Piękna czterdziestoletnia. Pamela Druckerman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piękna czterdziestoletnia - Pamela Druckerman страница 3

Автор:
Серия:
Издательство:
Piękna czterdziestoletnia - Pamela  Druckerman

Скачать книгу

w wieku czterdziestu lat wyprowadził Izraelitów z Egiptu, ci zaś potem przez kolejne czterdzieści błąkali się po pustyni. Brandes pisze, że w niektórych językach „czterdzieści” to synonim „dużo”.

      Wiek ten ma niezaprzeczalnie aurę przejściowości. Zawsze we własnym mniemaniu byliśmy młodzi, co poświadczały dokumenty, teraz zaś ukończyliśmy jeden etap życia, a jeszcze nie do końca weszliśmy w następny. Ponoć Francuz Wiktor Hugo nazywał czterdziestkę starością młodego wieku. Przyglądając się badawczo mojej twarzy w dobrze oświetlonej windzie, moja córka opisała to rozdroże dosadniej: „Mamusiu, nie jesteś stara, ale na pewno też nie młoda”.

      Zaczynam dostrzegać, że jako madame – nawet świeżo upieczona – podlegam nowym zasadom. Teraz gdy odgrywam uroczo naiwną, ludzie nie są oczarowani, są skołowani. Zdezorientowana minka nie pasuje już do mojej twarzy. Na lotniskach powinnam stać w kolejce do właściwej bramki, a na spotkania przychodzić punktualnie.

      Szczerze mówiąc, sama czuję, że staję się coraz bardziej madame także od środka. Już nie przypominam sobie nazwisk i zdarzeń jak na zawołanie; czasem muszę je wydobywać z pamięci niczym wiadro ze studni. Kawa i siedmiogodzinny sen też nie wystarczają do przemknięcia przez dzień jak na skrzydłach.

      Podobne skargi spływają od moich rówieśników. Przy kolacji ze znajomymi w podobnym wieku odkrywam, że każdemu z nas lekarz zakazał uprawiania jakiejś dyscypliny sportu. Śmiejemy się nerwowo, gdy ktoś zwraca uwagę, że w świetle amerykańskiego prawa możemy już wnosić sprawę o dyskryminację ze względu na wiek.

      Negatywne strony czterdziestki dokumentują nowe badania nad mózgiem: zwykle jesteśmy bardziej rozkojarzeni niż młodsi ludzie, wolniej przyswajamy informacje i z większym trudem przypominamy sobie konkretne fakty (nasza zdolność zapamiętywania nazwisk osiąga szczyt, gdy jesteśmy tuż po dwudziestce).

      Jednakże nauka ukazuje też wiele dobrych stron czterdziestki. Braki w przetwarzaniu informacji nadrabiamy dojrzałością, wnikliwością i doświadczeniem. Lepiej niż młodsi koledzy pojmujemy sens różnych sytuacji, kontrolujemy własne emocje, rozstrzygamy konflikty i rozumiemy innych. Umiejętniej rozporządzamy pieniędzmi i dochodzimy przyczyn rozmaitych zjawisk. Jesteśmy delikatniejsi i bardziej uprzejmi. A także, co zasadnicze dla naszego szczęścia, stajemy się mniej neurotyczni.

      Współczesna neuronauka i psychologia w dodatku potwierdzają to, co Arystoteles powiedział dwa tysiące lat temu, gdy ludzi „w sile wieku” opisywał jako tych, którzy będą mieli „cechy charakteru pośrednie między usposobieniem starych i młodych, pozbawieni przesady jednych i drugich (…) nie będą ani wszystkim ufać, ani wszystkim okazywać swej nieufności, lecz raczej będą wszystkich oceniać zgodnie z rzeczywistością”[1].

      Zgadzam się. Udało nam się nareszcie czegoś tam się nauczyć i to rozwinąć. Całe życie czuliśmy się jak odmieńcy, a teraz uświadamiamy sobie, że jest w nas więcej tego, co ogólnoludzkie. (Według mojej nienaukowej oceny to, co w nas stadne, odpowiada za dziewięćdziesiąt pięć, a to, co jednostkowe, za pięć procent naszej natury). I podobnie jak my, większość ludzi koncentruje się na samych sobie. Przełom, jakiego doświadczamy po czterdziestce, polega na przejściu od „wszyscy mnie nienawidzą” do „w zasadzie jestem im obojętny”.

      Za następnych dziesięć lat nasze odkrycia z okresu po czterdziestce będą niechybnie trącić naiwnością („Mrówki widzą cząsteczki!” – powiedział mi ktoś na studiach). Nawet teraz ta dekada przypomina czasem owe sprzeczności, które istnieją równolegle w naszych umysłach: wreszcie potrafimy rozszyfrować dynamikę interpersonalną, ale nie jesteśmy w stanie zapamiętać dwucyfrowej liczby. Osiągnęliśmy – lub lada dzień osiągniemy – swój życiowy rekord, jeśli chodzi o zarobki, lecz nagle rozsądnym pomysłem wydaje się botoks. Dochodzimy do szczytu swojej kariery zawodowej, ale też widzimy, jaki będzie jej finał.

      Jeśli lata po czterdziestce wprawiają nas dziś w oszołomienie, to dlatego, że weszliśmy w wiek dziwnie pozbawiony punktów orientacyjnych. Dzieciństwo i dorastanie składają się z samych takich punktów: rośniesz, przechodzisz do kolejnych klas, dostajesz pierwszej miesiączki, robisz prawo jazdy, dyplom. Jako dwudziesto- i trzydziestolatka romansujesz z potencjalnymi partnerami, znajdujesz pracę i zarabiasz na swoje utrzymanie. Zdarzają się awanse zawodowe, dzieci i wesela. Towarzyszące temu wszystkiemu zastrzyki adrenaliny pchają nas do przodu i utwierdzają w przekonaniu, że budujemy dorosłe życie.

      Po czterdziestce wciąż można zdobywać stopnie naukowe, zmieniać pracę, kupować mieszkania i wychodzić za mąż, ale nie budzi to już większego zdumienia. Mentorzy, starsi i rodzice, którzy niegdyś cieszyli się z twoich osiągnięć, są pochłonięci własnym starzeniem się. Jeśli masz dzieci, teraz to ty powinnaś zachwycać się punktami zwrotnymi w ich życiu. Mój znajomy dziennikarz biadolił, że już nigdy nie będzie cudownym dzieckiem w żadnej dziedzinie (ktoś młodszy od nas obojga został niedawno powołany do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych).

      – Jeszcze pięć lat temu ludzie, których poznawałem, dziwili się: „Wow, to ty jesteś szefem?” – zwierza się czterdziestoczteroletni dyrektor telewizyjnej firmy producenckiej. Teraz przyjmują to bez emocji. – Przestałem być Wunderkind – mówi.

      W jaki wiek w takim razie weszliśmy? Wciąż jesteśmy zdolni do działania, do zmian i kończenia maratonów. Ale czterdziestka ma w sobie coś nowego, coś naglącego, czego nie było przedtem – a także świadomość śmierci. Nasze możliwości wydają się bardziej ograniczone. Każdy wybór oznacza rezygnację z czegoś innego. Myślimy w kategoriach „teraz albo nigdy”. Jeśli planowaliśmy zrobić coś „pewnego dnia” – wreszcie zmienić pracę, poczytać Dostojewskiego, nauczyć się gotowania szparagów – nie powinniśmy z tym dłużej zwlekać.

      Nasza nowa oś czasu pobudza do konfrontacji – nieraz bolesnej – naszego wymarzonego i faktycznego życia. Nieprawdy, które powtarzaliśmy przez lata, zaczynają brzmieć głucho. Nie ma sensu dłużej udawać, że jesteśmy kimś, kim nie jesteśmy. Po czterdziestce nie szykujemy się już do wyimaginowanego przyszłego życia ani nie gromadzimy punktów do CV. Nasze prawdziwe życie dzieje się bezdyskusyjnie teraz. Dotarliśmy do tego, co niemiecki filozof Immanuel Kant nazwał Ding an sich – rzeczą samą w sobie.

      Najdziwniejsze jest to, że teraz to my piszemy książki i chodzimy na wywiadówki. Ludzie w naszym wieku tytułowani są kierownikami działu technologii i redaktorami naczelnymi. To my przyrządzamy indyka na Święto Dziękczynienia. Teraz, kiedy myślę: „Ktoś powinien wreszcie coś z tym zrobić”, uzmysławiam sobie z dreszczem, że tym kimś jestem ja.

      Nie jest to łatwe przejście. Zawsze pocieszałam się myślą, że na świecie są dorośli. Wyobrażałam ich sobie w oddali, jak leczą ludzi chorych na raka i wydają wezwania do sądu. Dorośli pilotują samoloty, butelkują aerozole i czuwają nad magicznym przekazywaniem sygnału telewizyjnego. Wiedzą, czy powieść jest warta lektury i który news powinien pójść na pierwszą stronę. Od dziecka ufałam, że w razie nagłego wypadku dorośli – tajemniczy, kompetentni i mądrzy – przybędą mi na ratunek.

      Nie wierzę w teorie spiskowe, ale widzę, dlaczego ludzie im ulegają. Kusząco jest myśleć, że wszystkim steruje potajemnie klika dorosłych. Rozumiem też atrakcyjność religii: Bóg to dorosły z najdłuższym stażem.

      Nie wariuję ze szczęścia, że wyglądam starzej. Ale uprzytomniam sobie, że w byciu madame najbardziej niepokoi mnie sugestia, iż teraz sama jestem dorosła. Czuję się awansowana na stanowisko, które przekracza moje kompetencje.

      Kim tak właściwie

Скачать книгу