mowę nienawiści w okólniku północnoirlandzkiej policji z 2008 roku. Słowo Fenian może być używane tylko w kontekście historycznym, czyli zgodnie z pierwotnym znaczeniem.
No i fizjonomika. Ma się tu dobrze. Wystarczy spojrzeć na czyjąś twarz i widać, kim kto jest. Otóż obie strony