Rozmowy z psychopatami. Christopher Berry-Dee

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozmowy z psychopatami - Christopher Berry-Dee страница 6

Rozmowy z psychopatami - Christopher  Berry-Dee

Скачать книгу

panna Doris Jones, samotna idiotka pragnąca nawiązać romantyczny związek uczuciowy z podstępnym mordercą odsiadującym dożywocie albo przebywającym w celi śmierci. Maniakalnych zabójców nie da się zmienić, nigdy się nie poprawią: wszelkie oznaki wyrzutów sumienia to tylko przebiegłe próby osiągnięcia jakichś korzyści, a skrucha na łożu śmierci to prawdopodobnie oznaka zwykłego lęku przed kostuchą… Na świecie jest mnóstwo naiwnych osób – mężczyzn i kobiet – poświęcających czas i pieniądze na korespondencję z psychopatami mającymi na koncie setki przestępstw. Nazywamy takich ludzi „fanami zbrodni”. Oczywiście piękno to kwestia gustu, ale to już przesada. Trzeba być w kompletnej desperacji i mieć sieczkę w głowie, by surfować po internecie i próbować nawiązać przyjaźń z sadystycznym mordercą, który wcześniej przelał dość krwi, by dwukrotnie pomalować Golden Gate Bridge – w porządku, może raz, a nie dwa razy – a teraz, gdy odrzucono wszystkie jego apelacje, nagle przeżył objawienie i odnalazł Jezusa Chrystusa.

      Fani zbrodni stoją mi kością w gardle; spotkałem wielu z nich w czasie swoich badań nad seryjnymi mordercami. Zastanawiam się, czy są naprawdę poczytalni, podobnie jak sami zbrodniarze. Nie myślcie, że możecie zmienić przestępców, sprawić, że się poprawią, wprowadzić na ścieżkę cnoty. Traktujcie z przymrużeniem oka deklaracje skruchy albo poprawy.

      To powinno wystarczyć, ale pozwolę sobie jeszcze ostrzec damy o miękkich sercach, które mogłyby odpowiedzieć takim ludziom jak Henry Alexander Davis (osadzony numer 358319, Departament Więziennictwa stanu Floryda), urodzony 25 kwietnia 1965 roku, bezwzględny morderca, który zabijał ofiary napadów rabunkowych.

      Davis reklamował się w internecie w portalu samotnych serc, gdzie poszukiwał „kandydatek na przyjaciółki” i skromnie opisywał się jako „najsłodsza czekolada Florydy” (jest czarnoskóry). Publikował takie teksty:

      Cześć, nazywam się Henry. Mam 53 lata. Siedzę w więzieniu od prawie trzydziestu lat, choć jestem niewinny. Pragnę nawiązać przyjaźń z bratnią duszą. Chciałbym rozwiać mit, że jestem pozbawiony ludzkich uczuć, a większość mojej rodziny i przyjaciół nie żyje albo straciłem z nimi kontakt.

      Nieporadnie zmagając się z językiem i przegrywając walkę, Davis ciągnął: „Interesuję się głównie prawem, filozofią i duchowością. Pragnąłbym poznać osoby pełne wrażliwości pozwalającej rozwinąć wzajemnie inspirujące relacje poprzez komunikację pokrewnych umysłów”. Po dłuższych wywodach tego rodzaju następuje pełen skromności opis własnej osoby: „Zapraszam kobiety wszystkich ras. Ważę 95 kilogramów. Zdrowy, wyrozumiały, szczery, kochający, uczciwy i przystojny. Piękny uśmiech. Odpowiem szybko, jeśli otrzymam 150 dolarów. Jestem otwarty na nowe doświadczenia”. Nie wątpię!

      Gdyby Davis mieszkał w Wielkiej Brytanii, mógłby zostać oskarżony o nieuczciwą reklamę. Jego deklaracje są równie prawdziwe jak rozkłady jazdy pociągów brytyjskich. „Najsłodsza czekolada Florydy” przebywa w ściśle strzeżonym zakładzie karnym, gdzie odsiaduje dwa wyroki dożywocia – jeden za rabunek z bronią w ręku, a drugi za włamanie. Dwa inne wyroki, zaledwie pięcioletnie, są prawie niewarte wzmianki.

      Dotychczasowy brak sukcesów w nawiązywaniu relacji z kobietami może być spowodowany tym, że potencjalne kandydatki przeczytały wydrukowane drobnym drukiem ostrzeżenie na opakowaniu czekolady. Mogły też nie rozumieć, o czym Davis pisze!

      Warto w tym miejscu wspomnieć o innym odsiadującym dożywocie seryjnym mordercy, Johnie Davidzie Cannanie, uważającym się za potomka templariuszy. Niedawno wyciekł do mediów jeden z jego listów (ściśle biorąc, został przekazany „Birmingham Mail” przez policję). W liście tym John obiecuje zadurzonej w nim kobiecie, że kupi jej willę w Hiszpanii, chociaż nie ma ani grosza. Cannan, wyjątkowo brutalny gwałciciel i oszust dopuszczający się napadów rabunkowych, z pewnością zamordował trzy kobiety: Sandrę Court, agentkę nieruchomości Suzy Lamplugh i Shirley Banks, dziewczynę z Bristolu. Myślę, że zakochana w nim kobieta (nie podaję jej nazwiska z przyczyn prawnych) powinna iść do psychiatry.

      Nie są to moje wymysły. Istnieją tysiące mężczyzn i kobiet „pragnących rozwinąć wzajemnie inspirujące relacje poprzez komunikację pokrewnych umysłów” z maniakalnymi mordercami; odbywa się to przez internet. Opisałem wiele takich przypadków w książce Murder.com, powstałej przy współpracy FBI, CIA i policji rosyjskiej. Zawiera ona niewiarygodne, niekiedy groteskowe historie – choć zdarzało się, że miały one tragiczne konsekwencje dla naiwnych kobiet zakochanych w przebywających za kratami socjopatach, gdy wychodzili na wolność.

      Moim zdaniem problem polega na tym, że ludzie nie czytają książek albo je lekceważą. Nie mija dzień, by ktoś nie zaczął szukać miłości w internecie i nie został oskubany ze wszystkiego, co ma albo kiedykolwiek będzie mieć, by sparafrazować słowa Clinta Eastwooda grającego Billa Munny’ego w filmie Bez przebaczenia z 1992 roku: „Zabicie człowieka to coś fantastycznego. Zabierasz mu wszystko, co ma i kiedykolwiek będzie mieć”. Wiele kobiet szukających miłości w internecie pada ofiarą seryjnych morderców, tak jak ofiary Johna Edwarda „J.R.” Robinsona, który oszukiwał, okradał i maltretował kobiety, traktując je jak niewolnice. W 1993 roku odkrył internet i nazwał się „panem niewolnic”; odwiedzał serwisy społecznościowe, szukając ofiar. Robinson, niekiedy nazywany pierwszym seryjnym zabójcą sieciowym, przebywa w celi śmierci w więzieniu El Dorado w stanie Kansas.

      Cóż, zrzuciłem ciężar z serca. Odwiedziłem wiele oddziałów cel śmierci i panuje w nich zawsze taki sam zapach – nie ma nic wspólnego z delikatną wonią kwiatów. Człowiek wchodzący do więzienia czuje przenikający mury smród środków dezynfekcyjnych, bielinki, tłuszczu do smażenia, starego moczu, ekskrementów i potu. Zapach to nie wszystko. Czasami hałas potrafi być ogłuszający; można by pomyśleć, że to pora karmienia małp w zoo.

      Nie mając nic lepszego do roboty, osadzeni (w tej chwili nazywanie ich „skazanymi” nie jest politycznie poprawne) wyją, wrzeszczą, gadają, pohukują i skrzeczą. Jeśli ktoś im się nie podoba, obrzucają go ekskrementami albo sikają przez kraty. Jeśli cele mają lite stalowe drzwi, sikają na podłogę i rozmazują kał na ścianach.

      Myślę, że robią to również niektóre małpy!

      Jeśli ktoś odwiedza oddział cel śmierci w Stanach Zjednoczonych albo oddział o zaostrzonym rygorze, z powodu bezpieczeństwa wszyscy więźniowie są zamknięci w celach. Funkcyjni myjący korytarze poruszają się w ciszy; słychać tylko odgłos szczotek i plusk brudnej wody. Więźniowie i strażnicy nie zamieniają ze sobą ani słowa; rozkazy są krótkie i jasne: „STAĆ NIERUCHOMO! PRZYCISNĄĆ NOSY DO ŚCIANY!”. Nikt nie ma prawa się rozglądać.

      W Wielkiej Brytanii nie istnieją cele śmierci ani „zielone mile”. Ostatnie egzekucje przez powieszenie przeprowadzono w 1963 roku, a później kara śmierci została zniesiona (w 1965 roku w Wielkiej Brytanii, a w 1975 roku w Irlandii Północnej).

      Pyta pan, czy brytyjskie więzienia prowadzą resocjalizację? O kurwa, nigdy w życiu!

      Resocjalizacja?! Niech mnie pan nie rozśmiesza, człowieku. Trafiają za kratki, wychodzą i znowu wracają. Mam na oddziale bydlaka, który zatłukł swoje dzieci, a potem przejechał je samochodem, by upozorować wypadek. Zamierzała od niego odejść żona, więc chciał, żeby nigdy więcej nie zobaczyła dzieciaków […]. Muszę mówić do niego „sir”. Ma pan ochotę na bilard?

      STRAŻNIK WIĘZIENNY ZATRUDNIONY W PRYWATNEJ FIRMIE PROWADZĄCEJ JEDNO Z WIĘZIEŃ BRYTYJSKICH, WYWIAD PRZEPROWADZONY PRZEZ AUTORA, 20 SIERPNIA 2018

      Przeprowadziłem wywiady

Скачать книгу