Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 10
Petar usunął się na bok i Luka wszedł, przecinając gęsty dym z cygar wzmocniony zapachem whisky. Zajął miejsce na drugiej kanapie, naprzeciwko Josipa, który wyglądał na mocno wlanego.
– Napijesz się… Luka? – zapytał Petar, podchodząc do barku. – A właściwie to jak się nazywasz, Hasan, Mohamed? – Oba imiona wypowiedział z nieskrywaną pogardą. – Zresztą… chuj, jak się nazywasz. – Nalał whisky do szklanki i podał Luce. – Widzisz! Usługuję ci… – Na chwilę zawiesił głos. – Szanuję. Wiesz, co to znaczy?
– Rozumiem, że Josip już ci opowiedział o wizycie bezpieki – odparł Luka.
– A co myślałeś? – wtrącił się Josip. – Możemy mieć przez ciebie sporo problemów i może nas to drogo kosztować. Właściwie powinniśmy dać ci teraz w łeb, związać i odstawić do Zagrzebia. Przysłużymy się ojczyźnie i jeszcze na tym zarobimy. – Pochylił się, by wziąć ze stołu szklankę, ale drugą ręką sięgnął za plecy i wydobył pistolet, który wycelował w Lukę. – Masz broń? – zapytał i dał znak bratu, by go sprawdził. – Wstań! – rozkazał.
Luka podniósł się, wciąż trzymając szklankę z whisky, a Petar, jakby wiedział, gdzie chowa broń, wyszarpnął mu berettę zza paska.
– Teraz możemy porozmawiać – oświadczył Josip. – To tak na wszelki wypadek.
– Przyszedłeś do nas z załadowanym i odbezpieczonym pistoletem? – Petar uniósł berettę, jakby demonstrował dowód w sądzie.
– No właśnie! – rzucił Josip. – Jak ci zaufać? Od razu widać, że jesteś podstępny jak każdy wyznawca Allaha.
– To co ci powiedział ten tajniak? – zapytał Luka, bagatelizując sytuację, bo wiedział, że na Juriciach odbezpieczona broń nie robi wrażenia. – Że szukają mnie… właśnie mnie? Niby z jakiego powodu? Że jestem kim… irańskim szpiegiem? – Usiadł na kanapie. Sprawiał wrażenie spokojnego i zdystansowanego, ale w rzeczywistości był spięty i czuł, że najpierw musi zapanować nad rękami, bo to był jego najsłabszy punkt.
– Sam fakt, że teraz przyszedłeś, to potwierdza, zresztą i tak sprawa jest oczywista.
– No więc? – Luka nie ustępował. – Załóżmy, że tak jest. I co?
– I to jest poważna rozmowa – włączył się Petar. – Mamy dla twoich ajatollahów godną uwagi propozycję i chcielibyśmy porozmawiać z kimś odpowiedzialnym i decyzyjnym w Teheranie. No… i ty też w tym jesteś. – Spojrzał na Lukę z udawaną sympatią, puszczając kłęby dymu. – Masz u nas prowizję, bo u was to nagrodę chyba dadzą ci w niebie.
– W ten sposób zarobisz podwójnie – dodał Josip i pociągnął whisky. – Na ziemi i w niebie. Uznawszy to za dobry dowcip, Juriciowie roześmiali się chrapliwie.
Luka wiedział już, co ma zrobić, i był gotów. Dlatego nie mógł się teraz odkryć, jeśli chciał ustalić, co tajniak powiedział Josipowi.
– Okej. – Pokiwał głową. – Zgadza się, pracuję dla Teheranu i nie za zbawienie, tylko za kasę, dobrą kasę. To jest biznes…
– Mamy nadzieję, że nie kumasz się z tymi rzeźnikami halal z ISIS – wtrącił Petar. – Tego nie bierzemy. Rozumiesz?
– Iran walczy z terrorystami, ale przede wszystkim musi sobie radzić z embargiem USA. A szczególnie teraz, kiedy wojna wisi w powietrzu. Jasne? – rzucił Luka z pełnym przekonaniem.
– I o to właśnie chodzi, nasz drogi irański przyjacielu – ucieszył się szczerze Josip. – O to chodzi! Nie tylko przymkniemy oko na waszą działalność, ale jeszcze pomożemy wam twórczo się rozwinąć. Od dawna szukaliśmy sposobu, żeby dobrać się do tego interesu, i nagle spadłeś nam z nieba, perski przyjacielu. Biznes jest bardzo delikatny, więc potrzebujemy kogoś, kto potrafi zachować tajemnicę i jednocześnie będzie wiarygodnie umocowany. Nie ma lepszego kanału niż wasze służby, prawda? – Uniósł krzaczaste brwi i zaraz sam sobie odpowiedział: – Oczywiście, że prawda! Josip dobrze to wie.
– Konkretnie – zniecierpliwił się Luka. – Czego oczekujecie?
– Mówiąc krótko – zaczął Petar – mamy kontakty w porcie i w rafinerii w Rijece oraz w Zagrzebiu, ty masz kontakty w Teheranie i tanią ropę. Proste? Biznes łatwy i zyskowny.
– A co z Amerykanami? – zapytał Luka.
– Chuj z nimi. – Petar machnął ręką. – Załatwimy sprawę. Pies ich jebał.
– Możemy porozmawiać, bo pomysł jest nienowy i już realizowany tu i tam. Ale czy wy macie jakieś pojęcie o handlu ropą? I kto o tym wie? I co wasze służby wiedzą o mnie?
Ostatnie pytanie było najważniejsze, bo Luka doskonale zdawał sobie sprawę, że Juriciowie nie mają zielonego pojęcia o przemycie ropy, tylko po prostu zwietrzyli biznes. Z zajazdu na przedmieściach Zagrzebia do kupna tankowca lewej ropy droga daleka, ale chciwość nie ma granic – pomyślał.
– I to jest właściwe podejście – oświadczył Josip. – O biznes się nie martw. Mamy ludzi, którzy się na tym znają. Daj nam tylko odpowiedni kontakt w Teheranie.
– Resztą my się zajmiemy – dodał Petar. – A ty spokojnie będziesz mógł sobie działać dalej.
– Co o mnie wiedzą? – zapytał ponownie Luka.
– Szukają Irańczyka, który pracuje dla wywiadu i podaje się za Asyryjczyka – wyjaśnił Josip. – Wiedzą, że zatrzymywał się kilkakrotnie w naszym zajeździe. Przerzuca ludzi do Europy. I wszystko było jasne.
– No i jest synem jakiegoś bardzo ważnego mułły czy kogoś w tym rodzaju – z uśmiechem dorzucił Petar. – I to właśnie zainspirowało nas najbardziej.
Luka zrozumiał, jak bardzo naiwni są bracia Juriciowie. Mogli być dobrzy w bandyckim i przemytniczym procederze, ale nic nie rozumieli z polityki ani tym bardziej z działalności służb specjalnych. Wydawało im się, że złapali okazję, bo mają kontakty i pomysł, ale wkroczyli na niebezpieczny teren. Nagle stało się dla Luki oczywiste, że wkrótce Mosad albo CIA wpadną na jego trop i wszystko ustalą, więc musiał jak najszybciej zatrzeć za sobą ślady. Nie miał czasu.
Zgubiła ich zwykła arogancja. Jakie to żałosne – pomyślał i schylił się powoli, jakby chciał poprawić spodnie.
Sięgnął ręką do buta. Wyczuł podłużny kształt noża i wyciągnął go, kryjąc w dłoni. Przysunął się do Petara, który chwilę wcześniej przysiadł się do niego na kanapie, i odbezpieczył nóż.
Usłyszeli tylko metaliczne kliknięcie. Luka jednym ruchem podciął grube gardło Petara i nim któryś z braci